Choć większość horrorów obejrzałem w erze VHS, gdy miałem 10-12 lat i potem bardzo rzadko wracałem do gatunku, będąc w jakimś sensie przesycony eksplotacją strachu, Dom przy cmentarzu jest jednym z tych filmów, które pozwoliły mi znowu docenić jego możliwości. Uważany często za najwybitniejsze dzieło Fulciego obok Siedmiu bram piekieł (1980), kontynuuje on trend włoskiego geniusza grozy do coraz silniejszego zanurzania się w surrealistycznym świecie koszmaru, do którego odtwarzania na ekranie reżyser miał zawsze szczególny talent.
Na pierwsze próby realizowania przez Fulciego filmów o rzeczywistosci swoistej, rządzącej się jedynie wewnętrznymi prawami, można już wprawdzie wskazać w Jaszczurce w kobiecej skórze (1971), ale silniejszy akcent na zjawiska paranormalne miał on położyć dopiero w Siedmiu czarnych nutach (1977).
Reżyser wkrótce podążył konsekwetnie tą ścieżką realizując film Zombie: Pożeracze ciał (1979), który był sprytną próbą kapitalizowania na sukcesie Świtu żywych trupów (1978) i mimo że nie należy do moich ulubionych obrazów, bez żadnej wątpliwości rozpoczyna on skrajną fascynację artysty karnalnym, agresywnie fizycznym aspektem kinematografii. Zombie symbolizuje przecież istotę pozbawioną umysłu i własnej woli, a więc zdolną jedynie do interakcji fizycznej!
Przy współpracy ze znakomitym scenarzystą Dardano Sacchettim, który należy do jednych z niewielu pisarzy filmowych, potrafiących w bardzo sugestywny sposób przekazać atmosferę okultystycznych horrorów H.P. Lovecrafata, Fulci stworzył jeden ze swoich najprostszych, a jednocześnie najmroczniejszych filmów! Opowiadanie, które posłużyło Sacchettiemu za kanwę tego kultowego horroru, to Zimne powietrze.
Dom przy cmentarzu pomija praktycznie wszystkie reguły filmowe: logikę intrygi, związek bohaterów z wydarzeniami, tłumaczenie motywacji postaci – moglibyśmy wymieniać i wymieniać – ale pozostaje filmem absolutnie hipnotyzującym, przerażajacym i wspaniałym, który zapoczątkował brutalne kino gore i wyznaczył poziom gatunku. Zdołało mu jednak z czasem dorównać bardzo niewiele produkcji.
Przyczyny tak sugestywnego przedstawienia strachu przez Fulciego leżą w jego zainteresowaniu mrokami ludzkiej psychologii – reżyser wychodził z założenia, że daje widzom możliwość oglądania własnych koszmarów na ekranie, które po zakończeniu filmu rozpływają się jednak dając swoiste katharsis. Konsekwetnie, świat Domu przy cmentarzu jest oparty na strukturze snu i zdaje się rozpościerać jednocześnie wszędzie i nigdzie. Nieziemskie otchłanie są tu nie tyle obiektem przedstawienia, co istotą filmu, który zdaje się sam dla siebie metanarracją!
Już w pierwszych scenach zostaje zaburzona typowa dla filmu logika – oglądamy abstrakcyjną przestrzeń, w której zachodzą dwa brutalne morderstwa. Sami bohaterowie historii zostają zaś krótko potem przedstawieni w formie dziecięcej wizji, która może być realna, ale nie musi – pod koniec filmu ciężko tak naprawdę powiedzieć, kto był tu głównym bohaterem.
Narracja jest częściowo prowadzona z punktu widzenia małej dziewczynki, która zdaje się być ważną bohaterką, tyle że jedynym dowodem na jej istnienie są wizje małego Boba… ale to tylko ułamek pokręconego świata Fulciego. Na dodatek nie znajdziemy tu jasnych wyjaśnień ani w trakcie, ani na zakończenie filmu. Jedno jest jednak pewne, w piwnicy domu na obrzeżach Bostonu, do którego przeprowadza się mały Bob wraz ze swoimi rodzicami na początku filmu, zamieszkuje współczesny potwór – dr. Freudstein, który odżywia się tkankami zabitych przez siebie ludzi, by utrzymać się przy życiu.
To kreuje główne napięcie z samym domem tak podporządkowanym woli doktora, że wydarzenia zachodzące bez fizycznej obecności Freudsteina, stają się częścią ogólnej siatki symbolizującej niewyobrażalny horror, szaleństwo i nieszczęście. To w dużej mierze przypomina nam zaś o twórczości pustelnika z Providence, którego geniuszem było opisywanie niewyrażalnego koszmaru, w żadnej mierze nie dajacego się podporządkować racjonalnym prawom.
Ten klimat Fulci oddał po mistrzowsku sklejając film w całość ze scen turpistycznej przemocy, onirycznych wizji, psychotycznych reakcji – bardzo dosłownej i realistycznej warstwy wizualnej. I właśnie tu leży wielka wartość tego dzieła, w stworzeniu w ramach gatunku i spartańskiego budżetu wizji, która jednocześnie przekracza całkowicie ramy dzieła filmowego i staje się rodzajem głęboko dotykajacej jaźń, sadystycznej medytacji.
Fulci doskonale rozumie słowo napięcie, a jego genialna scena z Bobem trzymanym bezlitośnie przy drzwiach przez Freudsteina i ojcem przerąbującym się przez nie siekierą z drugiej strony dorównuje – jeśli nie przebija – słynną scenę z Lśnienia z Jackiem Nicholsonem. Genialna w filmie jest też muzyka, praca kamery i sposób filmowania akcji – granie zbliżeniami, kątami ustawienia kamery, oświetleniem i innymi elementami.
A do tego wszystkiego dostajemy jeszcze absolutne cudo w stylu Czarnego księżyca Louisa Malle’a – zakończenie, które nie jest ani szczęśliwe, ani nieszczęśliwe, nie jest też puentą, ani jej brakiem… to coś w rodzaju no endu. Z tych wszystkich względów, Dom przy cmentarzu to prawdziwe arcydzieło horroru, które jest godnym wyzwaniem nawet dla zaprawionego w bojach krytyka filmowego!
Conradino Beb
Znany pod tytułami: Quella villa accanto al cimitero / The House by the Cemetery
Produkcja: USA/Włochy, 1981
Dystrybucja w Polsce: Brak
Ocena MGV: 4,5/5