Egzorcysta (1973)

exorcist_original_poster

Fani horrorów mają jedną wadę, bezrefleksyjnie wrzucają do szufladki ze swoim ukochanym gatunkiem wszystkie filmy, w których główny bohater zacina się w palec albo brata się z Szatanem (w innym razie nie ma napinki). Egzorcystę spotkał niestety ten sam los i niezapomniane dzieło Friedkina stawia się dzisiaj automatycznie w szeregu razem z Reanimatorem i Wysłannikiem piekieł. Problem jednak w tym, że horror to tylko jeden z elementów fimu Friedkina i wcale nie najważniejszy – animalistyczna groza odgrywa tu trzeciorzędną rolę razem z oświetleniem pokoju, w którym przywiązana do łóżka leży Reagan.

Egzorcysta to przede wszystkim genialnie zaaranżowana tragedia wiary i poświęcenia, fascynujące, zapierające dech w  piersiach, jedyne w swoim rodzaju studium duchowego upadku i trudu, jaki przynosi powolne dźwiganie się z niego. Rzekłbym nawet, że jest to jeden z najbardziej chrześcijańskich filmów, jakie kiedykolwiek nakręcono, czego nawet nie trzeba specjalnie dowodzić, gdyż jest to ulubiona potrawa głównego egzorcysty Watykanu, ojca Gabriele Amortha (sic!) W istocie, na poziomie duchowym film ten musi trafiać znacznie głębiej do wyznawcy Dobrego Pasterza niż do serca bezbożnego poganina takiego jak ja.

Potwierdza to zaś sam reżyser w wywiadzie dla brytyjskiego magazynu Time Out, mówiąc bez ogródek: Rozumiem, że ludzie uważają Egzorcystę za horror. Totalnie to kumam. Nie musisz się o nic martwić, bo to tylko horror. Ale sądzę, że porusza on znacznie głębsze sprawy niż robi to przeciętny horror. Jeśli mam być z tobą szczery, Bill Blatty (mój scenarzysta) i ja nigdy nie planowaliśmy nawet zrobienia horroru. Nie przeszło nam to nawet przez myśl.

A uważne oglądanie filmu potwierdza, że Friedkin nie robi sobie jaj, bo w Egzorcyście dostajemy porcję satyry na Hollywood i biurokrację panującą w KK, para-dokumentalną obserwację kryzysu duchowego księdza-psychiatry, manifest duchowej odwagi do przezwyciężania własnych słabości, a dopiero na samym końcu odrestaurowaną wersję hitchcockowsko-cormanowskiego schockera. Nienajgorzej jak na film, który sprzedawany zwykle bywa jako ekstremalny przykład wykorzystywania małych dzieci do praktykowania satanizmu i rzygania na klechę zielonym szlamem.

Friedkin perfekcyjnie realizuje tu klasyczną formułę Czechowa (Strzelba zawieszona na ścianie musi wypalić w trzecim akcie) stosując niecodzienną ekspozycję kluczowego charakteru, która do tego stopnia robi wodę z mózgu widzowi, że ten zapomina o nim całkowicie w toku spokojnie rozwiającej się akcji. Ale nagle baam i ksiądz-archeolog z pustyni powraca do gry, wchodzi w legendarny kadr – który jest hołdem dla Tronu we krwi Kurosawy – a krótko potem pada ofiarą Szatana, który tak naprawdę jest sumeryjskim demonem Pazuzu.

Ale Egzorcysta to przez połowę czasu dramatyczna obserwacja stylu życia amerykańskiej klasy średniej oraz niemal uliczna (bo mistrz Friedkin miał do tego oko, gdyż sam wychował się w chicagowskich slumsach) historia kariery syna z biednej meksykańskiej rodziny w szeregach KK, który mimo elitarnego wykształcenia popada w kryzys wiary i przepija smutki z innym człowiekiem w koloratce przy Chivas Regal. To z kolei jedna z najbardziej zapadających w pamięć scen filmu, która błyszczy swoim geniuszem nawet przy ataku na lustro Martina Sheena w Czasie apokalipsy.

Mimo że treścią filmu jest demoniczne opętanie, nie jest to kolejna bajka o Szatanie – istocie z rogami, która zionie ogniem i nastawia zegarki po uiszczeniu opłaty na rozstaju dróg. Egzorcysta to prawdziwie autorska interpretacja emocji i problemów związanych z człowieczeństwem, których nie rozwiązuje ani chlanie do upadłego, ani automatyczne odmawianie Zdrowaś Mario. Friedkin nie inspiruje się tu bynajmniej kinem klasy B, ale twórczością Antonioniego i Kurosawy (co reżyser potwierdza w Dekadzie pod wpływem). W sekrecie wyznam wam również, że opętana Regan rzuca w jednej ze scen hasło, które stało się nazwą kultowej płyty Pantery: Vulgar Display of Power. Tak daleko sięgają wpływy Egzorcysty!!!

Amerykańscy krytycy interpretują również często obraz Friedkina jako uzewnętrznienie męskiej wizji menstruacyjnego koszmaru wchodzenia w dorosłość przez małą dziewczynkę, graną przez słodką Lindę Blair (Regan masturbuje się krucyfiksem i krzyczy słynne „Pieprz mnie”) oraz relacji dorosłych mężczyzn z archetypem matki/bogini (ojciec Karras boleśnie przechodzi śmierć swojej matki, co wykorzystuje demon w trakcie egzorcyzmów). Te wątki są zaś głównym powodem, dla którego obraz ten generalnie odpycha kobiety i może być nawet przez nie uważany za seksistowski.

To jednak nie przeszkodziło KK w wypromowaniu filmu jako swoistego rodzaju obrazu edukacyjnego. Jak przyznaje Friedkin, duchowieństwo niezwykle pomogło w promocji Egzorcysty, która została spieprzona przez Warner Brothers (rzucono go tylko do 30 kin na start). Do lutego 1974 – film miał premierę 26 grudnia 1973, choć Friedkin starał się go wprowadzić do kin na Święta – Egzorcysta zarobił w samych Stanach Zjednoczonych $160 mln brutto, konkurując tym samym z innym wielkim hitem Nowego Hollywod: Ojcem chrzestnym.

To że tak kontrowersyjna produkcja mogła zaś zgarnąć góry złota w box office było znakiem czasów. Kontrkultura zakwestionowała wcześniej wszystkie świętości, a Afera Watergate wprowadziła USA w największy kryzys polityczny minionego stulecia. Egzorcysta symbolizował kulturowy sztorm, który sprawił, że wszystkie karty nagle znalazły się w grze. Ludzie mdleli, rzygali i wpadali w histerię na seansach, a KK nagle zaczął otrzymywać setki zgłoszeń z prośbą o interwencję egzorcysty. Paradoksalnie, chrześcijaństwo dostało od Friedkina konkretnego kopniaka na rozruch.

Inną zasługą Egzorcysty było wypromowanie nikomu nieznanego muzyka z Wielkiej Brytanii, Mike’a Oldfielda, którego numer Tubular Bells został użyty jako soundtrack do filmu. Friedkin zastąpił nim „meksykańską muzykę” Lalo Schifrina, którą wywalił wcześniej przez okno na ulicę. Samo kręcenie obfitowało też w legendarne wybuchy temperamentu reżysera, który spoliczkował księdza Williama O’Malleya w trakcie kręcenia sceny ostatniego namaszczenia ojca Karrabasa, a także spowodował groźny upadek Ellen Burstyn (grającej matkę Ragan), który niemal doprowadził do paraliżu aktorki. Ta nigdy nie zdołała się już wyleczyć z chronicznego bólu kręgosłupa.

Dla samego artysty Egzorcysta stał się wstępem do realizacji filmu uważanego przez niego samego za najważniejsze dzieło w swojej karierze. Gdy ten miał swoją premierę w Paryżu, Friedkin przez swojego przyjaciela Joe Hymasa i Biuro Filmu Francuskiego zorganizował obiad z udziałem Henri-Georgesa Clouzota, Claude’a Berri’ego, Francoisa Truffauta i kilku innych legendarnych reżyserów, których podziwiał od wielu lat.

Wszyscy bez wyjątku byli oczywiście fanami Francuskiego łącznika, za którego reżyser zgarnął wcześniej Oscara, a który został w dużej mierze zainspirowany przez Francuską Nową Falę. Pijany Friedkin w tak doborowym towarzystwie nie miał już żadnych oporów i zaczął tłumaczyć, w jaki sposób ukradł sceny z wielu ich filmów, po czym stworzył z tego swoje własne dzieło. W pewnym momencie padło pytanie od samego Clouzota: „Co chcesz nakręcić teraz?”, a Friedkin bez wahania odparł: „Cenę strachu, ale obiecuję ci, że nie zrobię tego tak dobrze, jak ty.”

Conradino Beb

 

Oryginalny tytuł: The Exorcist
Produkcja: USA, 1973
Dystrybucja w Polsce: Galapagos
Ocena MGV:
5/5

6 komentarzy

  1. Z Oldfielda, to tam wzięto tylko początkowy fragment z suity ,, Tubular Bells” , który się tam bodajże dwa razy na krótko pojawia, ale i tak robi robotę. Ja mam wrażenie, że Goblin się tym Oldfieldem zainspirował przy soundtracku do ,,Profondo Rosso” , momentami czuc to dośc wyrażnie. A w ogóle, to cała ścieżka do ,, Egzorcysty” jest powalająca i jakie nazwiska ; od Crumba po Pendereckiego.
    Z chrześcijańskiego punktu widzenia, tam jest jedna szalenie tajemnicza i niepokojąca rzecz. Wiadomo, że poświecenie się ( oddanie własnego życia ) z drugą osobę , jest w tym wyznaniu przyczynkiem do świętości a już na pewno w kwestii zbawienia duszy to jest taka ,,instant karma”. Ale to jest miłe Panu zadysponowanie cielesną, zmysłową powłoką, daną na czas doczesny. Ojciec Karras biorąc Diabła na siebie i unicestwiając się już w jego władaniu , unicestwia zarazem swą duszę – coś, co nie do nas należy i czym nie dane nam nawet w zbożnym celu dilowac. Ja nie jestem teologiem i nie mam pojęcia, jak w bożym planie taki czyn jest osądzany, ale podejrzewam, że sam Augustyn Aureliusz mógłby miec z tym zagwozdkę.
    I na tym pytaniu bez odpowiedzi wyrasta ,, bojażń i drżenie”. Może właśnie o to chodzi ?

    Polubienie

    1. Ten motyw ostatecznego poswiecenia ojca Karrasa faktycznie rzuca sie w oczy. Koles daje si opetac demonowi i w akcie desperacji wyskakuje przez okno, czy tez zostaje opetany przez demona podstepem, ale daje rade obrocic to mimo wszystko w dobry czyn, dokonujac samobojstwa. Teologicznie to chyba dosc kontrowersyjna sprawa, bo mimo ze w katolicyzmie (bo np. w prawoslawiu juz nie) czlowiek ma wolna wole, to nie ma prawa dysponowac swoim zyciem, a przynajmniej tak mi sie wydaje, bo ekspertem od teologii xianskiej nie jestem, wiec nie chce gadac glupot.

      Z Goblinem masz chyba racje, bo cala sciezka do „Suspirii” brzmi jak lekka zrzynka z Oldfielda. W ogole szybko powstal tez caly nurt satanicznego giallo, ktory ostro ruchal „Egzorcyste” na inspiracje. Do najepszych filmow z tej serii nalezy slynny „AntiChrist” aka. „Blasphemy” (1974) Alberta De Martina.

      Polubienie

    2. Z teologicznego punktu widzenia nie da się nic tutaj wskórać. W ogóle teologia nie musi być teistyczna, może być jedynie egzegezą pisma, hermeneutyką o różnych punktach wyjścia – jest wielu teologów, którzy w ogóle nie wierzą w Boga.
      Kwestia dalsza polega na tym, że szatan to pan tego świata i są stanowiska, w których wyklucza się jego władztwo nad duszą; może on jedynie „nakryć” (cherubin nakrywający, broniący wstępu do raju po wygnaniu z niego ludzi – lecz najpierw kuszący ewę w raju – szatan – w islamie Iblis nie godzący się na władztwo Adama) człowieka, odgrodzić człowieka od mocy boskiej: np. poprzez wiarę tylko w cielesność.
      Przyjmuje się powszechnie, że do Hioba przychodzi szatan pod dyktando Boga, tyle, że Hiob jest bardzo pobożny i nie wiadomo właściwie dlaczego bóg wysyła do niego szatana – żeby go w jakiś paradoksalny sposób sprawdzić? nie wiadomo z tego punktu widzenia. Wytłumaczenie jest takie, że Hiob wpadł w zastany obraz wiary, realizuje go z pietyzmem – powiedzielibyśmy, że jest zachowuje się jak purytanin – ważna jest dla niego moralność przede wszystkim, religijność zewnętrzna czyli przestrzeganie swego rodzaju kodeksu. Tak więc, do Hioba przychodzi Mesjasz by pouczyć go, że wiara tak nie wygląda, że jest paradoksalna chwilami i nie grzęźnie w gotowych formułach – jest natchnieniem wciąż przekraczającym to, co zastane (cały mit exodus na tym polega, powielając się w wielu historiach biblijnych: niewola egipska, babilońska, ucieczka z Betlejem itp.). Ostatecznie Bóg prezentuje dumnemu ze swej wiary Hiobowi rzeczy paradoksalne jak lewiatan, jednorożec itd. – tłumaczy mu, że cała perspektywa musi być „z punktu widzenia Boga”, nie człowieka, który ani nie stworzył tych istot, ani nie potrafi ich posiąść. Rozum powie, że do orania pola potrzeba mi konia, a nie jednorożca – tyle, że praca jest właśnie na miarę rozumu, wiara przekracza tę granice. Jednak Hiob próbował podporządkować wiarę tym wymiernym, wyrozumowanym zasadom – formułom, zakrzepłym formom.
      Z tego punktu widzenia, intuicyjne działanie Karrasa w służbie bliźniego jest warte dużo więcej niż jakakolwiek etyka i odmówienie pomocy, przy jednoczesnej chęci zachowania siebie: „kto straci siebie, ten zyska siebie”.
      Ale to odwraca perspektywę do tego stopnia, że wszystko musi ulec inwersji. I jest to pięknie w tym filmie ukazane, bo Karras jest raczej człowiekiem wątpiącym, jednocześnie pokornym. Niestety często bywa tak, że ludzie o niezachwianej wierze, sami siebie traktują jak Boga – myślę, że księża mają z tym problem: przerost ego :).
      A co do „bojaźni i drżenia”, to odpowiedz zawsze jest – ale może być niesamowicie skomplikowana. Nie taka prosta jak w światopoglądzie wyrastającym z oświeceniowego racjonalizmu nauk pozytywnych (choć i ten ma swoje zasługi w walce ze szkodliwymi przesądami – choć moim zdaniem posunął się za daleko po prostu). Dobrym przykładem jest właśnie Abraham jako rycerz wiary w „Bojaźni i drżeniu” Kierkegaarda.
      Pozdrawiam!

      Polubienie

  2. …,, Beyond the Door” , ,,The Perfume of the Lady in Black” ,, Escalforio” – trochę tego było. A jaki Mario Bavie numer wycięli z jego ,, Lisa and the Devil ” …
    Karras wykorzystując dogodny moment przejmuje tego Demona w siebie i w tym momencie popełnia samobójstwo. Regan jest uratowana, on ginie jako opętany.
    Celem egzorcyzmów jest wyrwanie opętanego z mocy Złego i odprawienie go z kwitkiem, a tu tak nie jest – Zły dostaje inną duszę we władanie. To jest jego wygrana.
    Dla tego ten film nie kołysze do snu.

    Polubienie

  3. A mnie się bardzo ten film podobał , fajnie odrealniony i Bunuelem podszyty.
    Akcja była taka, że Bava zrobił ten film mając dużą swobodę i jest on jednym z jego najbardziej autorskich dokonań. Ale w kinach we Włoszech zrobił klapę i producent próbował go następnie sprzedac na rynek amerykański. Postanowił podciągnąc to pod famę ,,Egzorcysty” i w tym celu obraz Bavy nie tylko przemontowano i pocięto, ale jeszcze dokręcono prawie 20 minut dodatkowego materiału ( m.in. sceną egzorcyzmów i trochę golizny ), przy czym reżyserował to sam producent, nazwiskiem nomen omen Leone. Tę wersję pt. ,, House of Exorcism ” udało się sprzedac do USA, gdzie zaliczyła totalnego flopa i miażdżące recenzje. Nie widziałem.

    Polubienie

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.