Wojna o planetę małp (2017)

Nowe spojrzenie na klasyczną franczyzę zapoczątkowane przez Genezę planety małp (2011) i rozwinięte w Ewolucji planety małp (2014) w ciągu ostatnich 7 lat zapewniło studiu Chernin Entertainment przychód w wysokości około $1,2 mld.

Stawia to film o małpiej apokalipsie w czołówce najlepiej zarabiających serii filmowych, a premiera Wojny o planetę małp w 2017 roku ma szansę wypchnąć go przed nolanowską trylogię o Batmanie czy produkcje z Iron Manem w roli głównej. Z pomocą przychodzi świetna kampania marketingowa i napływające z każdej strony pozytywne recenzje zwieńczenia trylogii o Cezarze.

Reżyser Wojny oraz Ewolucji planety małp, Matt Reeves, popchnął historię w stronę opowieści o ludziach, nawet jeśli bohaterami są szympansy. W swoim najnowszym dziele idea ta pociągnięta została do maksimum, dając nam całą gamę zależności, uczuć i interesów. Powoli odkrywając karty motywacji dwóch, a nawet trzech stron barykady, coraz trudniej określić tych naprawdę złych.

Sam Cezar grany przez Andego Serkisa, to postać nie tyle skomplikowana, co rozdarta emocjonalnie między fanatyczną wręcz chęcią zemsty, a zapewnieniem bezpieczeństwa swojej społeczności. Po drugiej stronie stoi Pułkownik o twarzy Woody’ego Harrelsona, który z nieprzeniknionym chłodem w oczach zbliża się do Waltera Kurtza z Czasu Apokalipsy (1979).

Wojna toczy się tutaj na wielu płaszczyznach, od tej dosłownej z karabinami i dzidami w ręku, po metaforyczną podróż targanego emocjami małpiego króla do samego jądra ciemności. I jest to zarazem obosieczna broń, gdyż film w trzecim akcie wytrąca tempo, a widz zamyka oczy na kolejne, patetyczne próby zagrania na emocjach.

To co zostało idealnie wyważone w poprzednim filmie, podkręcone do maksimum, skutkuje tym, że prawie każda śmierć, nawet którejś z drugo czy trzecioplanowych postaci, odbywa się na rękach Cezara, który zdąży wysłuchać jeszcze jakiejś łopatologicznej mądrości w rytm wzniosłej muzyki. Ujściem wydaje się być odgrywana przez Steva Zahna postać Złej Małpy, która pozwala odetchnąć od tej całej nadętej narracji, dając nam chwilę na szczerzenie się do granych przez komika gagów.

Wojna o planetę małp jest filmem pozbawionym typowego dla letnich blockbusterów tempa, stara się swoimi ambicjami wznieść w kierunku opowieści o nas samych, naszej przeszłości i przyszłości. I jest to chyba największa bolączka produkcji, bo zamiast subtelnych analogii scenariusz usilnie wlewa nam do głowy konkretne wydarzenia historyczne, jak Holocaust czy konflikt wietnamski.

Jednak film Reevesa to wciąż godny uwagi produkt, który w zalewie lekkostrawnej papki wydaje się swego rodzaju powiewem świeżości. Pochwalić należy nie tylko najwyższej klasy zdjęcia, które momentami zapierają dech w piersiach, ale także efekty specjalne, które z miejsca pretendują do wzięcia udziału w wyścigu po Oscary.

Zawiedzeni będą ci, którzy na wiarę wzięli poprzedzający film, pełen wybuchów i akcji zwiastun, bo choć prolog i epilog dostarczają odpowiednią dawkę ognia, najnowsza produkcja z małpiej serii to hołd dla wspomnianego kilkukrotnie Czasu Apokalipsy w którym fani pierwszych Planet znajdą całą masę smaczków i odniesień właśnie do tych starych filmów.

Oskar „Dziku” Dziki

 

Oryginalny tytuł: War for the Planet of the Apes
Produkcja: USA, 2017
Dystrybucja w Polsce: Imperial CinePix
Ocena MGV: 4/5

 

4 komentarze

    1. Bo to wciąż inteligentnie poprowadzony blockbuster który pod warstwą rozrywkową stara się przemycić jakąś refleksję, banalnie bo banalnie ale zawsze coś! A do tego film jest wręcz prześliczny a efekty specjalne zapewnią mu (stawiam w ciemno) nominację do Oscara 🙂 Takich filmów po prostu wciąż brakuje.

      Polubienie

  1. OK 🙂 Zapytałem, bo w recenzji, wyłączywszy efekty , zdjęcia i nawiązania, to praktycznie non stop po tym filmie jedziesz.. Pewnie tak, czy inaczej się wybiorę , jedynka mi się podobała.

    Polubienie

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.