Thee Oh Sees – Putrifiers II EP (2012)

Kalifornijscy indie psychedeliści dnia codziennego z Thee Oh Sees to skład bardzo pracowity, który w ciągu ostatnich sześciu lat zdążył wyprodukować aż sześć albumów… a że to, co kiedyś było normą, jest obecnie ekstrawagancją, skutkuje również ostatecznie utratą muzycznej jakości.

I właśnie tą prostą, jak cep regułę, zastosowałbym do Putrifiers II – bardzo przeciętnego mini-albumu z trzema wybuchowymi kawałkami, które szczęśliwie ratują całość. Gdyby Thee Oh Sees wykrzesali trochę mniej, ich nowy krążek byłby jednak totalną wtopą.

Odpalający całą jazdę Wax Face to piękny garażowy rocker z równą, przesterowaną gitarką i lekko fałszującymi wokalami, ale to dodaje mu uroku, bo jak retro brzmienie, to całą parą.

Dobrze wyprodukowany bas wraz z pięknie chodzącą perką tworzą energiczne, pulsujące tło, choć talerze zostały tu kompletnie poszatkowane i częściowo giną w tle – nie pomaga nawet dodanie reverbu – ale to drobiazg.

Ale im dalej w las, tym więcej butelek i Thee Oh Sees męczą nas czterema głodnymi kawałkami: Hang a Picture, So Nice, Cloud #1 i Flood’s New Light. Wszystkie brzmią, jakby zostały stworzone podczas sesji obciągania lizaków, a nie dobrze nasączonych kartonów. Mało w nich w zasadzie wszystkiego…

Słuchamy, słuchamy i z otchłani bólu dupy wyciąga nas w końcu tytułowy Putrifiers II – nastrojowa kompozycja garażowa z miłym dla ucha ciężarem, obficie obdarzona echem. Mocny punkt płytki, po którym następuje jednak skok głęboko w przeszłość i próba przywołania doo-bopowych harmonii w mgle bezsensownej, neopsychedelicznej aranżacji.

Nie zawaham się powiedzieć, że Will We Be Scared? jest prawdziwym błędem. Ale Thee Oh Sees zaszarżują ponownie z absolutnym hiciorem Lupine Dominus, w którym dzikie, kwasowe riffy a la Big Brother & The Holding Company spotykają się z pięknym garażowym fuzzem. Słychać tu w końcu złoto zespołu czyli przejmujący wokal Brigid Dawson.

Reszta albumu to powrót do folk rockowego indie – korzeni zespołu. Niestety, nudna jak flaki z olejem i bez większego impetu na mój zryty mózg, który jeśli raz usłyszy kwaszenie na gitarze, to pragnie więcej dobra, a nie sflaczałych przerywników w formie studyjnego szpinaku.

Większość z tych kawałków zawiera niestety „la la la”, które działa mi na nerwy i z tego właśnie powodu skróciłbym ten album do trzy-czteroutworowej EPki, co wpłynęłoby na poprawę spójności materiału i oszczędziłoby niepotrzebnych tortur słuchaczom.

Jako że Thee Oh Sees mają jednak na koncie kilka lepszych albumów, pewnie wkrótce zreflektują i zawrócą na słuszne tory, czego zespołowi życzę!

Conradino Beb

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.

%d blogerów lubi to: