Walka kogutów (1974)

Cockfighter_poster_1974

Jeden z najbardziej nietypowych obrazów wyprodukowanych przez New World Pictures był osobistym pomysłem Rogera Cormana, wyjętym z mało znanej powieści Charlesa Willeforda. I choć Corman widział w nim rodzaj artystycznej prowokacji – rodzaj powrotu do próby zrobienia ambitnego filmu w stylu The Intruder Walka kogutów stała się natychmiastową porażką artystyczną i kasową. Film został wyreżyserowany przez Monte Hellmana, który był jednym z najstarszych uczniów w nieoficjalnej szkole Cormana i w połowie lat ’70 ponownie połączył siły ze swoim mentorem, kiedy jego dzisiaj uważany za kultowy Two-Lane Blacktop (1971) zawiódł nadzieje Universal Pictures wbrew absolutnie pozytywnym recenzjom krytków.

Dyrektorem zdjęć w jego nowym filmie został Nestor Almendros (później uhonorowany Oscarem za Niebiańskie dni w reż. Terrence’a Malicka), który by zrealizować zadanie przyleciał specjalnie z Paryża – było to jego pierwsze doświadczenie z amerykańskim biznesem filmowym, a artysta cierpiał do tego na postępującą ślepotę. Jedynym poważnym problemem był jednak sam Monte Hellman, który niemal zwymiotował, gdy zobaczył po raz pierwszy wyznaczoną lokację… brudne, ogrodzone klepisko w Georgii, wokół którego siedzieli pijani południowcy obstawiając zwycięzcę właśnie organizowanej walki kogutów.

Film miał niestety odzwierciedlić brak osobistego ładunku emocjonalnego Hellmana, który na planie cały czas czuł się niedobrze – ostateczny efekt był dziwny. Akcja w Walce kogutów jest ukazana głównie przez serię krótkich, niemal abstrakcyjnych cięć, krwarwych zbliżeń, wspomagana przez okazyjnie się pojawiającą, bezpośrednią narrację – z ciągłym brakiem danych na temat samych charakterów czy też raczej zupełnym porzuceniem idei łuku. Mimo że to zdecydowanie kino autorskie, do filmu włączono silne elementy eksploatacji w formie bezkompromisowych, brutalnych ujęć wyreżyserowanych przez Lewisa Teague, który okrasił nimi szczodrze Walkę kogutów w fazie montażu – wbrew woli Hellmana, ale na wyraźne żądanie Cormana.

Przez to film sam wykopał sobie jednak grób. Zostając sprowadzony do kompromisu pomiędzy typowym produktem eksploatacyjnym NWP, a potencjalnie wielopoziomową opowieścią o pasji i miłości w brutalnym świecie – która, jak możemy przypuszczać, była znacznie bliższa wizji Hellmana – nie usatysfakcjonował nikogo. Surowa wersja – wyświetlana zwykle na potrzeby reżysera i producenta – odsłoniła przytłaczający natłok sadyzmu, który został włączony do historii, a musiała być wyjątkowo odpychająca, jako że sam Corman kazał ją przyciąć do bardziej akceptowalnej formy. Ostateczny efekt jego zabiegów stał się czymś w rodzaju kompromisu pomiędzy żyłką sprzedawcy, a autorską wizją reżysera – zbyt krwawy dla nowojorskich intelektualistów i zbyt kontrowersyjny dla drive-inowej publiczności.

Walka kogutów to historia Billa (granego przez Warrena Oatesa). Bohater jest wyborowym trenerem kogutów, ale traci szansę na wygranie nagrody najlepszego terenera roku, gdy na skutek pychy daje zabić swojego najlepszego zawodnika w pojedynku hotelowym tuż przed wielkim dniem. Innym problemem jest jego ciąg do whiskey oraz miłość do pewnej kobiety, która odwzajemnia jego uczucie, ale sport którym zajmuje się Bill jest dla niej nie do zaakceptowania, więc przeżywa głębokie rozterki. Wstrząśnięty przez swój akt głupoty, Bill składa jednak przysięgę milczenia, która obowiązuje aż do momentu wygrania trofeum, o czym zresztą dowiadujemy się dopiero w połowie filmu.

Z tego powodu rola Oatesa jest w dużej mierze niema (co jest naprawdę niezwykłe i podnosi walory filmu), a jego dialogi wewnętrzne zostają uzewnętrznione przez wspomnianą, dziwną narrację. Bill skupia się na wykonaniu wyznaczonego sobie zadania, ale przerasta ono niemal jego siły – musi najpierw zaryć o dno, by móc się od niego odbić. Zupełnie zgolony z kasy sprzedaje dom swoich rodziców – który zostaje odholowany – co pozwala mu w końcu wrócić do gry z nowym partnerem (wiejskim biznesmenem polskiego pochodzenia), zapewniającym mu dostęp do świeżych kogutów. Razem, krok po kroku eliminują wszystkich najcięższych konkurentów w tym krwawym, południowym sporcie, by w końcu osiągnąć ostateczny sukces.

Jak się okazało po przemierze, walki kogutów były przedmiotem znacznej kontrowersji na południu USA. Z jednej strony wiedzieli o nich absolutnie wszyscy, ale z drugiej strony temat był starannie unikany w dyskursie publicznym będąc tematem wstydliwym i tabuizowanym. Film okazał się także zbyt ostry nawet dla zaprawionego w scenach przemocy drive-inowego tłumu – gdyby został zrealizowany dziś, animaliści bez wahania urwaliby producentowi głowę – i był wyświetalny bardzo krótko. Po czasie, w którym oczekiwany aplauz nie pojawił się, Corman szybko ściągnął produkcję z ekranów, przyciął i wypuścił rok później jako Born To Kill. Tym razem promocja była staranniejsza i bardziej w stylu NWP, jako że Joe Dante zrealizował dla tej reedycji trailer z często używanymi eksplozjami helikopterów (klasyka trailerów NWP).

Jednak nawet te marketingowe sztuczki nie były w stanie ocalić niefortunnej inwestycji i w efekcie film trafił na półkę. W jakiś sposób udało się mu przetrwać pomimo całego negatywnego balastu i po wypłynięciu w latach ’80/’90 Walka kogutów stała się pomniejszym, kultowym filmidłem. Dzisiaj jest często uważana za trzeci najważniejszy film Hellmana. Mimo że akcja jest zakręcona, wpływ Cormana czuć na każdym kroku, a jego dziwność nie dorasta do pięt Two-Lane Blacktop czy W poszukiwaniu zemsty, film pozostaje ciekawym przykładem interpretacji południowej mistyki ludowej przez jednego z najbardziej interesujących reżyserów złotej ery filmu autorskiego. Walka kogutów pozostaje przy tym produktem wyłącznie dla koneserów epoki!

Conradino Beb

 

Znany pod tytułami: Cockfighter / Born To Kill
Produkcja: USA, 1974
Dystrybucja w Polsce: Brak
Ocena MGV: 3/5

8 komentarzy

  1. Posiadam ten film, ale jakoś jak dotąd się za niego nie zabrałem. Choc bez ekranowego okrucieństwa nie jestem w stanie egzystowac 😀 , to znęcanie się nad zwierzętami wkurwia mnie do łez, to chyba główny powód, dla którego ,, Cockfightera” nie obejrzałem.
    Hellman miał w ogóle reżyserowac ,, Pata Garretta & Billy Kida”, Rudy Wurlitzer zaczął pisac scenariusz właśnie z myślą o nim. Ale z powodu słabego utargu ,, Two Lane Blacktop” , projekt powędrował w ręce Samuela, który miał na koncie świeżego, kasowego hita ,, Getaway”. Czytałem kiedyś wywiad z Wurlitzerem, który ujawnił, że w pierwotnej wersji skryptu miał byc położony nacisk na krypto-pedalskie relacje między Billym i Patem. Oczywiście Peckinpaha coś takiego kompletnie nie interesowało i kazał Wurlitzerowi przerobic tekst. Często się kłócili o różne sceny, ale Wurlitzer był cały czas zatrudniony na planie, co bardzo rzadko trafia się scenarzystom. Zagrał też epizod.
    Hellman zrobił jeszcze western – romans,, China 9, Liberty 37” ( 1977 ), bardzo fajny film z Fabio Testim, Jenny Agutter i Oatesem. Żeby było śmieszniej, cameo zaliczył tu Sam Peckinpah.

    Polubienie

  2. Tez jestem zdecydowanie przeciwny meczeniu zwierzat dla jakichkolwiek powodow, ale ten film mimo wszystko warto zobaczyc ze wzgledu na kreacje Oatesa. W malej roli zostala tez obsadzona Laurie Bird (dziewczyna z Two-Lane Blacktop).

    Polubienie

  3. Ja gdzieś czytałem, że Sam Peckinpah ponoć powiedział, że Monte Hellman to najwybitniejszy współczesny reżyser amerykański.
    Też jestem przeciwny męczeniu i zabijaniu zwierząt na potrzeby filmu (dlatego nie oglądałem jeszcze „Cannibal Holocaust” i innych filmów kanibalistycznych), ale akurat za ptactwem nie przepadam, więc „Walkę kogutów” bym obejrzał 🙂

    Polubienie

  4. Hellmana postawilbym zaraz za Altmanem, NIcholsem, Scorsesem, Rushem i Halem Ashbym, jesli chodzi o lata ’70, a generalnie znalazlby sie na pewno w pierwszej dwudziestce najwybitniejszych rezyserow amerykanskich wszech czasow za swoje dwa wybitne filmiki: two-lane blacktop i w poszukiwaniu zemsty!

    Polubienie

  5. Z tych co wymieniłeś nie kojarzę Rusha (masz może na myśli Richarda Rusha czy kogoś innego?). Jeśli chodzi o amerykańskie kino lat ’70 to u mnie numerem 1 jest zdecydowanie Sam Peckinpah. Filmów Altmana nie lubię (MASH wolę w wersji serialowej, a westerny tego twórcy też mi się nie podobały), Scorsese’go kojarzę z późniejszych lat, bo niestety nie widziałem jeszcze „Ulic nędzy” ani „Taksówkarza”, natomiast z Hellmana widziałem kiedyś na niemieckiej telewizji „China 9, Liberty 37”, to pamiętam jedynie, że było w nim sporo, jak na western, erotyki (na youtubie można się jednak natknąć na ocenzurowaną wersję).

    Polubienie

  6. 70-te, to najcudowniejszy okres dla kina amerykańskiego, nie dawanie dupy było stylem epoki. Z reżyserów średniego pokolenia, znakomitą formę prezentowali też Arthur Penn i Sidney Lumet, a z nestorów – Don Siegel. Z młodych pistoletów, do listy najlepszych dodałbym De Palmę, Friedkina, Cimino i Carpentera. No i Stiwen Szpiltzberg też zrobił wtedy swoje imho dwa najlepsze filmy – ,, Duel” i ,, Jaws”.

    Polubienie

  7. Racja co do Siegela. W latach 70-tych robił nawet lepsze, bardziej zapadające w pamięć produkcje niż w poprzedniej dekadzie. „Rewolwerowiec”, „Telefon” i „Ucieczka z Alcatraz” to świetne filmy, które podobały mi się nawet bardziej od słynnego „Brudnego Harry’ego”. Ponoć „Charley Varrick” też jest niezły, ale nie oglądałem.

    Polubienie

  8. ,, Charley Varrick” to wybitny neo noir, dla mnie obok ,, Brudnego Harry’ego” najlepsza rzecz Siegela z 70-tych. On w poprzednich dwóch dekadach też odnotował
    całą serię niezapomnianych tytułów, wśród których trafiały się pozycje prawdziwie przełomowe, jak ,, Inwazja Porywaczy Ciał” z 1956, czy ,, Zabójcy” z 64 ( starring: Lee Marvin, Clu Gulager, John Cassavetes, Angie Dickinson i Ronald Reagan, jako główny zły ). Warto też dotrzec do rewelacyjnego, kompletnie zapomnianego dramatu wojennego ,, Piekło jest dla Bohaterów” ( 62 r. ) ze Steve McQueenem.

    Polubienie

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.