Witaj w klubie (2013)

Dallas-Buyers-Club-Poster

Niesamowite, jak bardzo nagrodzony trzema Oscarami film Kanadyjczyka Jeana-Marca Vallée, polega na grze aktorskiej Matthew McConaugheya i Jareda Leto. Bez nich Witaj w klubie ciężko byłoby sobie w zasadzie wyobrazić, choć co niezwykle ciekawe, gdy historia Rona Woodroofa – postaci, która stała się inspiracją dla filmu – została po raz pierwszy spisana na początku lat ’90, scenariusz miał wyreżyserować Dennis Hopper, a w rolę główną wcielić się Woody Harrelson. Czysto hipotetycznie wszystko mogło więc przez chwilę powędrować w kierunku Out of the Blue 2…. tylko pomyślcie!

Do czynienia mamy tak czy siak z kolejnym obrazem, który składa hołd mistrzom Nowego Hollywood, a konkretnie geniuszowi Johna Cassavetesa, którego arcydzieło Kobieta pod presją może być potraktowane jako duchowy patron Witaj w klubie. Poza wpływem cassavetesowskiego naturalizmu, głównie w kwestii oświetlenia i rozgrywania akcji w małych wnętrzach (kwadratach życia, przestrzeniach osobistych), film Jeana-Marca Vallée odwołuje się do poplątanych reguł rządzących relacjami międzyludzkimi i często pomijanej roli, jaką pełni w nich przypadek czy wręcz parodia losu. A wszystko to zrealizowano na mikroskopijnym budżecie $5 mln!

Ron Woodroof (Matthew McConaughey) to wychudzony kowboj, który na życie zarabia drobnymi przekrętami i dilowaniem koksem, a poza tym jest elektrykiem pracującym na codzień przy szybach naftowych… ale to jest dla niego trzeciorzędnym zajęciem, bo widzimy go przy skrzynce wysokiego napięcia tylko raz i do tego w niezbyt pozytywnym kontekście. Ron spina kable, traci przytomność i trafia do szpitala, gdzie dowiaduje się od lekarzy, że jest chory na AIDS. A to nie rurki z kremem, bo jest końcówka 1985 i nikt do końca nie wie, czy nie zarazi się wirusem wdychając wraz z chorym to samo powietrze.

Aura paranoicznej epoki Reagana stanowi zresztą kanwę Witaj w klubie, którego akcja dodatkowo rozgrywa się w Teksasie, południowym stanie USA znanym z miłości jego obywateli do broni palnej, homofobii, rasizmu i lania w mordę, jak leci. A jeśli dodać do tego robotniczy lajfstajl wypełniony dragami i alkoholem (a jakże!), odjąć broń palną i słoneczną pogodę, to w zasadzie jesteśmy w Polsce, dzięki czemu rodzimy widz może się łatwo utożsamić z głównym bohaterem, a przynajmniej da radę bez trudu wczuć się w klimat filmu.

Czy homofob i materialista może stać się jednak tolerancyjnym idealistą? Na to pytanie reżyser Witaj w klubie odpowiada twierdząco, ale mielizny stylu „feel good America” (bardzo popularnego w latach ’80) filtruje on na szczęście przez tragizm, odwagę i uliczne prawo pięści, które w równym stopniu składają się na charakter Woodroofa, co jego niesamowita transformacja duchowa, odmalowana przez McConaugheya za pomocą tak wyrafinowanej metody – dosłownie i w przenośni – że z pełnym przekonaniem jestem w stanie powiedzieć, iż tym razem nie był to tylko Oscar za sukces kasowy i medialny filmu.

McConaughey zalicza zresztą fenomenalny okres w swojej karierze, który nieprzypadkowo został odpalony wraz z filmem jednego z superbohaterów amerykańskiego renesansu filmowego, Williama Friedkina – mowa oczywiście o Zabójczym Joe (2011). Wraz z Uciekinierem (2011), a potem jednym z największych seriali ostatnich 20 lat, True Detective, aktor który zadebiutował w kultowym poniekąd Dazed and Confused na początku lat ’90, wyrasta nagle na jednego z największych geniuszy swojego pokolenia, pokazując taką klasę, że włosy czasem stają dęba i chce się wołać o więcej!

W pewien sposób ciekawszą nawet rolę dostaje w filmie Jared Leto. W fenomenalny sposób odgrywa on postać uzależnionego od heroiny, wyklętego przez rodzinę transwestyty, który wciąga Woodroofa do podziemia LGBT w Dallas za 25% udział w interesie mającym zmienić życie obydwojga. AIDS kreuje bowiem potężny rynek zbytu niezatwierdzonych przez FDA leków, które w przeciwieństwie do specyfików testowanych w szpitalach w ramach prób klinicznych, utrzymują ludzi przy życiu latami. A ten domaga się obsługi (zobrazowanej przez reżysera w stylu „wykolejenia amerykańskiego snu”).

Co kieruje nas z kolei w stronę antysystemowej wymowy filmu, bo Witaj w klubie to także obraz o walce jednostki z bezdusznym rządem Stanów Zjednoczonych i o trudnej drodze do prawdy, która przez establishment spychana jest zazwyczaj do roli ekonomicznej funkcji sukcesu politycznego. To dźwięczy zaś głośno w epoce, w której aż huczy od świadectw ludzi z wielkim sukcesem leczących ciężkie odmiany raka olejkiem z marihuany – lekarstwem, które wg wielu administracji rządowych na całym świecie nie ma żadnych właściwości leczniczych.

Dwoma elementami, do których można by się ewentualnie przyczepić jest drugoplanowa rola Jennifer Garner (znanej z nastoletniego komediodramatu Juno), która wcieliła się w postać dr Eve. Aktorka nie ma niestety wystarczającego warsztatu, żeby trzymać poziom w dialogach z McConaugheyem i film wyraźnie na tym cierpi. Na myśl przychodzi tu słynny casus Króla Marvin Gardens, w którym Bob Rafelson obsadził fatalną Julię Anne Robinson, a ta niemal zabiła film.

Drugim jest pociągnięcie przez reżysera wątku melodramatycznego w końcówce, który w przeciwieństwie do bardzo podobnego zabiegu zastosowanego przez Milosa Formana w Skandaliście Larrym Flyncie – obrazu zdumiewająco podobnym poprzez swoją antyestablishmentową wymowę – odczuwa się jako fałsz. Ale oglądając Witaj w klubie byłem konkretnie ujarany, więc potraktujcie moją krytykę z przymrużeniem oka i sprawdźcie sami, czy miałem rację.

Conradino Beb

 

Oryginalny tytuł: Dallas Buyers Club
Produkcja: USA, 2013
Dystrybucja w Polsce: Vue Movie Distribution
Ocena MGV: 4,5/5

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.

%d blogerów lubi to: