Retro spojrzenie: Hellraiser – Wysłannik piekieł (1987)

pinheadposter

Ojcem Hellraisera jest Clive Barker – Brytyjczyk i artysta totalny. Powołał on swoje dziecko do życia najpierw w postaci krótkiej powieści, a w 87 roku przeniósł ją na taśmę filmową. Był to pełnometrażowy debiut reżyserski twórcy. Miał on już wtedy na koncie publikacje książkowe, które – powtarzając za Stephenem Kingiem – uczyniły z niego przyszłość horroru. Posiadał też doświadczenie w reżyserii mrocznych krótkometrażówek, ale nic, co zrobił dotychczas, nie rzuciło odbiorców na kolana tak bardzo jak filmowy Hellraiser. Tym razem świat został przybity do ekranu.

Barker – choć chwalony przez Kinga – znajduje się estetycznie na antypodach względem kolegi po fachu. Absolwent filozofii i literatury angielskiej. Malarz. Fan kina artystycznego i noir. Smakosz bluźnierczych i masochistycznych tematów, znający nocne życie dużych miast. A do tego gej, co nie pozostaje bez znaczenia dla wymowy jego historii. Seksualna orientacja dała Barkerowi praktyczną możliwość przyjrzenia się szeroko rozumianym sferom wykluczenia i “inności”, które eksploruje w swej twórczości do dziś.

Barker odwiedzał swego czasu członków kultowej grupy Coil. Natknął się u nich na magazyny o piercingu, które zainspirowały go do stworzenia Pinheada. Tak się zaczęło… potem Hellraiser stał się wielkim hitem i początkiem serii, która aktualnie nie ma już nic wspólnego ani z Barkerem, ani dobrym kinem. Pinhead do dziś próbuje nam rozszarpać duszę – z memów, koszulek i figurek dla kolekcjonerów.

Ale Hellraiser nie jest filmem o kolesiu z gwoździami w głowie. Pinheada, jak i reszty Cenobitów, nie ma w tu zbyt wiele. Pojawiają się na parę minut. To historia o seksie, zbrodni i ludzkich słabościach. Barker przelał tu mnóstwo swoich obsesji, które wcześniej rozwijał w śmiałych opowiadaniach: Księgach krwi.

W swoim filmie autor intensywnie eksploruje cielesność – jako źródło rozkoszy i cierpienia – oraz hedonizm (jeden z ulubionych tematów Anglika). Przygląda się też mrocznym pokładom psychiki ludzkiej. Jego bohaterowie – nawet ci relatywnie pozytywni – nie są potulnymi barankami, a Frank to już czystej wody postać sadyczna.

Realizując filmowy debiut, był Barker prawdziwym młodym gniewnym. I zadbał o horror odpowiednio bluźnierczy, drapiący, duszny i przytłaczający. Zaserwował nam też estetyczne tour de force. Film wypełniają mocne, dobitne kadry. A tytuł – jak i cała twórczość Barkera – lepiej się broni na poziomie tych smakowitych obrazów, niż na poziomie fabuły. Choć trzeba przyznać, że i ta ostatnia wybrzmiewa mocno. Ale za cud natchnionego horroru odpowiada głównie smolisty nastrój dzieła i kilka szarpiących nerwy scen.

Niesamowita kreacja “mlaskających narodzin tkanki rosnącej do rozmiaru człowieka”, pojawiania się tajemniczych Cenobitów wnikających przez ściany do naszego świata czy rozrywanie ciała hakami – to wszystko zdmuchnęło w 87 roku czapki z głów konkurencji, a i dziś rzuca potężny urok. Makabra hula w tym filmie dziko, w piękno-odpychający sposób.

Hellraiser – nakręcony w Anglii – jest mroczny, ciężki i pozbawiony słońca. Zwiedzamy tu o odrapane zaułki, ciemne przejścia podziemne, a także wnętrza pełne kurzu, brudu i gnijących resztek jedzenia. Proces rozpadu zdaje się przenikać ten świat, a reżyser nie łagodzi swojej wizji hollywoodzkimi sztuczkami. Jest to wizja mięsista i dosadna, stanowiąca o wielkiej sile filmu. Klimat Hellraisera jest krwisto-siarczysty i zdecydowanie potępieńczy.

Strych przypomina tu średniowieczne lochy, a każda zbrodnia – jak w kinie noir – ściąga bohaterów coraz głębiej w czeluść. I chociaż na pierwszy rzut oka wszystko jest tu przegniłe i nihilistyczne, pojawia się w tym świecie pewien ład. Przeciwko Frankowi występuje młoda dziewczyna, Kirstie, i Cenobici. Ci ostatni są tu poza dobrem i złem. Wyglądają trochę jak kapłani tajemnego kultu, trochę jak bywalcy klubu BDSM.

Ich status ontologiczny pozostaje niepewny, ale wiemy, że dbają o porządek świata. Za to całe zło pochodzi od ludzi – generują je Frank i jego kochanka Julia. Wyobraźnia Barkera czerpie z wizyt we współczesnych “ świątyniach hedonizmu” i z klasyki literatury z Faustem na czele, gdzie głodny wrażeń człowiek paktował z elementem nadnaturalnym. Kwestie moralne są tu więc traktowane z niedzisiejszą powagą i postawione nie tyle na ostrzu noża, co wręcz rozpostarte na hakach.

Gorzej wypadły relacje między bohaterami. Pozostają ledwie szkicowe i mało przekonujące. Śmieszyć może postać Franka. Jako “bad guy” i seksualny drapieżnik jest bardziej ostentacyjny, niż gdyby przez cały seans paradował z dumnie rozpiętym rozporkiem.

Aktorstwo nie jest zresztą najmocniejszą stroną obrazu, choć Clare Higgins dobrze sobie radzi jako wiarołomna Julia. Za to grana przez Ashley Laurence Kirstie przyciąga naszą uwagę raczej ze względu na młodzieńczą energię, niż jakąś porywającą kreację. Doug Bradley mrozi nas jako Pinhead, ale rzadko gości na ekranie.

Przyznać więc trzeba, że jest to film nierówny. Końcówka zdaje się pośpieszna i zilustrowana gorszymi niż wcześniej efektami specjalnymi. Czuć, że twórcy nie operowali wielkim budżetem, choć może i dzięki temu obraz przenika pewna niesforność, umiejscowiona poza porządkiem wielkiego studia i oczekiwaniami typowego konsumenta horroru.

Ale taki właśnie jest Barker. Twórca natchniony, ale czasami przygnieciony ciężarem swych ambicji czy dorodnością niecodziennej wyobraźni. Można to powiedzieć o całej jego twórczości, włącznie z kolejną produkcją filmową, miejscami pięknym, ale rozłażącym się w szwach Nocnym plemieniem.

Mam też w Hellraiserze problem z muzyką. Zespół Coil został odsunięty od produkcji – ich ilustrację uznano za nadmiernie niepokojącą; gotowe kawałki trafiły na inne wydawnictwa formacji. Na jego miejsce zatrudniono Christophera Younga, hollywoodzkiego wyrobnika, który przygotował nam sporo rozbuchanego i męczącego banału. Namolnie dmie on widzowi w uszy głośną około gotycką tapetą, jakby zmuszając słuchacza, żeby przyznał, że się boi.

W swoim dziele Barker naprawdę uwolnił wyobraźnię, która nie zawsze idzie w parze z małym budżetem czy jego umiejętnościami reżyserskimi, ale zasadniczo stanowi potężny ćwiek, wbity widzowi w głowę mocno i głęboko. Mamy tu poetycki, niepokojący szoker, który w swoim czasie rozwalił system i któremu nie są w stanie podskoczyć żadne kontynuacje, wciągające w piekła komercji i bezguścia.

Tomasz Bot

 

Oryginalny tytuł: Hellraiser
Produkcja: Wielka Brytania, 1987
Dystrybucja w Polsce: Brak
Ocena MGV: 4/5

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.