Niechęć do współczesnego kina polskiego spowodowała, że filmy najpopularniejszego obecnie rodzimego reżysera zaliczałem z opóźnieniem. Gdy na ekrany wchodził Dom zły, ja oglądałem Wesele, gdy krytycy zachwycali się Różą, ja poznawałem Dom zły, a gdy fani kina polskiego oglądali w kinach Drogówkę, ja w domowym zaciszu zapoznawałem się z Różą. I choć Wojtek Smarzowski ma już 50 lat, dopiero od niespełna dekady pokazuje swój kunszt w demaskatorskich filmach o złu, które zadomowiło się w Polsce.
Reżyser osiągnął rangę najwybitniejszego polskiego filmowca nowego wieku, co nie powinno dziwić ze względu na niezbyt wysoki poziom polskiej kinematografii. Doceniane są wszelkie próby wyjścia poza schemat, a filmy Wojtka, mimo obecnego w nich picia wódy i używania wulgaryzmów, są powiewem świeżości w polskim kinie. O tym, że filmy Smarzowskiego cechują się oryginalnością, można wywnioskować z jego listy nagród (Orły, Złote Lwy i inne), bo aby zauważyć w jego filmach mistrzowską reżyserię i wybitny scenariusz, trzeba mocno wytężyć wzrok.
Wesele to jak na debiut dojrzałe kino, w którym reżyser w groteskowej formie przedstawił polskie społeczeństwo, złożone z pijaków, głupców i hipokrytów. Natomiast Dom zły to mimo pozorów realizmu przerysowany i zakłamany obraz polskiej wsi w czasach PRL-u. A Róża, mimo typowych dla reżysera manieryzmów, to bardzo poruszający i prowokujący do przemyśleń melodramat rozgrywający się w końcowej fazie II wojny światowej, gdy Niemcy nie stanowili już władzy okupacyjnej w Polsce.
Aby zrozumieć ówczesną sytuację, należy cofnąć się do wieku XIX, kiedy mieszkańcy Mazur zostali poddani silnej germanizacji. To spowodowało, że z upływem lat trudno było ich odróżnić od Niemców. Gdy więc hitlerowcy przegrali wojnę, Mazurzy stali się ofiarami prześladowań zarówno Polaków, jak i Rosjan. Są różne rodzaje prześladowań – rabowanie, nękanie, bicie, upokarzanie, podkładanie ognia, rzucanie kamieniami w okna, ale Smarzowski upodobał sobie gwałty, o innych zbrodniach mówiąc niewiele. Sceny gwałtów filmuje w krótkich ujęciach, stosując szybkie cięcia, więc da się to oglądać bez większego bólu. Ale film i tak wywołuje silne emocje w odbiorcy.
Głównym bohaterem filmu jest Tadeusz, polski żołnierz, który widział gwałt i morderstwo dokonane na jego żonie. Zgorzkniały i zmęczony nie ma dokąd wracać po zakończeniu działań zbrojnych, gdyż stracił dom i bliskich. Trafia do posiadłości Róży z Mazur, wdowy po niemieckim oficerze. Szlachetny i waleczny jak John Wayne, Tadeusz pomoże kobiecie w walce z nowym systemem.
Rosjanie jako sojusznicy i przyjaciele Polaków mogli się czuć w kraju nad Wisłą, jak u siebie w domu i korzystali z tego przywileju, gwałcąc tutejsze kobiety, rabując gospodarstwa oraz na wiele innych sposobów nadużywając gościnności. Tadeusz najpierw rozminowuje tutejsze pola, a jakiś czas potem z determinacją i wściekłością, wypisaną na twarzy, bierze siekierę, by zarżnąć jednego z ruskich bandytów, nękających Różę. Jednym z powodów, dla których się tak angażuje i naraża jest miłość, a jak wiadomo miłość bywa ślepa.
Na ekranie nie ma napisów wyjaśniających kiedy i gdzie rozgrywa się akcja filmu. Miejsce i czas wydarzeń nie są jednak ważne, bo przemoc i gwałty nie są wyłącznie domeną II wojny światowej. Opowieść o dramatycznych losach Tadeusza i Róży równie dobrze mogłaby się rozgrywać na Dzikim Zachodzie, pod koniec wojny secesyjnej. Smarzowski nie próbuje się bawić w historyka i nie opowiada wydarzeń, które można odnaleźć w podręczniku do historii. Jego film to uniwersalna opowieść, w której przedstawiono zarówno jasną, jak i ciemną stronę ludzkiej osobowości. Nie brakuje tu spokojnych, lirycznych fragmentów, które reżyser potrafi bez żadnych subtelności przerwać, by pokazać drugą stronę medalu, na której są rysy, brud i plamy.
Trudno nie wspomnieć o wyśmienitej grze aktorskiej. Marcin Dorociński swoją osobowością uwiarygadnia nieskazitelną postać polskiego żołnierza, zakochanego lecz rozczarowanego ludzkim okrucieństwem i nikczemnością. Scenarzysta Michał Szczerbic (pamiętny z cieszącego się złą sławą Wiedźmina) daje Tadeuszowi wiele powodów do płaczu, bo jakby mało miał problemów z prześladowcami, dochodzi do tego jeszcze ciężka choroba ukochanej.
Agata Kulesza w tytułowej roli także daje popis wysokiej klasy aktorstwa. Od stopniowo narastającej nadziei, że znalazła oparcie i miłość, do szybko nasilającej się rozpaczy i przekonania, że zamiast szczęścia spotka tylko śmierć. To postać, którą trudno polubić – wielokrotnie zhańbionej Róży można albo współczuć albo życzyć jej śmierci, która w takiej sytuacji może być tylko wybawieniem. Zarówno Kulesza jak i Dorociński przekonująco i bez fałszu odegrali swoje role, przyczyniając się w dużej mierze do artystycznego sukcesu filmu.
Róża to interesujący przykład kina ekstremalnego, nastawionego na szokowanie i wywoływanie emocji. Film odsłania przed widzami grzechy i ułomności jakimi przepełniony jest człowiek, który na wojnie przekonał się, że przemoc to jedyny sposób na osiągnięcie pełnej satysfakcji. Ale na przykładzie Tadeusza reżyser pokazuje, że mimo bolesnych przeżyć można zachować człowieczeństwo, a przemoc może służyć dobru i sprawiedliwości.
Smarzowski ma jednak skłonność do wypełniania ekranu niepotrzebnymi kadrami i w Róży znajdziemy np. sekwencje ginekologiczne lub też absurdalną scenę, w której ułożone w rządku kobiety są gwałcone jednocześnie – nie wiadomo czy się śmiać, czy płakać. Róża nie jest osiągnięciem wybitnym, ale co najwyżej bardzo dobrym, nie pozbawionym drobnych mankamentów dramatem łączącym miłosną opowieść z wojenno-historycznym tłem. Film o tym, że życie jest polem minowym, gdzie jeden zły ruch spowoduje śmierć, a także o tym, że nawet najpiękniejsze kwiaty (takie jak róże) w końcu więdną i umierają.
Mariusz Czernic
Oryginalny tytuł: Róża
Produkcja: Polska, 2011
Dystrybucja w Polsce: Monolith Video
Ocena MGV: 4/5