Dear God No! (2011)

dear_god_no_2011_poster

Klasyczne filmidło motocyklowe spotyka cormanowski monster movie w tym zabawnym, campowym debiucie Jamesa Bickerta, który zawiera wszystkie składniki old schoolowej eksploatacji. W przeciwieństwie do wysokobudżetowych, revivalowych dzieł spółki Rodriguez & Tarantino, to stoi bliżej estetyki Josepha Guzmana (Run! Bitch Run!, Nude Nuns with Big Guns) porażając neurony brakiem trójwymiarowej zabawy w szkatułkowe odniesienia do kanonu kina drive-inowego, ale oferując za to prawdziwego ducha współczesnego niskiego budżetu – ironicznego, ale nie skażonego blockbusterową filtracją, która zepsuła tak potencjalnie ciekawą produkcję, jak Hell Ride z Dennisem Hopperem.

Reżyser doskonale zna szufladkę, w której operuje, tak więc w Dear God No! znajdziemy zgrabne sceny hołdu dla I Drink Your Blood, Wilkołaków na kołach, The Glory Stompers czy Aniołów piekieł na kołach. Szczególnie do tego ostatniego klasyka piją sekwencje jazdy na chopperach, które w oryginale zostały sfilmowane przez wielkiego Laszlo Kovacsa. Jednak film Bickerta to przede wszystkim durna zabawa bez ograniczeń, z akcją osadzoną dla osłody w nixonowskiej Ameryce początku lat ’70. Dear God No! wygląda tak tandetnie, jak w latach ’50/’60 wyglądały klasyczne śmieci o potworach Papieża Kina Pop lub kultowego Herschella Gordona Lewisa. Ale stąd też jego główna zaleta – bezpretensjonalność. Nie można nic zarzucić reinterpretacji niskobudżetowej konwencji na niskim budżecie, jeśli tylko jesteśmy w stanie przywitać samą ideę bez żadnych kompleksów.

Wstający właśnie z trawy po upojnej nocy pełnej martwych – lub zaraz martwych – zakonnic, klub motocyklowy Impalers zaciąga szuwaks, wali klina i uderza w drogę. Wyjęci spod prawa brutale zostają jednak wkrótce ostrzeżeni, że 1% styl życia robi się zbyt niebezpieczny dla ich aktualnych czy potencjalnych wspólników – tak naprawdę robi to małą różnicę, bo fabuła jest czystym bełkotem – których nasi aniołowie piekieł mają oczywiście głęboko w dupie. Po totalnej sieczce w lokalnym klubie ze stripitizem – cała sekwencja ma kilka bezcennych, idiotycznych ujęć – Impalers ruszają przed siebie i po kolejnej (przypadkowej) rzezi w sklepie z artykułami wędkarskimi, podczas której trupem pada także dwóch gliniarzy, ruszają w pogoń za jedynymi świadkami zbrodni – młodą parą.

Tymczasem gdzieś w leśnych ostępach nieopodal, szalony profesor-renegat i były nazistowski chirurg, pracuje nad wprowadzeniem do obiegu archaicznego wirusa, który ma stworzyć siejącą postrach, małpopodobną bestię (po co? nie wiemy, ale to nie ma znaczenia). I właśnie do niego w odwiedziny zmierza młoda para, za którą pędzą nasi jebiący browcem i benzyną antybohaterowie. Bez względu na dziwne zbiegi okoliczności, drobne usterki w planie i właśnie wchodzące grzyby, Impalers udowodnią, że nie na darmo zostali wyklęci przez społeczeństwo, gwałcąc i mordując aż zrobi się naprawdę wesoło. W tej diabolicznej grze zostaną jednak wystawienia na ostateczną próbę, której koniec będzie tak samo enigmatyczny, co absurdalny.

Dear God No! to dzieło esencjonalne – idealna rozrywka zarówno dla fanów starych drive-inowych eksploitów, campu, gore, softcore’ów, ale również dla neofitów, którzy zdążyli obejrzeć Planet Terror i zrozumieli, że to nie do końca horror. Bickertowi udała się sztuka zachowania idealnych proporcji pomiędzy nagimi cyckami, groteskową przemocą i bzdurnymi motywami, z których szocik z tamponem należy do najbardziej interesujących. Klejnotem pozostaje również scena, w której jeden z aktorów wybucha śmiechem podczas pełnej napięcia wymiany zdań, ale reżyser zostawia to w filmie przysparzając dodatkowej zabawy koneserom niskiego budżetu. Co mam powiedzieć? Bawiłem się znakomicie i czekam na nowy film Bickerta, któremu wróżę wielką karierę!

Conradino Beb

 

Oryginalny tytuł: Dear God No!
Produkcja: USA, 2011
Dystrybucja w Polsce: Brak
Ocena MGV: 3,5/5

3 komentarze

  1. W swojej kategorii pozycja wybitna, co tu dużo mówic. Z tych odnień do thrashowej klasyki , można jeszcze przytoczyc ,, Night of the Demon” Jamesa Wessona z 1980, ultra-rzeżny film z big footem, który też tam dusi kolesia jego własnymi wątpiami ( co za w ciul durne słowo 😀 ) .
    A końcowa stop klatka to czołobitny hommage dla wielkiego Joe D’Amato i finałowego ujęcia z ,, Rosso Sangue” aka ,, Absurd”.

    Polubienie

  2. Ja calkiem przypadkiem wpadlem na ten film, rozjebal mnie kompletnie. Scena w barze ojca szefa gangu mistrz! Reszta tez mocna, chociaz soundtrack moglby byc bardziej goracy 🙂 W sumie tez sa motyw charkterystyczne dla The Trip Cormana

    Polubienie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.

%d blogerów lubi to: