„Fishing with John”, czyli kultowa porcja absurdu wędkarskiego w wykonaniu Johna Lurie’go i jego gości

John Lurie jest w Polsce znany przede wszystkim z czarno-białych filmów Jima Jarmuscha tj. Inaczej niż w raju czy Poza prawem, które idealnie uchwyciły jego naturalną, uliczną prezencję. Ale Lurie jest w równym stopniu reżyserem, muzykiem i malarzem, gdyż w latach ’80 współtworzył znaną grupę loft jazzową The Lounge Lizards, w której udzielał się na saksofonie, a do historii sztuki przeszedł humorystycznym obrazem Bear Surprise, który stał się nawet popularnym memem internetowym.

Pomimo udzielania się na wielu polach sztuki Lurie najbardziej pamiętany jest na Zachodzie dzięki swojemu kultowemu mini-serialowi Fishing with John, który wbrew pozorom niewiele ma wspólnego z łowieniem ryb, a więcej z surrealistycznym dokumentem podróżniczym. W sześciu odcinkach (niestety, tylko sześciu) wędkujemy w różnych częściach świata przez jakieś pół godziny z Jimem Jarmuschem, Willemem Dafoe, Mattem Dillonem, Tomem Waitsem i Dennisem Hopperem.

Serial został wyprodukowany przez japońskiego producenta Kenjiego Okabe, ale ostatecznie poleciał na dwóch amerykańskich kanałach: IFC i Bravo, by szybko zyskać małą grupkę fanów, która z czasem zdążyła urosnąć do prawdziwego kultu. To doprowadziło zaś ostatecznie do wydania serialu w dwóch edycjach przez Criterion (pierwszej w 1999), co pozwoliło zapoznać się z genialnym showem telewizyjnym publiczności z całego świata.

Obejrzyj epizod 1

Fishing with John jest zasadniczo parodią programów wędkarskich, survivalowych i podróżniczych z silnymi wpływami video artu, komedii i filmu eksperymentalnego, ale pozostającą w ciągłym dialogu z wielkimi klasykami kina. Serial pozornie stwarza wrażenie dokumentu o dwóch kumplach siedzących w łódce z wędką, z tym że Lurie nie ma za bardzo o łowieniu pojęcia, więc wędkarstwo schodzi na drugi plan, a na plan pierwszy wysuwają się dramatyczno-humorystyczne przygody znanych osobistości filmu i muzyki opatrzone absurdalnym komentarzem w stylu non sequitur.

Jako że serial został oparty o bardzo luźny koncept, a jak przyznaje sam Lurie, 90% tego co się dzieje to czysta improwizacja bez żadnej konkretnej reżyserii, ton Fishing with John nadaje w dużej mierze montaż, zdjęcia, genialna muzyka – oscylująca od loft jazzu, opery, etno, po pieśni kubryku i surrealistyczne bukoliki bluesowe – oraz charyzma jego gości, z których część zachowuje się tak, jakby siedzieli u siebie w domu na kanapie przed telewizorem, a część bierze na siebie ciężar operowania środkami sztuki aktorskiej, co jeszcze bardziej zaciera granicę pomiędzy fikcją i rzeczywistością.

I tak Jim Jarmusch, wyrwany z serca Nowego Jorku, nie jest specjalnie zachwycony kołysaniem się w łódce i wypatrywaniem rekinów na najbardziej wysuniętym na północ krańcu Long Island – tak, akcja przypomina Szczęki – ale raczy nas w końcu fantastyczną anegdotką o tym, jak delfiny odkryły raka piersi u kobiety pływającej na Florydzie, co sprawia że czekanie na ten moment naprawdę się opłaca. A że w Fishing with John Lurie dużą rolę grają ciche momenty skupienia wędkarzy, rzadkie momenty konwersacji stają się pięknym podsumowaniem tego co się dzieje… bo nie dzieje się nic.

Obejrzyj epizod 2

W innym odcinku Lurie spotyka swojego ziomka Toma Waitsa na Jamajce i bunkruje się z nim na noc w małej chatce należącej do jego kumpla Leona. Kultowy muzyk nie marnuje czasu i szybko wkręca gospodarzowi film o legendarnym rybokurczaku, którego łapał na odludnych moczarach w Arkansas. Zaś dzień później, po w miarę dobrym połowie (Lurie zarybił wcześniej teren, bo na Jamajce rybactwo praktycznie zniszczyło młody narybek), Waits wkłada sobie rybę w gacie tłumacząc, że pomaga mu to na depresję, by jeszcze tego samego dnia nabawić się choroby morskiej. Para ostatecznie kończy swoją przygodę w obskurnym czarnym barze, grając w karty na kasę. Tylko trochę jak w The Harder They Come

Nie zabraknie również dramatu, który pojawia się, gdy Lurie zostaje namówiony przez Willema Dafoe do wędkowania pod lodem w środku zimy tuż przy granicy z Kanadą. Dwójka buduje sobie najpierw domek z drewna, bo temperatura zdążyła już spaść poniżej zera i śpi w śpiworach. A żeby złowić cokolwiek, wierci dziurę w lodzie potężnym wiertłem elektrycznym. Jednak pomimo szczerych chęci i cierpliwości, bohaterowie umierają ostatecznie z głodu, jak mówi nam narrator, a klimat opowieści przypomina skrzyżowanie Urodzonego 4 lipca Olivera Stone’a z Coś Johna Carpentera.

Najgorszym odcinkiem jest prawdopodobnie trzeci, w którym Lurie został zmuszony przez producenta do zaproszenia na wyprawę do Kostaryki Matta Dillona, którego nie znał i który bez żadnej reżyserii bardzo słabo wychodzi przed kamerą: miejscami pretensonalnie, a miejscami bardzo niepewnie, jak primadonna wrzucona do rzeki w ubraniu. Nawet tutaj Lurie wyczarował jednak chwilę rozkosznego absurdu, tańcząc ze swoim gościem rytualny taniec ryby, którego nauczył się wcześniej od lokalnego szamana i który został zmontowany z etno-operowym podkładem.

Obejrzyj epizod 5 i 6

Dwa ostatnie odcinki poświęcone zostały wyprawie Lurie’go do Tajlandii z Dennisem Hopperem, którego ten spotkał w Japonii i który okazał się wielkim fanem serii. Legenda kina nadciąga od początku ciągnąc za sobą mroczną chmurę! Hopper okazuje się oczywiście najbardziej zrytym gościem, choć nie bez poczucia humoru, który cały czas igra sobie z Johnem (ten wyznał później, że w jego towarzystwie najbardziej się denerwował) wcinając batoniki czekoladowe – aktor od połowy lat ’80 był leczącym się alkoholikiem – i opowiadając, jak stał się największym pijakiem na hollywoodzkich przyjęciach.

W jednej z pierwszych scen odcinka dwójka wysiada z taksówki, a Hopper stwierdza, że teren wygląda, jak z Easy Ridera. Lurie łapie haczyk i zaczyna konwersację na temat słynnego zakończenia filmu, pytając czy to jego charakter został zabity, a Hopper na to, że nie jego, tylko Fondy, a więc w zasadzie mógłby nakręcić sequel (całe szczęście, nigdy do tego nie doszło). W innym momencie narrator parafrazuje monolog Martina Sheen z Czasu Apokalipsy, gdy Lurie i Hopper płyną łodzią, nastrojowo mamrocząc: W głąb i w głąb Tajlandii… a widz zostaje dobity przez głupawy dowcip o kobiecie, która skróciła sobie nogi do tego stopnia, że powłóczyła rękami po ziemi.

Conradino Beb

3 komentarze

  1. To nieoszacowana strata, że z powodu choroby Lurie już nie może grac. I musiało to na niego spaśc w momencie, kiedy właśnie wykreował ,, The Greatest Hits of Marvin Pontiac” – arcydzieło tak muzyczne, jak i mistyfikatorskie. ,, Queen of t All Ears” Lizardsów to też był highlight.

    Polubienie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.

%d blogerów lubi to: