Dzikie anielice (1972)

angels'_wild_women_poster

Ten rzadki śmieć motocyklowy, wyreżyserowany przez kultowego w kręgach fanów campu Ala Adamsona – który wcześniej nakręcił najgorszy film niskobudżetowy wszech czasów: Satan’s Sadists (1969) – podrzuca nam bandę wyjętych spod prawa motocyklistów pod wodza Speeda (Ross Hagen) razem z ich piersiastymi panienkami. To prawdziwe wilczyce, kóre żyją, by pieprzyć i walczyć! Bez problemów odsłonią ci swoje piękne piersi, ale nigdy nie będziesz mógł dotknąć tych skarbów bez zapłacenia ostatecznej ceny. Obetną ci fiuta i upieką go na rożnie wcześniej wykorzystając cię jednak jako mięso armatnie. Takie własnie są dzikie anielice, które będą musiały już wkrótce walczyć o przetrwanie w matni szaleństwa, narkotyków i przemocy z szatanem w tle.

Film Adamsona jest generalnie kolejnym klonem Szybciej koteczku! Zabij! Zabij!, tym razem osadzonym w post-mansonowskiej Ameryce. Scenariusz jest tępy, jak łokieć orangutana, aktorstwo to żart, a scenografia idealnie mieści się w definicji biednego minimalizmu, żeby określić to dyplomatycznie, ale kogo to tak naprawdę obchodzi? Tytułowe panienki mają przecież swoje potężne maszyny i zabawiają się ze wszystkimi napotkanymi redneckami, podczas gdy ich dzielni chłopcy planują ruszyć przed siebie. W końcu udaje im się zebrać do kupy i zaszyć się gdzieś na pustyni, gdzie ryją się czym popadnie przez następnych kilka dni.

Od czasu do czasu wymieniają nawet jakieś pomysły na życie, ale głównie bawią się w piasku oblewając browarami. A jak! Tymczasem pozostawione samotnie kobiety potwornie się nudzą, więc w końcu postanawiają odwiedzić pewną zaprzyjaźnioną komunę hipisowską, rządzoną przez brodatego, mansonowskiego guru, który nie marnuje sytuacji i naciąga jedną z nich na złoty strzał w swojej prywatnej komnacie. W rzeczy samej, żyje on głównie z handlu heroiną. Ten kreatywny element scenariusza zostaje oczywiście wyreżyserowany tak kiepsko, jak można się spodziewać, ale przynajmniej bawi do łez.

Reszta dziewczyn luzuje się tymczasem na farmie, a jedna prawie zakochuje na zabój. Wkrótce na jaw zaczną jednak wychodzić zamiary szatanowców i motocyklistki zostają zamknięte razem ze swoją umierającą przyjaciółką. Na drugi dzień wszystkie mają zostać poświęcone Szatanowi w krwawym rytuale. Adamson musiał mieć jasną ideę tego, co dobrze sprzedawało się na początku lat ’70 w amerykańskich drive-inach i prawdopodobnie wybąblował coś takiego: – Hej słuchajcie, dlaczego nie pchnąć lasek na motorach w objęcia hipisów, mrocznych kultystów, żyjących w górach i handlujących narkotykami? Fantastyczny pomysł. – Ale jestem przekonany, że film zarobił swoje. W innym wypadku nigdy nie wydaliby go na DVD, które obecnie jest tak rzadkie i drogie, że naprawdę trzeba mieć zacięcie, żeby się zakręcić wokół tematu.

Reasumując, Dzikie anielice to wyjątkowe straszydło, będące kiepską krzyżówką klasyka Meyera oraz I Drink Your Blood, ale z większą ilością cycków. To jednak może zachęcić wielu z fanów sexploitation, lubiących naturalne, duże kształty z lat ’70. Kolejnym plusem jest bardzo udany plakat, który faktycznie można zaliczyć do tych kultowych. Obraz może także podejść wielbicielom redneckowych softcore’ów w stylu Pigkeeper’s Daughter, podczas gdy znający wcześniejsze role Rossa Hagena w filmach tj. The Hellcats (1967) czy The Sidehackers (1969) na pewno będą się zastanawiali dlaczego aktor nie zatrzymał się na musicalach hot rodowych, gdy zagrał w jednym z nich razem z Elvisem Presleyem w 1968. Muszę się przyznać, że nie mam pojęcia.

Conradino Beb

 

Oryginalny tytuł: Angels’ Wild Women
Produkcja: USA, 1972
Dystrybucja w Polsce: Brak
Ocena MGV: 2/5

3 komentarze

  1. A ja właśnie zaliczyłem prawdziwy klejnot w koronie neoexploatacji – ,, Dear God No ” autorskie dzieło Jamesa Bickersa z 2011. Nakręcona na szesnastce kowbojska produkcja, opiewająca wyrodne czyny motocyklowego gangu o nazwie Impalers.
    Ten film to jedna orgia sadyzmu,sleazu, juchy , flaków, cycków, wisielczego humoru i czego tylko chora dusza zapragnie. A i big foota nie zabrakło.
    Co ważne, nie jest to żaden persyflaż, pastisz czy hołd dla trashowego kina – ,,Dear God No” JEST trashowym kinem w stanie czystym. To najbardziej bezkompromisowy z neoexploitów, jaki widziałem. Pozostaje tylko trzymac kciuki za Bickersa, by doszła do skutku jego nowa produkcja – ,, Frankenstein Created Bikers”, będąca póki co w fazie pre-produkcyjnej.

    Polubienie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.

%d blogerów lubi to: