The Bad Batch (2016)

Znacie Anę Lily Amirpour? To brytyjska reżyserka, która zadebiutowała O dziewczynie, która wraca nocą sama do domu w 2014, czarno-białym obrazem o irańskiej wampirzyczy z nastrojowymi zdjęciami i zabawnymi dialogami, jednak generalnie grzęznącym w manieryzmach i kopiowaniu mistrzów.

Jej drugi film to dla odmiany pełna kolorów (dosłownie i w przenośni) dystopijna wizja amerykańskiej przyszłości, w której odpadki społeczne po otrzymaniu tatuażu z numerem identyfikacyjnym są umieszczane w pustynnym więzieniu na otwartym powietrzu, gdzie walczyć muszą o przetrwanie, a które znane jest pod tytułową nazwą The Bad Batch.

Film dostał Nagrodę Specjalną Jury na Festiwalu w Wenecji w 2016 (uznawaną za drugą lub trzecią w kolejności), ale zasadniczo został zajechany przez krytków wzdłuż i wszerz. Powód? Brak akcji, brak katharsis, brak dialogów, czyli zuo wszelakiego rodzaju, które nie pozwala prawdziwemu fanowi kina na rozkoszowanie się tym co widzi.

I z tym ciężko dyskutować, bo The Bad Batch warunki filmu akcji spełnia dosyć słabo. Protagonistka Arlen zostaje osadzona w tym pustynnym piekle, w połowie pożarta żywcem przez gang kanibali, by uciec i skończyć w oazie zwanej Komfortem, której liderem jest psychedeliczny guru o przepięknej xywce Sen, zapładniający ile wlezie najpiękniejsze samice, służące jednocześnie jako jego straż przyboczna… ale to wszystko rozgrywa się jak faza na diazepinach, nieśpiesznie i bez fajerwerków.

Wniosek? The Bad Batch filmem akcji nie jest, jedynie igrając z mad maxowymi motywami, teatrem totalnym Jodorowsky’ego (kłania się Fando i Lis oraz Kret), cultsploitation, a do tego wprowadzając akcenty ironiczne w formie znanych szlagierów pop takich jak Karma Chameleon Culture Club czy All That She Wants Ace of Base. Reasumując, reżyserka zdecydowanie przechyla się w stronę artystycznej impresji.

Jednak mamy tu mimo wszystko wiele gatunkowych chwytów, od zastosowania reguły Cormana (w pierwszych 10 minutach trzeba wstrząsnąć widzem) w postaci brutalnego okaleczenia Arlene, przez błysk rewolweru na środku pustyni, aż po podstęp, porwanie i ucieczkę. Ale nie znajdziemy tu z pewnością klasycznego dla westernu rozwiązania akcji czy finału z morałem.

The Bad Batch jest dla odmiany filmem mocno aktorskim, w którym widzimy niesamowitą transformację Jima Carreya w wychudzonego pustelnika, wędrującego od wysypiska śmieci do najbliższego skupiska ludzi, gdzie przehandlowuje swoje skarby, by ponownie wrócić na pustynię. Mamy także sporo okazji, by odkryć emocje targające Arlene (graną naprawdę wybornie przez Suki Waterhouse), o której tak naprawdę wiemy niewiele, ale która jest dosyć jasno definiowana przez swoje ekranowe wybory.

W swoich trzech epizodach bardzo spoko jest również Keanu Reeves w roli guru, wygłaszającego motywacyjne przemowy i rozdającego kwas swoim wyznawcom, którzy rave’ują potem całą noc do miksów didżeja wyglądającego, jakby wyrwany został żywcem ze Studia 54. Tu zresztą Amirpour dorzuca jedną z ciekawszych scen tripowania ostatnich lat. Arlene dryfuje na pustynię, gdzie w swoich wizjach traci jakikolwiek kontakt z ziemią, by obudzić się w szponach kanibala o artystycznych zapędach (Jason Momoa).

W The Bad Batch artystka bez wątpienia czasem przeciąga strunę. Czekamy, czekamy, a tu nic. Z drugiej jednak strony ta gra przeciwko oczekiwaniom ma pewien styl. Kreuje klimat, wciąga, ośmiesza schematy oraz sprawia, że nie da się tego filmu oglądać bez mimowolnego chichotania, które zazwyczaj prowokuje scenografia lub muzyka. To kanibalistyczny Dirty Dancing, który posiada swój abstrakcyjny urok, odrzucający twardą narrację na rzecz fantazji. I nawet jeśli niektóre motywy nie mają żadnego sensu, nie niszczy to absolutnie przyjemności oglądania.

Conradino Beb

 

Oryginalny tytuł: The Bad Batch
Produkcja: USA, 2016
Dystrybucja w Polsce: Netflix
Ocena MGV: 3,5/5

2 komentarze

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.