Zabij i żyj (2018)


Trzeci film Colina Minihana – twórcy Extraterrestrial (2014) i It Stains the Sands Red (2016) – to kolejny thriller zbudowany wokół stwierdzenia: „Nigdy nie wiesz, w kim się zakochasz”. I trudno jednoznacznie powiedzieć, czy recenzowane Zabij i żyj jest dla twórcy odważnym krokiem w przód, czy też jednorazowym skokiem w bok.

Świętując rocznicę ślubu, Jules (Brittany Allen) i Jackie (Hannah Emily Anderson) udają się do odległej posiadłości rodziców tej drugiej. Położony nad malowniczym jeziorem i otoczony gęstym lasem dom będzie miejscem, gdzie kobiety znajdą okazję, by odkryć siebie na nowo. Pewne nieścisłości dotyczące przeszłości Jackie sprawiają, że atmosfera relaksujących pogawędek, czy kolacyjek z sąsiadami przeradza się w dramatyczną walkę o przetrwanie.

Z początku uwaga widza skupiona jest na chorobliwej zazdrości. Kiedy Jules dowiaduje się, że jedynym sąsiedztwem jest przyjaciółka Jackie z dawnych lat, pozornie układamy sobie resztę historii.

A jednak po upływie około 20 minut, nasze postrzeganie tego, kto tak naprawdę jest ofiarą, a kto oprawcą, drastycznie się zmienia. Kiedy wywrotny incydent nie osiąga upragnionego celu, Zabij i żyj staje się grą o przeżycie pomiędzy jedną ciężko ranioną kobietą a drugą, która chce ją zabić.

Nie trudno także przewidzieć, że kiedy w środku brutalnej rozgrywki znajdą się niczego niepodejrzewające osoby postronne, reżyser znajdzie sobie okazję, by pochlapać trochę sztuczną krwią. Jednak szczytowy moment w budowaniu napięcia przypada wtedy, kiedy jeszcze nie przechodzimy do właściwej części filmu.

Sprawne poczucie budowania zagrożenia polega na subtelności. Wsłuchiwanie się w pozornie błahą piosenkę, śpiewaną przez jedną z bohaterek, czy ukryte w dialogach drogowskazy nie sugerują prawdziwego zawiązania akcji. Są za to przemyślanym, zgrabnym myleniem gatunkowych tropów. Można pokusić się nawet o porównanie Zabij i żyj do oscarowego Uciekaj! (2017).

I gdy już doczekamy się fabularnego zwrotu, a produkcja wyłoży przed nami swoje karty, zachwyt ustępuje miejsca irytacji. Niczym po sznurku odhaczane są kolejne, znamienne dla nurtu slasher klisze. Znajdzie się tutaj nawet miejsca na ikoniczną scenę wspólnego posiłku! I choć podlane jest to sporą dawką ironii, twórcy mogli pójść o krok dalej i posilić się choćby o częściową dekonstrukcję schematu.

Odświeżająca może być za to oprawa, w którą ubrana jest ta szablonowa historia. Zdjęcia Davida Schuurmana nadają jej specyficzny, mocno sundance’owy styl. Oszczędny w kolorystyce – głównie zieleni – obraz potrafi zachwycić widza fakturą. Zwłaszcza kiedy akcja przenosi się na środek przepastnej tafli jeziora.

Jakkolwiek ekscytująco nie brzmi sam koncept, wszystko ugina się pod surowym butem logiki. Pomijając imponujące zdolności naszych bohaterek w kwestii regeneracji własnego ciała, nic nie irytuje tak, jak podniosłe przemowy głównego złego. Nie każdy filmowy morderca musi działać z ikrą Patricka Batemana z American Psycho (2000), jednak taka gra na czas mocno burzy ideę całego polowania.

A brak psychologicznych niuansów skutkuje graniem na tych samych nutach, które kino grozy zdążyło przetrawić już wiele razy. Dostajemy więc film, który można było zamknąć w lepszym, ostrzejszym i bardziej szokującym krótkim metrażu. Po upływie godziny nie ma on do zaoferowania nic, prócz widoku pięknych lasów Ontario.

Oskar „Dziku” Dziki

 

Tytuł oryginalny: What Keeps You Alive
Produkcja: Kanada, 2018
Dystrybucja w Polsce: Kino Świat
Ocena MGV: 2,5/5

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.

%d blogerów lubi to: