Wyścig śmierci (2008)

death_race_2008

Mimo że wielu reżyserów próbowało przywrócić w ostatnich latach eksploatacyjną konwencję z lepszym lub gorszym skutkiem, śledząc trend nie wpadłem jeszcze na gorsze gówno niż Wyścig śmierci Paula W. S. Andersona (nawet Bitch Slap był lepszy).

Biorąc na warsztat niezapomniany Death Race 2000 w reż. Paula Bartela, wyprodukowany przez New World Pictures za $300 tys., ten pseudo remake pogrzebał wszystko, co stanowiło o jego kultowości.

Oryginał został rzucony na drive-inowe ekrany przez Rogera Cormana w latach ’70 i przeszedł do historii jako obraz kapitalizujący na wątku future sports, który został wyciągnięty przez włoskich filmowców z tanich powieści science-fiction pod koniec lat ’60 (Dziesiąta ofiara) i stał się jednym z najważniejszych źródeł inspiracji dla Mad Maxa (jeśli wierzyć reżyserowi).

Współczesna wersja z udziałem Jasona Stathama (Przekręt, Porachunki) pierwowzór traktuje jednak bardzo powierzchownie. Z filmu odrzucone zostało wszystko co najważniejsze, na rzecz upchnięcia jak największej ilości wybuchów na sekundę.

A jest to jedna z rzeczy, która zupełnie nie pozwala mi oglądać blockbusterowych filmów akcji. Żeby wytrzymać na nich pół godziny, wcześniej trzeba sobie usmażyć mózg w mikrofalówce.

Podczas gdy filmy realizowane przez AIP czy NWP były eksploatacyjnymi fantazjami z przebijającymi podłogę budżetami na efekty specjalne i dziwacznymi scenariuszami, te dobre trzymały się formuły Cormana, na którą składały się akcja + sex + humor.

Ramy te jednak były ograniczone tylko pozornie, gdyż w praktyce pozwalały na osadzenie akcji na podwójnych zawiasach. W istocie, wielu twórców poza dostarczeniem obowiązkowych składników eksploatacyjnego miksu, dodawało do niego jeszcze antyestablishmentowej krytyki czy szczypty własnej wizji.

Lewaccy terroryści, nihiliści-wykolejeńcy i wszelkiego rodzaju bohaterowie o rewolucyjnych zapatrywaniach byli wprawdzie umieszczani w rozrywkowym kontekście, ale pod płaszczykiem sensacji często wygłaszali autorskie manifesty. To podejście pozwoliło wielu z filmowców Cormana na przejście do historii nawet po tym, jak drive-iny przestały w zasadzie istnieć, a górę wzięła taśma VHS.

Wyścig śmierci „kradnie” oryginalną historię z błogosławieństwem Cormana (producent wykonawczy filmu) i przenosi ją w 2012, kiedy amerykańska ekonomia przestaje istnieć, a miliony robotników zostają wyrzucone na bruk, co powoduje masowe strajki i zamieszki.

Protagonista o imieniu Jensen (Jason Statham) czuje ból, gdyż i on zostaje pozbawiony pracy ze śmieszną odprawą. Ale powrót do domu nie będzie łatwy, bo żona zostaje brutalnie zarżnięta, a on sam wrobiony w zabójstwo.

Skazany przez sąd na lata odsiadki, Jensen zostaje następnie przetransportowany do prywatnego więzienia o zaostrzonym rygorze (zakłady publiczne zostały zastąpione przez zakłady prywatne, zarządzane przez międzynarodowe korporacje).

W środku czycha jednak na niego pewna śmierć, jeśli – jak się dowiadujemy – genialny kierowca rajdowy nie przystanie z własnej woli na wzięcie udziału w tytułowym wyścigu śmierci… jako Frankenstein, największy bohater krwawych wyścigów samochodowych, który kilka dni wcześniej zginął na torze.

I tu się zaczyna akcja! 95 minut przemocy, pościgów samochodowych, przemocy, pościgów samochodowych i jeszcze większej dawki przemocy – do bólu głupawej. Osobiście, po film sięgnąłem widząc wśród producentów nazwisko Cormana, ale po pół godzinie zaczęły mi puszczać nerwy. A konkretnych powodów jest wiele.

Po pierwsze, obraz ma szczątkowe podobieństwo do Death Race 2000. Po drugie, nie ma tu wiele eksploatacji – chyba, że mówimy o eksploatacji cierpliwości widza – zero nagich piersi, seksu czy nawet dużych dekoltów. Innymi słowy, zero prawdziwej zabawy!!!

Do tego, dialogi są durniejsze niż w większości hollywoodzkich produkcji – przychodzi na myśl legenda syntezatorów tekstu – a polityczna optyka jest w zasadzie nieobecna. Przelewa się za to od wyścigów samochodowych – niestety, żywcem wyjętych z gier konsolowych.

Szczytem geniuszu na podkręcenie akcji jest dla twórców rzucenie do gry superpancernej lokomotywy z tuzinem karabinów maszynowych. Nie polecam nikomu, kto liczy na świeże podejście do klasycznych konwencji. Strata czasu!

Conradino Beb

 

Oryginalny tytuł: Death Race
Produkcja: USA, 2008
Dystrybucja w Polsce: Brak
Ocena MGV: 1/5

2 komentarze

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.

%d blogerów lubi to: