Szał (1972)

frenzy_poster

Nie ulega wątpliwości, że Hitchcock reprezentuje kino staromodne, archaiczne i dla współczesnego odbiorcy nudne oraz pozbawione emocji. Szał z jednej strony to potwierdza, gdyż wydaje się na pozór staroświecki, konwencjonalny i powściągliwy, aczkolwiek różni się on od poprzednich dzieł mistrza większą dawką seksu i przemocy. Cenzura w latach ’70 nie była już tak surowa, więc Hitchcock mógł bardziej dosłownie przedstawić temat, aby osiągnąć cel jaki zawsze mu przyświecał – przestraszyć widzów, zaszokować, doprowadzić do zawału. Morderstwo dokonane krawatem i gwałt towarzyszący zbrodni są w stanie zbulwersować – strach i agonia ofiary udzielają się widzom, których reżyser uczynił mimowolnymi i bezradnymi obserwatorami zbrodni.

Przez 30 lat Hitchcock realizował filmy w Hollywood i dopiero niepowodzenie jego thrillerów szpiegowskich z lat ’60 (Rozdarta kurtyna, Topaz) dało mu pretekst, by kolejny film nakręcić w Anglii. Inspirując się niewyjaśnioną i wciąż pobudzającą wyobraźnię historią morderstw Kuby Rozpruwacza twórca Psychozy pokazuje ogarnięty strachem Londyn, gdzie grasuje seryjny morderca kobiet, który gwałci swoje ofiary, a następnie dusi krawatem.

Każdy zadaje sobie pytanie: kto będzie następną ofiarą – może ja a może ktoś ze znajomych? Policja jest bezsilna, bo ślady i odciski palców donikąd nie prowadzą. Gdy po kolejnym zabójstwie znajduje się świadek, który z przekonaniem wskazuje winnego, gliniarze są zadowoleni że wreszcie można kogoś aresztować i wsadzić za kratki. W ten sposób uspokoi się ludzi i zmniejszy narastającą panikę. Tylko widzowie nie są spokojni, gdyż niemal od początku wiedzą kto jest poszukiwanym zabójcą.

Alfred Hitchcock w każdym kawałku filmu udowadnia, że jest perfekcjonistą. Nie mając wsparcia w postaci kompozytora Bernarda Herrmanna nie przykłada zbyt dużej wagi do muzyki. Londyński temat Rona Goodwina wykorzystuje tylko w czołówce by klimat zbudować za pomocą starannie skomponowanych kadrów, a nie muzyki. To ma być przede wszystkim uczta dla oczu, więc intensywne zdjęcia wybitnego operatora Gilberta Taylora (zmarłego kilka dni temu) wysuwają się na pierwszy plan, nie przysłaniając jednak intrygi, która mimo prostego schematu absorbuje i niepokoi.

Reżyser zdaje sobie sprawę, że czasem lepsze efekty osiąga się wówczas, gdy niektóre sceny rozgrywają się poza kadrem. Sfilmował więc tylko jedno morderstwo, a za drugim razem zamknął drzwi przed wzrokiem publiczności, zaś operatorowi kamery kazał wycofać się na ulicę. Wyszła z tego bardzo wymowna, pełna napięcia i grozy scena nakręcona w jednym ujęciu. Nie pierwszy raz okazuje się, że oklepane motywy tematyczne mogą zostać zaprezentowane z wyjątkowym kunsztem, inwencją i nieprzeciętną kompozycją kadrów.

Dla Hitchcocka intryga była tylko przykrywką dla zabawy filmowym językiem i gatunkowymi kliszami. Szał nie jest wyjątkiem – to doskonałe podsumowanie kariery mistrza suspensu. Mamy tu zestaw ulubionych tematów reżysera: brutalne zbrodnie, niesłusznie oskarżonego człowieka, niezbyt bystrych policjantów, faceta z zaburzeniami psychicznymi, a także skrupulatny i krytyczny w wymowie portret mieszczańskiej społeczności. Zasada, według której widz więcej wie od bohaterów również została zachowana. A na samym początku można dostrzec charakterystyczną posturę Hitchcocka w tłumie ludzi – gdy już mamy tę scenę za sobą możemy skupić się na akcji i postaciach pierwszoplanowych.

Mamy tu także kilka scen sugerujących wisielcze poczucie humoru reżysera. Makabryczny jest fragment, w którym morderca próbuje odzyskać spinkę od krawata. Czarny humor widoczny jest także w wątku policjanta, który przeżywa tortury podczas obiadów z żoną gotującą dziwaczne potrawy. Zabawny wydaje się również fakt, że kobieta która z powodzeniem prowadzi biuro matrymonialne ma za sobą związek z socjopatą – człowiekiem szorstkim i obcesowym.

Scenariusz do filmu napisał dramaturg Anthony Shaffer, bliźniaczy brat Petera Shaffera (Amadeusz). Z pewnością przyczynił się on do sukcesu filmu. Na uwagę zasługuje wykreowana przez niego postać pierwszoplanowa. To nie jest charyzmatyczny bohater w stylu Jamesa Stewarta i Cary’ego Granta – typ grany przez Jona Fincha jest pozbawionym ogłady łajdakiem mającym problemy w kontaktach z kobietami. Pasuje więc do profilu gwałciciela i mordercy kobiet. Jego porywczy charakter, samotniczy tryb życia, alkoholizm i wyrzucenie z pracy za kradzież jeszcze dobitniej podkreślają, że ten człowiek, Richard Blaney, ma jakiś problem z psychiką.

Twórcy nie próbują na siłę zdobywać sympatii dla tego człowieka. Wzbudza on współczucie, ale nie wyrozumiałość, jednak widz nie ma wyjścia i musi stanąć po jego stronie, gdyż nawet najgorszy wróg nie powinien cierpieć za cudze grzechy. Do ostatniej minuty trudno przewidzieć w jaki sposób może on wyjść z gigantycznych kłopotów w jakie wplątał się mimowolnie. Nie jest przecież ani zbyt inteligentny ani sprytny, zaś brawurowa ucieczka spod policyjnego nadzoru udaje się raczej z powodu nierozgarniętych gliniarzy, nie zaś bystrości umysłu Blaneya.

Niebanalne i wewnętrznie skomplikowane są w tym thrillerze wizerunki mężczyzn. Jon Finch (jako Blaney), Alec McCowen (w roli inspektora policji) i Barry Foster (jako nieobliczalny zbrodniarz – postrach Londynu) to zestaw bohaterów o urozmaiconym życiorysie i charakterze. Na pierwszy rzut oka są to normalni ludzie próbujący przystosować się do życia w społeczeństwie. Jeden próbuje utopić swoje zmartwienia w alkoholu, drugi próbuje zachować cierpliwość i opanowanie, a trzeci popełnia morderstwa na tle seksualnym – każdy z nich myśli że postępuje słusznie, że inaczej nie da się żyć.

Największą sympatię i przychylność wzbudza więc opanowany i wytrwały inspektor policji, dla którego obiad z własną żoną jest większym koszmarem niż seria brutalnych zbrodni popełnianych w mieście. Słabości i niepowodzenia, nieporadność i nieprzystosowanie oraz trudne do zdefiniowania związki z płcią przeciwną czynią z tych facetów ludzi wiarygodnych i interesujących. Obsadzenie mało znanych aktorów jeszcze bardziej uwiarygodniło intrygę, a sam film okazał się nie tylko pełnym napięcia thrillerem, lecz przede wszystkim sugestywnym obrazem fobii, inklinacji i psychicznych odchyleń.

Hitchcock i Shaffer skutecznie przekonują, że nawet najbliższym znajomym nie można ufać, gdyż każdy może być mordercą. Ale równie dobrze każdy może stać się ofiarą mordercy lub ofiarą fatalnych zbiegów okoliczności. Richard Blaney ma po prostu pecha, znajduje się w niewłaściwym miejscu i czasie, spotyka się z niewłaściwymi ludźmi. To w połączeniu z nieposkromioną naturą przyczynia się do jego klęski. Pogłębia się jego rozpacz i rozgoryczenie, gdyż zdaje sobie sprawę jak żałosne było jego życie i jak bardzo je zmarnował. Dramatyczne przeżycia z pewnością dadzą mu do myślenia i pewnie uczynią z niego osobę bardziej dojrzałą i roztropną. O ile wyjdzie z tego cało! Hitchcock był jednak optymistą i wierzył że nie ma morderstw doskonałych, więc nie mógł pozwolić swojemu bohaterowi odsiadywać kary za cudze przestępstwa.

Powrót do Anglii stał się dla brytyjskiego filmowca chwilowym powrotem do najwyższej formy. Swoją precyzją, kadrowaniem i problematyką film przywodzi na myśl najwybitniejsze dokonania Mistrza. W latach ’70 być może nie robił większego wrażenia, gdyż od czasu Bonnie i Clyde’a (1967) coraz więcej było na ekranach dzieł brutalnych i szokujących, przy których Szał wydaje się zbyt łagodny, stonowany i przestarzały. Jednak w przeciwieństwie do innych dzieł mistrza suspensu ten jest filmem mizoginicznym, w którym kobiety są albo naiwnymi ofiarami albo wrednymi sukami. I w dodatku żadna z nich nie przypomina hitchcockowskich piękności w stylu Grace Kelly czy Very Miles.

Film nie jest pod względem treści zbyt odkrywczy, ale jest doskonałym przykładem eleganckiego kryminału angielskiego, który właśnie w latach ’70 przeżywał rozkwit za sprawą wytwornych ekranizacji prozy Agaty Christie. Co ciekawe, Anthony Shaffer napisał scenariusze również do trzech adaptacji powieści Christie. Szał to bardzo dobrze zaplanowane pożegnanie reżysera z kinem i gatunkiem, któremu poświęcił niemal całe swoje życie. Nie ma tu żadnego marnowania taśmy – od pierwszej do ostatniej sekundy film zadziwia błyskotliwym stylem, mistrzowską inscenizacją i wysoką temperaturą.

Mariusz Czernic

 

Oryginalny tytuł: Frenzy
Produkcja: USA, 1972
Dystrybucja w Polsce: Brak
Ocena MGV: 4/5

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.