mosiężna tuba
odlana palcami duchów
droga do gwiazd
usiana jest jej
cichymi dźwiękami
***
wstęga kolorowych skrawków
utkanych z puchu
kosmicznych fal
szepcze i maleje
brokatem swe ślady
***
oddana przeze
mnie do zszycia
tkanina urwała
się w progu
do świata snów
***
zastrzelony wróbel
oddał mi swą głowę
patrząc w suchy
ocean dostrzegłem
odblask jego cienia
***
za nimi świeci światło
nie gasnąc i gasnąc
na przemian
widomy nie zauważyłby
jednak żadnej zmiany
***
widok wezbranego morza
działa pobudzająco
na końcówki mych nerwów
bez ciszy można osiągnąć
doskonałą pustotę
***
posmak malin
w mych tęczowych ustach
na języku spoczywa
ciężar i lekkość
nie kłócąc się wzajemnie
***
wydać osąd znaczy kłamać
o sobie
gdy byłem małym chłopcem
często łapałem rodziców
za słowa bez powodu
***
wydaje się, że nic
się na świecie nie zmienia
mamy jednak jesień
sypiącą tysiącami kasztanów
pod nogi
***
ostrożnie stawiam stopy
na gruncie mokrym od
podniecenia ciszą
wezbrane wody przypływu
nie wydają dźwięku
***
śmierć staje się lekka
gdy dać jej skrzydła
podnosząc sie znad ziemi
nie może się oderwać
od swych korzeni
***
widzieć i słyszeć ciszę
to więcej niż smakować
księżycowego nektaru
słońce wstaje co rano
bez powodu
***
wynik równania
zawsze jest nieskończony
wstając rano
kolejny dzień zaczyna
się zawsze od początku
***
kleić puszki marzeń
łapać kolorowe myśli
bez trudu z ich karmieniem
dotknąłem raz w ciszy
drzewa bez kory
***
to przychodzi i odchodzi
rodzi się i z powrotem zamiera
księżycowy puch spada na
głowę tych
co widzą drogę bez drogowskazu
***
grzyby pełne miłości i ekstazy
w promieniach słonecznego światła
zbierając ich ciała do
swego przepastnego żołądka
składam ofiarę z krwi
***
na świat przyszedł
mały szczeniaczek
nikomu niepotrzebny los
skapuje kroplami
rzęsistego deszczu pod stopy
***
gwiżdżę na wiatr
łamiąc pogańskie tabu
na bezdrożach umysłu
ciężko jest zachować
powagę równą bogom
***
wydaliny rozpływają się
w miłości oceanu
mojej matki
w przyrodzie wszystko
jest pamięcią
***
gwiazdy są jak
sikorki uciekające
przed pyłem ekstazy
niesionej przez
prądy wszechświata
***
gdzieś pośród drzew
natknąłem się na grzyba
wymykając się driadom
uciekłem na skraj
marzeń o wolności
***
w szczelinach snu
nie znajdziesz ciepła
zdzierając powłokę
malinowego kwiatu
zakwitam nieustannie
***
wynik wojny marzeń
jest nieodgadniony
bez liku jest starców
płaczących nad rozlanym mlekiem
conradino beb (któregoś jesiennego wieczora ’03 w rodzinnym domu…)
