Gwiezdne wojny: Przebudzenie Mocy (2015)

star_wars_the_force_awakens_official_poster

Po seansie siódmej odsłony Gwiezdnych wojen przynajmniej jedna rzecz nie pozostawia wątpliwości. Disney dobrze rozumie, że dalsze przekształcanie kultowej sagi w bajkę dla dzieci i apelowanie do młodej publiki, która nigdy nie widziała Starej Trylogii – co było głównym powodem krytyki nowych Gwiezdnych wojen przez starych fanów – nie wchodzi w grę. Ale czy Przebudzenie Mocy ze swoim scenariuszem nastawionym niemal wyłącznie na eksploatowanie słodko-gorzkiego uczucia nostalgii, wnosi do 38-letniej historii cokolwiek nowego?

Owszem, mamy nowych bohaterów, tyle że są to charaktery bazujące w dużej mierze na typologiach wykreowanych w Nowej nadziei. Ten sam problem pojawia się również, gdy zaczynamy rozkładać całą historię na czynniki pierwsze… co wiąże się oczywiście z lekkim spojlerowaniem, więc tym którzy filmu jeszcze nie widzieli, radzę nie czytać dalej. Jednak tych, którzy mają ochotę na wysilanie komórek mózgowych, zapraszam do dalszej eksploracji!

Z wielu elementów scenariusza następujące wydają się wyjątkowo śliskie: Jakku ma taki sam klimat jak Tatooine, BB-8 to nowy R2D2, który dostaje niemal identyczną misję, jak jego poprzednik, zabójcza planeta to powiększona do absurdu Gwiazda Śmierci, a do tego obydwie mają słaby punkt, który w taki sam sposób zostaje wykorzystany przez rebeliantów i nawet Han Solo (podstarzały Harrison Ford), którego wprowadzenie jest naprawdę emocjonujące, odgrywa TEN SAM ZNANY scenariusz schwytanego w pułapkę przemytnika.

Ale na tym się nie kończy, bo Przebudzenie Mocy prześladuje również chmara problemów logicznych, narracyjnych oraz GIGANTYCZNYCH luk. Dużo z nich da się wprawdzie zbyć, racjonalizując: „Wyjaśnią to pewnie w następnej części” albo: „To musi pozostać tajemnicą”, ale pozostają pytania, których w żaden sposób ugryźć się nie da, jak to, skąd miecz świetlny Luke’a Skywalkera magicznie trafia do piwnicy Maz Kanaty, skoro ten stracił go 40 lat wcześniej w walce z Darthem Vaderem na Basin i nigdy go później nie szukał?

Całkowicie bez odpowiedzi pozostaje także pytanie, w jaki sposób Rey (Daisy Ridley) opanowała bardzo trudny język Wookie, co dałoby się pewnie jakoś karkołomnie wyjaśnić – w końcu zna ona także inne egzotyczne języki – tyle że to nigdy nie zostaje wyjaśnione, a Moc w tym punkcie jeszcze nie wchodzi w grę. No i w jaki sposób po kilku minutach Rey jest w stanie machać mieczem świetlnym, jak wytrawny Jedi po kilkunastu latach treningu, nie mając pojęcia ani o dynamice tej starożytnej broni, ani o specyficznych technikach walki?

Czy tego typu zagrania narracyjne zniechęcają jednak prawdziwego fana Gwiezdnych wojen, za jakiego się uważam? Nie! I to jest klucz do Przebudzenia Mocy, które mimo wielu niedociągnięć, mielizn i ogranych chwytów, ogląda się znakomicie – szczególnie w 3D – nawet jeśli wszystko przypomina bardziej grę komputerową, niż jedną z klasycznych odsłon serii (konkretnie, Knights Of The Old Empire). A to dlatego, że J.J. Abrams pomimo oczywistego kalkowania Nowej nadziei zawarł w swoim filmie sporo klasycznej mitologii (freudyzmów, mitów inicjacyjnych, mitów sukcesji etc.)

Ta – oprawiona oczywiście w blockbusterowe ramy – pomaga gładko przechodzić nad słabymi punktami narracji, które pojawiają się i znikają w głowie widza, wciągniętego dogłębnie w kolejną magiczną odsłonę zmagań pomiędzy jasną i ciemną stroną Mocy – jedyną wojnę galaktyczną, która naprawdę się liczy. Pomaga także pojawienie się wszystkich starych bohaterów, dzięki czemu przyznaję się bez bicia, uroniłem w kinie niejedną łezkę.

Abrams zachowuje jednak balans pomiędzy nostalgią (prezentem dla starych wyjadaczy) i nową energią (komunikatem dla iPokolenia), pompując swoją historię masą akcji, która przerywana jest krótkimi momentami introspekcji (przyznać trzeba jednak, że stare Gwiezdne wojny miały odwrotne proporcje). I nawet jeśli film ze względu na niezbyt staranny scenariusz nie daje pełnej satysfakcji, zapewnia wystarczającą ilość emocji, żeby uczynić doświadczenie względnie wiarygodnym.

Na pokazie 3D latałem razem z X-Wingami, Tie Fighterami, Sokołem Millennium i dotykałem niemal ostrza energetycznego Kylo Rena, bo Przebudzenie Mocy to przede wszystkim film akcji i tu sprawdza się idealnie. Podobał mi się też wątek szturmowca Najwyższego Porządku, który przeżywa kryzys moralny, choć postać ta należy bardziej do kategorii papierowych. No i w końcu mamy Rey – kobiecą postać, która potrafi przeżyć w niesprzyjających warunkach, jest pilotem, super mechanikiem i ma szansę stać się w przyszłości nadzieją Jedi.

Tak, należę do fanów, którzy nie są w stanie bezkrytycznie patrzeć na nową odsłonę Gwiezdnych wojen, ale z drugiej strony zdają sobie sprawę, że nie było szans na nic lepszego, bo wymagania rynku, demograficzny target, merchandising, a także kierunek, jaki obrały blockbustery w ostatnich 10 latach, wykreowały zbyt silne ograniczenia dla producentów, scenarzystów i reżyserów pracujących z wysokimi budżetami. Mam jednak wciąż cichą nadzieję, że część VIII skorzysta z doświadczeń Przebudzenia Mocy i podniesie nieco poprzeczkę, żeby zapewnić nieco bardziej inteligentną rozrywkę.

Conradino Beb

 

Oryginalny tytuł: Star Wars: The Force Awakens
Produkcja: USA, 2015
Dystrybucja w Polsce: Walt Disney Studios Motion Pictures
Ocena MGV: 3,5/5

2 komentarze

  1. Hej, ale rzeczywiście wydaje się, że dużo jeszcze wyjaśnią w kolejnych częściach. Szczególnie mam wrażenie, że kolejna część będzie obfitowała w sceny retrospekcji z udziałem Rey.

    „Podobał mi się też wątek szturmowca Najwyższego Porządku, który przeżywa kryzys moralny, choć postać ta należy bardziej do kategorii papierowych. ” Mi się podobał pomysł na ten wątek, niż samo go pokazanie. Z jednej strony to zrozumiałe, bo musieli zapieprzać z akcją żeby wszystko wcisnąć. Z drugiej strony po prostu trochę szkoda. To byłaby istna nowość w Gwiezdnych Wojnach.

    Jeżeli chodzi o Disneya i zrozumienie fanów. Disney poszedł jeszcze dalej. Tak dobrze zrozumiał fanów, że nawet się nie pokazał 🙂 Firma wiedziała, że każdy fan zaciśnie mocniej zęby gdy zobaczy zamek Neuschwanstein na dzień dobry, więc odpuścił.

    3D to było najlepsze 3D jakie widziałem w kinie. A ZAWSZE narzekam, i ZAWSZE obiecuję sobie, że już na 3D nie pójdę. Może to moja przypadłość, bo wszystko jest dla mnie za ciemne i mam wrażenie, że umyka mi gdzieś połowa tego co powinienem zobaczyć. Tutaj wszystko było idealnie.

    A jak Ci się podobała rola Adama Driver’a?

    Polubienie

    1. A wiesz co, dala rade nawet ta rola, choc niektore z jego ekspresji to bardziej nalezaly do „Wladcy pierscieni” niz „Gwiezdnych wojen”, w sensie tam byla jakas dawka autoparodii. Ale ze Kylo Ren drugim Darth Vaderem nie bedzie, to pewne!

      Polubienie

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.