O wiele bardziej niż arenami dla dragowego aktywizmu, „Toon Town” i inne imprezy housowe są duchowymi zebraniami Cyberii. House jest czymś więcej niż tanecznym szaleństwem czy kulturową sensacją. House jest cyberiańską religią. Ale kapłani i kapłanki, którzy mają nadzieję wskazywać drogę w erze Cyberii, mają swoje własne problemy.
Jesteśmy na wczesnym „Toon Town” – to noc przy okazji której Rolling Stone napisał o Earth Girl and the Smart Bar. To ich pierwsza impreza od trzech tygodni, kiedy ich wielki, nielegalny rave na wolnym powietrzu został nakryty przez psy i grupa straciła z tego powodu tysiące dolarów. Priston jest wciąż trochę wkurzony na Heleya z powodu tej ściemy. Angielski świeżynek stał się zbyt ambitny, a teraz Preston i dziecko Diany – „Toon Town”, mają poważne długi. Mogą nigdy nie wrócić na prostą i wszystko, o czym jest teraz w stanie myśleć Heley, to jego kulturowe wirusy. To był kiedyś klub taneczny!
Heley nie ma teraz nastroju na argumenty. Jest 11 w nocy. Earth Girl nie pokazała się ze swoim barem – poprawka: z barem należącym do „Toon Town”. Nie odbiera telefonu. Laser nawala. Jest wciąż wczesna pora, ale jasne już jest, że zarówno właściciele tego przybytku, jak i wynajęci bramkarze kradną pieniądze. Reporter Rolling Stone jest w drodze aby napisać o Smart Bar, którego nigdzie nie można znaleźć. R.U. Sirius i Jas Morgan, redaktorzy magazynu Mondo 2000, przybywają z około czterdziestoma przyjaciółmi, których chcieliby dodać do listy gości. Dzisiejsza noc ma zamienić się w imprezę z okazji nowego numeru, ale już na wejściu do klubu R.U. Sirius ogłasza, że prawdziwa impreza odbędzie się za kilka tygodni w konkurencyjnym dla „Toon Town” klubie „Big Heart City”. Dzisiaj jest „po prostu impreza”, która jest sponsorowane m.in. przez „Mondo”. Dla Heleya to nowina. Dla Prestona również. I tak samo dla Diany.
Bryan Hughes, przewodnik po wirtualnej rzeczywistości, instaluje się z wirtualnym demo na balkonie nad parkietem. Razem ze swoim sprzętem przywiózł listę gości z kilkoma setkami nazwisk. Cap’n’Crunch, permanentnie zreformowany haker i oryginalny frik telefoniczny, próbują razem ze swoim asystentem odpalić Video Toster, ale projektor nie działa. Całe miejsce huczy, ale nie Heley. Tkwi na balkonie przyglądając się parkietowi, odwraca się zniechęcony, odstawia szklankę i ściska swoją przegrodę nosową. Jest wściekły. Chris – przyszły król dietetyki – przyrządza Heleyowi mix z piroglutamatów aby przeskoczył krawędź przypuszczalnie zbliżającego się kryzysu.
Diana i Preston biegają wokół z kablami i papierkami kłócąc się o limity napięcia w budynku. Odwalają więcej aktualnej, praktycznej roboty niż Heley, ale wiedzą bezwiednie, że jest zaangażowany w równie ważne przygotowania, tak więc dają mu całą przestrzeń, jakiej potrzebuje. Heley jest technoszmanem. Jest wysokim kapłanem dla tej cybermszy i musi postawić właściwą prognozę duchowej pogody zanim się ona zacznie. Prowadzi cały ruch przez niebezpieczny sztorm. Ale zamiast używać gwiazd do nawigacji, musi odczytać wydarzenia tygodnia, status kluczowych wirusów kulturowych, stany psychologiczne członków swojej załogi oraz ton i teksturę swoich własnych, psychedelicznych wypraw po wizję. Dziś wieczór większość z intuicji i kalkulacji Heleya przepowiada nieszczęście. Wprowadził cyberhouse do San Francisco i miał zamiar objąć przywództwo, ale teraz wymyka mu się to spod kontroli.
„To ja pokazałem house Mondo, napisałem dla nich artykuł, to ja im go wręczyłem.” Ich brak lojalności, jak czuje Heley, podminował jego wysiłki przedstawienia prawdziwego, hardkorowego, duchowego, katapultującego świadomość, natchnionego cybernetyką house’u Ameryce. „Czasem czuję się jakby jedynie piętnastu z nas naprawdę się w to angażowało. Jest Fraster Clark w Anglii prowadzący magazyn Evolution, jestem ja sam, jest Nick z Anarchicznego Ulepszenia (Anarchic Adjustment), Jody Radzik, Dee-Little. Nie mówię, że sami to tworzymy, ale to my malujemy znaki. Wskazujemy kierunek.” Heley patrzy w dół na zmieszanych ludzi, maszynerię i kable na parkiecie wzdychając. „Bóg wie w jakim to idzie kierunku.”
Jakieś trzy tygodnie temu rzeczy zaczęły się jednak plątać. Heley, Preston i Diana urządzili wielki „rave” – imprezę, na której tysiące biorą po pigsie i tańczą do muzyki house, zazwyczaj na wolnym powietrzu, w nocy i nielegalnie – w opuszczonym magazynie i stoczni. Klub biorący udział w tych samych zawodach toczonych w sobotnią noc znalazł to miejsce na mapie (w podziemiu krążyła mała ulotka wskazująca, gdzie miała odbyć się impreza) i zawiadomił policję, która byłą bardziej niż chętna aby zamknąć tą imprezę. Heley wspomina tą wtopę odgrywając rolę współczesnej Joanny d”Arc. „Przyjechali i zobaczyli jedynie dobrze bawiących się ludzi. Ludzi imprezujących. Nie mają przeciw nam żadnego racjonalnego argumentu. Wyczuwają to. Wyczuwają to i rozumieją.”
Heley wypija resztę swojego piroglutamatu i szybko nabywa nowej klarowności, a razem z tym nowego powodu do walki. „To nie ruch kontrkulturowy. To zarys rzeczy, która ich zastąpi. Ale będzie to dla nich bezbolesne. To nie jest rzecz, której należy się obawiać. Jeśli się boisz akceptacji, bój się, ponieważ ta rzecz jest ponowną integracją. Problem leży w tym, że to kończy stare kłamstwa – wszystkie rzeczy, które znasz są nieprawdziwe. Nie żyjemy już tym życiem. Możesz żyć starymi kłamstwami jedynie jeśli reszta gratów pozostaje na miejscu. House to po prostu niszczy, naprawdę. To nie jest rzecz reakcyjna.”
Zostawmy na chwilę „Toon Town” aby rzucić okiem na historię tworu zwanego „house”. Większość Amerykanów mówi, że zaczął się w Chicago, gdzie didżeje na małych, prywatnych przyjęciach i w klubach z wejściem jedynie dla członków (szczególnie jednym o nazwie „The Warehouse”) zaczęli agresywnie miksować płyty dodając od siebie elektroniczną perkusję i samplując nagrania tworząc muzykę, która – jak robiony domowym sposobem sos vingret we włoskiej restauracji – została okrzyknięta „housem”. Szybkie nagrania inspirowane disco i hip-hopem samplowały kawałki utworów zwane „bitami” (bites) (niektórzy wymawiają to „bytes”, aby podkreślić że są to cyfrowe sample, które można mierzyć w terminach pamięci RAM). Szczególnie przemawiające do wyobraźni bity zostały nazwane „kwaśnymi bitami”. Tak więc muzyka house stworzona z tych kwaśnych bitów stała się znana jako „kwaśny house” (acid house).
Kiedy dźwięki te przedostały się do Anglii, zostały zreinterpretowane razem ze swoją nazwą. Wieść gminna niesie, że industrialna (ostra, szybka, wysoko techniczna i psychedeliczna) gwiazda muzyczna, Genesis P.-Orridge przebywał w sklepie płytowym, kiedy nagle zobaczył połkę z krążkami oznaczonymi „kwas” i pomyślał że jest to muzyka psychedeliczna – dźwięki grane pod jazdę na LSD. Razem ze swoimi kumplami dodał swój własny, halucynogenny smaczek do bitów i sampli i w ten sposób narodził się brytyjski acid house.
„Kiedy usłyszałem, że będą grali muzykę w stylu acid house, byłem utwierdzony w przekonaniu, że mają na myśli psychedeliczną muzykę klubową, do której można się skwasić”, wyjaśnia Lyle, ex-punk z Brixton, który podążał za sceną klubową od samych jej początków na przedmieściach Londynu. „Zaczęło się to na wyspie noszącej nazwę Ibiza blisko wybrzeża Hiszpanii. Wszyscy jeździli tam na wczasy, brali ekstazę i tańczyli całą noc. Wróciliśmy do Anglii i zdecydowaliśmy, że nie chcemy tego przerywać i zaczęliśmy robić rave’y w weekendy.”
Wyjaśnienie Lyle”a jest tak samo dobre jak każde inne, tłumaczące jak zaczęły się imprezy rave. Te imprezy podobne do Woodstock zaczynają się w piątek wieczorem i trwają do niedzielnego popołudnia. Tańczy się cały czas. Imprezy te stały się popularne w późnych latach ’80, kiedy widoczne były tysiące samochodów podążające w stronę któregoś z przedmieść – Stratford, Brighton – wyprawiającego imprezę… Policja zaczęła je najeżdżać w 1990 czy coś koło tego, ale wtedy były już legalne poprzez urządzanie ich w legalnej przestrzeni klubowej. Wieść o imprezach rave w końcu przedostała się do Stanów Zjednoczonych, gdzie pierwotne kluby housowe zaczęły zapożyczać brytyjski, halucynogenny styl i promować takie same substancje. San Francisco, gdzie psychedeliki są wciąż bardzo popularne, było najbardziej wrażliwe na nowy ruch, stąd więc Heley i inni angielscy raverzy zahaczyli się właśnie tam.
Jak sugeruje Helley: rave i house mają więcej znaczeń niż się to może na oko wydawać. Aby dojść do fenomenu house należy mieć wiedzę dotyczącą funkcjonowania nowych technologii, nauki i dragów, które kształtują Cyberię, jak również świadomość nowego wymiaru duchowego (lub być może archaicznego odrodzenia duchowego) z nich wyrastającego. Tak jak nowa fizyka kwantowa i matematyka chaosu wyszły z niemożności naniesienia rzeczywistości na mapę przez modele materialistyczne, house został pomyślany jako ostateczna reakcja na upadek etyki pracy – uziemionej, przesadnie uprzemysłowionej kultury.
Raverzy postrzegają siebie i tworzoną subkulturę jako część całościowego, fraktalnego równania dla postmodernistycznego doświadczenia. Na przykład jedna z zasad matematyki chaosu dotyczy klucza cyklicznego, który pozwala różnym cegiełkom organizmu harmonijnie współpracować lub powoduje, że kobiety pracujące razem synchronizują swój cykl menstruacyjny. Klucz cykliczny włącza uczestników – niech to będą atomy, cegiełki czy istoty ludzkie – w powiązane procesy, które dają początek jednemu, współzaleźnemu organizmowi, w którym feedback i iteracja mogą odbywać się natychmiastowo i efektywnie. Grupa związana kluczem cyklicznym zaczyna dostrzegać fraktalne równanie, w którym każda, malutka część odzwierciedla naturę i kształt większych.
Członkowie kultury rave są połączeni cyklicznym kluczem poprzez zmienność swojego całodobowego rytmu. Samoświadomie zmienili swoją podstawową więź z ruchami planety śpiąc w dzień, a imprezując w nocy. Jak mówi Heley w swim sprzeciwie: „To tarcza sieci mówi ci, że od siódmej do ósmej trzydzieści jest najlepszy czas. Śpisz w najlepszym czasie. Dzielisz fizycznie to samo miejsce ze społeczeństwem, ale w sumie poruszasz się w innym wymiarze zmieniając godziny. To okazja aby wyrwać się ze wszystkich dualizmów.”
Oczywiście, śpiąc za dnia, a imprezując nocami jesteś tak samo dualistyczny, jak pracując w dzień i śpiąc w nocy, ale chodzi o to, że „dualizmy” uznawane za ważne przez główny nurt kultury, nie są twardymi realiami i oczywiście nie są „najlepszymi” realiami. Raverzy byli w stanie stworzyć subkulturę inną niż pracujące w dzień społeczeństwo, w którym czuli się tak beznadziejnie. Wcześniej byli ofiarami wertykalnej hierarchii. Jak biedni robotnicy dla ważnego szefa czy bezbronne dziecko dla dominującego ojca, lub nawet klasa pracująca dla sztywnej monarchii, byli jedynie liczbami w staroświeckim, linearnym równaniu matematycznym. Teraz, złączeni cyklicznym kluczem jako część życia, oddychający fraktalnym równaniem, czują się bardziej bezpośrednio zaangażowani w tworzenie rzeczywistości.
„Kiedy odsuwasz się od masowego tripu winy, w którym istnieje bezpośrednia hierarchia, nagle odkrywasz, że w dupie masz to, co twój szef czy inne autorytety o tobie myślą. Sam tworzysz się z chwili na chwilę w środowisku, które składa się z ludzi do ciebie podobnych. To wyzwolenie, które jest kompletnie sprzeczne z XX wiecznym społeczeństwem.” Ostateczny klucz cykliczny objawia się w samym tańcu, w którym tysiące „podobnych sobie” młodych ludzi odgrywa plemienną ceremonię kultury house. Taniec łączy wszystkich we wspólnym, synchronicznym momencie. Są na tych samych dragach funkcjonując w tym samym rytmie całodobowym I tańcząc do tego samego podkładu, osiągającego 120-bitów-na-minutę. Są w pełni zsynchronizowani. To właśnie w tych momentach zostaje spontanicznie wynaleziona nowa rzeczywistość.
„Taniec cię wzmacnia. Reintegruje. A potem możesz zacząć znowu. To starożytna, duchowa rzecz. To tu zawsze komunikowaliśmy się z sobą na najgłębszym poziomie. Zamiast istnienia w tym skrajnie intelektualnym, wąskim-ograniczonym-telewizyjnym społeczeństwie, ludzie uczą się komunikacji ze swoimi ciałami. Nie muszą nic mówić. Jest tylko wspólna sieć pomiędzy nimi. Miłość, otwartość. Jeśli spojrzysz na społeczeństwo tak stłumione, jak angielskie, zobaczysz jak wielki to może mieć impet.” Różne formy społecznych represji w Anglii, łączące się z jego własną, głęboko zakorzenioną, pogańską historią, uczyniły z niej najbardziej żyzną glebę, na której mógł wyrosnąć house. Jak zwierza się Heley: „Czułem, że jest to wyskakiwanie z historii. Że jest to historia alternatywna.”
House stał się w Anglii zjawiskiem masowym. Informacje o rave’ach były zawsze niepewnie rozprzestrzeniane za pomocą ustną lub na małych ulotkach, ale w jakiś sposób każdy, kto chciał wiedzieć co się dzieje i gdzie, dowiadywał się. Albo ktoś wiedział co się dzieje, albo nie. To było takie proste. Pod koniec lat ’80 house zadomowiony był w Zjednoczonym Królestwie wszędzie, ale nigdy nie ujrzał światła dziennego. Dziesiątki tysięcy dzieciaków bawiły się w każdy weekend. Kultura głównego nurtu nie była nawet świadoma ich istnienia. Do czasu kiedy na trop wpadły gazety publikując na głównych stronach informacje o nadejściu house’u, raverzy byli przekonani, że udało im się razem uciec z mapy.
Porzucając mapę i dochodząc do kontrkultury
Dzisiaj, angielska scena house wciąż definiuje puls dla innych zainfekowanych housem miast. Czy to poprzez wpływanie na umysły przez emigrantów tj. Heley, czy też przez eksport zmiksowanych w Londynie kawałków tanecznych, Wielka Brytania wciąż posiada pieczę nad najbardziej koherentnie wyartykułowaną ekspresją house’owej etyki. Nawet jeśli jest mniej technologii, mniej gejów, mniej interesujących chemikaliów w londyńskich klubach, jest tam wciąż jasna wizja roli house’u jako kontrkulturowego agenta. Niektórzy sprzeczają się, że dzieje się tak, ponieważ londyńskie pole morfogenetyczne kontrkultury jest bardziej rozwinięte od amerykańskiego. Londyńskie kultury pogańskie przetrwały stulecia represji i oczyszczania. Ich klucz cykliczny prawdopodobnie został osiągnięty koło XII wieku. Symbole czy nawet osobowości ze starożytnych, pogańskich czasów wciąż żyją w londyńskim house.
Jednym z takich pogańskich bohaterów jest Faser Clark, obwołany sam przez siebie psychedelicznym wojownikiem z lat ’60, który wystartował z magazynem Encyclopaedia Psychedelica, który zmutował razem z londyńską sceną housową w zine Evolution. W swoim londyńskim mieszkaniu, które dzieli z dwoma czy trzema studentami mającymi o połowę mniej lat, długowłosy Walijczyk skręca pewien rodzaj papierosa i wyjaśnia mi co się dzieje. Z brytyjskiej perspektywy jest to historyczna bitwa o religijną wolność. „Dziecko wyrasta w kulturze chrześcijańskiej i sądzi, że jest prawdopodobnie jedynym kwestionującym te idee. Kiedy idzie na imprezę house’ową – Anglicy są znani z tego, że używają samego świata tak, jakby był religią – nagle uświadamia sobie, że ma przed sobą całą alternatywną histiorię. Może zainteresować się UFO czy czymkolwiek innym – dragami, wiedźmami, ma tam wszystko.”
A wszystko w miarę dostępne. Aby uczestniczyć w tym doświadczeniu rezonansu, każdy uczestnik musi czuć się częścią źródła wydarzenia. Podczas gdy w tradycyjnym, chrześcijańskim rytuale jest on podporządkowany kapłanowi, który zarządza ceremonią dla grupy wiernych, pogańskie rytuały są wolne dla wszystkich i tworzone przez grupę równych. Aby imprezy house’owe mogły zapewnić ten sam rodzaj doświadczenia, musiały one odrzucić nawet tradycyjny etos koncertu rock and rollowego, który wynosi na piedestał konkretnego artystę i wchodzi w dualność publiki i wykonawcy, obserwatora i obiektu. Scena house”owa wyzwala tancerzy poprzez totalne uczestnictwo. Fraser, którego nowy klub „UFO” startuje dzisiaj, wyjaśnia przewagę systemu żadnych gwiazd: „Nikt nie jest tak bardzo lepszy od innego gościa żeby potrzebował całej sceny i dwudziestu tysięcy ludzi wypełniających stadion aby go zobaczyć. Nikt nie jest tak bardzo lepszy od publiki. Nie potrzebujemy tego, a ludzie już tego nie chcą. Większość muzyki, którą tu dziś usłyszysz, nigdy nie zostanie wydana na krążku. Dzieciaki po prostu zmiksowały to tydzień wcześniej aby zagrać to dziś wieczór.”
Tak więc ruch house jest zdeterminowany aby nie mieć gwiazd. To sprzeciw wobec koncernów nagraniowych, która potrzebują ego i idolatrii aby przetrwać. Zależy on zamiast tego od rezonansu społeczności. Fraktalne równanie musi zachowywać równowagę. Jeśli jedna gwiazda miałaby wyrosnąć ponad tłum, spontaniczny feedback tworzący ten fraktal zostałby zniszczony. Dzieciaki nie chcą tańczyć nawet wpatrując się w swoje twarze, a jeszcze mniej w scenę. Każdy w pomieszczeniu musi stać się „jednością”. To oznacza brak wykonawców, brak publiki, brak liderów, brak ego. Aby podtrzymać fraktalną zasadę samopodobieństwa, oznacza to także, że każdy klub house’owy powinien dzielić ducha współdziałania wszystkich klubów. Nawet klub powinien przezwyciężyć pokusę zostania „gwiazdą”. Każdy klub i każdy rave powinien ustanowić się częścią jednej wspólnoty, lub jak nazywa to Fraser: „załogą”.
„Wygląda to trochę jak plemię, ale plemię jest w jakiś sposób geograficznie odseparowane od kultury głównej.” Fraser kończy swojego papierosa i karmi swojego psa jakimiś resztkami pożywienia z indyjskiej restauracji. „Załoga jest nieodwołalnie rzeczą miejską. To po prostu grupa ludzi dzieląca się technologią, dzieląca wszystkie imprezy rave i muzykę jako organizację. Nawet mówimy o nich „załogi organizujące imprezy rave”. Naprawdę nie sądzę żeby była wciąż taka rzecz jak osobiste oświecenie. Albo otrzymuje to każdy, albo nikt. Szczerze sądzę, że to prawda.”
„UFO” – zbiorowy wysiłek załogi Frasera – zostaje otwarty w opuszczonym kompleksie tuneli kolejowych na rynku Camden Lock. Ta angielska impreza nie przypomina w ogóle tej z San Francisco czy nawet z Nowego Jorku. To halowa wersja masowych imprez rave w starym stylu, pod gołym niebem. Ubiór jest reminiscencją pokazu umarłych, ale jest może trochę bardziej lumpiarski. Świecące spodnie wiązane sznurami, dżerzeje z fraktalnymi wzorami, łezki miłości, dreadloki, koszulki yin-yang i ruszajace się wszędzie kolorowe, narciarskie czapki. W pierwszym tunelu dzieciaki siedzą w małych grupach na brudnej podłodze paląc hasz z tureckich, metalowych rur dzieląc się świeżo wyciśniętym sokiem pomarańczowym i krzycząc ponad hałasem muzyki house. W jednym rogu – kontrastując ostro z ze średniowieczną architekturą, starożytnym budulcem i ogólnym brudem – stoi zestaw maszyn modyfikujących fale mózgowe (brain machines) do wynajęcia. W drugiem tunelu, tuziny dzieciaków tańczą do pulsującego, house’owego bitu. Nawet pomimo tego, że jesteśmy w lochu, w tańcu nie ma nic „dołującego”. Z każdym ze 120 bitów na minutę, tancerze artykułują następny, optymistyczny puls. W górę w górę w górę w górę. Ręce eksplodują w górze znowu, znowu i znowu. Nikt nie tańczy sexy czy odlotowo. Wszyscy po prostu pulsują z rytmem, uśmiechają się, stykąją oczami ze swoimi przyjaciółmi. Żadnej potrzeby partnerów czy grup. To wolność dla wszystkich.
Grupa młodych mężczyzn krąży wokół deków nerwowo kiwając głową i obcinając wszystko jak uliczni hazardziści. To didżeje, którzy mają plan kręcić set przez kilka godzin, aż impreza umrze wraz ze świtem. Muzyka na dziś wieczór to będzie głównie hard-core, techno-acid – stylowy house, ale jest wiele gatunków house, z których można wybierać. Jest „bleep”, który korzysta z sampli dźwiękowych z wczesnych gier Pong, po skrajnie wysoko technologiczne połączenia telefoniczne i sygnały modemów. Nowojorski house, lub brzmienie „garage” to bardziej stonowana i spokojna muzyka, robi użytek z sampli fortepianu i polega głównie na głosach czarnych wokalistek. Jest także „headstrong” house, dla najtwardszych parkieciarzy; „techno” z Detroit; „dub” – stworzony na podstawie Neuromancera Gibsona house z wpływami reggae – oraz „new beat” z północnej Europy. Do mniej intensywnych wersji muzyki house zaliczyć można „deep” house z większą ilością przestrzeni w górnych rejestrach i generalnie świeższym brzmieniem oraz mniej pulsujący rodzaj, „ambient” house, który właściwie nie ma w ogóle prawdziwego rytmu, ale po prostu wypełnia przestrzeń eterycznymi teksturami dźwięku. Oczywiście, każdy lub wszystkie z tych stylów mogą zostać wkomponowane w pojedynczą piosenkę czy mix razem z samplami z czegokolwiek: „rykami” Rdzennych Amerykanów, plemiennymi śpiewami, krzykami ewangelistów czy nawet z wołaniem strażnika stanowego informującego swoją matkę, że „jej syn nie żyje”.
Didżeje uważają się za technoszamanów wieczoru. Ich celem jest wprowadzenie uczestników w technoszamański trans, w dużym stopniu tak, jak starożytni szamani wprowadzali członków swoich plemion w podobne stany świadomości. DJ o imieniu Marcus mówi w imieniu grupy: „Istnieje sekwencja. Podbudowujesz ludzi, zabierasz ich z powrotem w dół. To może być wspaniałe. Niektórzy didżeje doprowadzają ludzi do stanu prawdziwie zwierzęcego, a inni mogą doprowadzać do tego swobodnego pływu, w którym każdy dochodzi do harmonii z każdym. Ale celem jest wywołanie tego magicznego doświadczenia, o któym każdy potem będzie opowiadał. Pomiędzy 120 bitami mija minuta, a te dźwięki, których nigdy wcześniej nie słyszało ludzkie ucho wplecione w muzykę odnajdują jakiś pierwotny poziom świadomości.” Jeśli tego by nie było, house nigdy nie przekroczyłby Atlantyku i nie dotarł do Ameryki, w której mógł się zamanifestować nie tylko na pierwotnym poziomie, ale także na poziomie marketingowym.
Douglas Rushkoff
(tłum. Conradino Beb)
Źródło: Douglas Rushkoff, Cyberia: Life In The Trenches Of Hyperspace (książka została opublikowana w całości przez Wydawnictwo Okultura w tłumaczeniu Dariusza Misiuny jako Cyberia: życie w okopach hiperprzestrzeni)