Jak pisze Peter Biskind w swojej kultowej książce Easy Riders, Raging Bulls: Jewison dał w końcu Halowi szansę na reżyserowanie. Kupił on książkę pt. Właściciel, nie mógł jej jednak przerobić, gdyż nie miał czasu. Oddał ją więc Ashby’emu. Film wyprodukował Mirisches z ramienia UA.
Jak to miało potem miejsce w każdym innym filmie, Ashby nie zatrudnił żadnych gwiazd. Na planie, w środku produkcji, ożenił się z wysoką blondynką Joan Marshall, która została jego czwartą żoną. Jewison, mentor, pokłócił się jednak z Ashbym, podopiecznym, o zakończenie filmu. Różnice artystyczne. Dla Hala było to prawdopodobnie, jakby syn uwolnił się od ojca.
Właściciel nie podbił rynku, ponieważ w United Artists nie polubiono filmu, spodziewając się czegoś w rodzaju taniej, czarnej komedii i z tego powodu praktycznie zrezygnowano z jego promocji… ale ten i tak błyskawicznie stał się ulubieńcem krytyków, którzy rozpływali się w zachwycie nad świeżością narracyjną i celnością obserwacji Ashby’ego.
Polubił go w końcu sam Peter Bart, wielce wpływowy na początku lat ’70 wiceprezydent Paramount, który zaoferował debiutującemu reżyserowi zrealizowanie dla niego kolejnego filmu. Stał się nim kultowy Harold i Maude.
Ashby był w momencie swojego reżyserskiego debiutu montażystą u szczytu sukcesu z otrzymanym za W upalną noc (1967), w pełni zasłużonym Oscarem, dzięki któremu pobił inny film o stosunkach międzyrasowych w USA, Zgadnij kto przyjdzie na obiad. I nawet jeśli artysta ogłosił, iż Oscara będzie używać jako stopki do drzwi, jego najważniejsze momenty w kinematografii miały dopiero nadejść.
W istocie, Właściciel stał się jego przepustką do stworzenia całej serii wybitnych lub przynajmniej ponadprzeciętnych dzieł filmowych kończących się na Po prostu być z Peterem Sellersem, z Ostatnim zadaniem i Szamponem pośrodku.
We wszystkich z nich przejawiał się psychedeliczno-lewicowo-kontrkulturowy charakter Ashby’ego, który jarał jointy w pracy i po pracy, w zasadzie cały dzień, ale pod przykrywką wyluzowanych klimatów dusił w sobie dużo gniewu. Ten dostawał się z kolei do jego filmów, które zarażane były swoistym tragikomicznym wirusem, głęboko ludzkim spojrzeniem na to kim jest człowiek i w jaki sposób szuka szczęścia.
Ale Ashby w żadnym ze swoich filmów nie udzielił na to nigdy jasnej odpowiedzi, preferując coś w rodzaju ZEN szalonego clowna. Nie było to jednak w żadnym wypadku tanie moralizowanie.
Mimo że Właściciel nieco różni się od późniejszych filmów legendy – głównie z powodu niezakłóconej zabawy z montażem, która szybko miała się zamienić w precyzyjną chirurgię – jest on zdecydowanie warty uwagi ze względu na swój „ekstremizm”.
Estetyce Nowego Hollywood drogę przetarli krótko wcześniej rewolucjoniści z BBS dzięki Easy Riderowi, a inne studia miały się jeszcze nawrócić na drogę reżysera. Właściciel był więc bez wątpienia prawdziwym wyłomem, który przybliżał mainstreamowi filozofię sztuki Cassavetesa. Tę miał zaś kilka lat później całkowicie zdekonstruować Henry Jaglom z Bezpiecznym miejscem.
W swoim debiucie Ashby jest bardzo pewny siebie i opowiada historię w humorystycznie zaaranżowanych, zazwyczaj wąskich ujęciach, które jak ma to później stać się normą, są często ilustrowane bardzo dobrą muzyką.
We Właścicielu rządzi southern soul z pięknym tematem Brand New Day śpiewanym przez The Staple Singers, a skomponowanym przez Ala Koopera. A że głównym tematem filmu są stosunki międzyrasowe, nadaje mu to charakteru społecznego manifestu, o co ciężko go jednak oskarżyć, bo w pewnym momencie narracja całkowicie idzie w las.
Tak, to pierwszy obraz Ashby’ego o zawiłości ludzkiego losu i dramatach ludzi szukających wolności. We Właścicielu protagonistą jest bogaty Elgar Edgars, którego los kołysze we wszystkie strony naraz. Elgar jest zepsuty, ale ma dobre serce, jest wyluzowany, ale nieodpowiedzialny.
To wyjątkowo udana hybryda, która została wyjęta z książki pod tym samym tytułem napisanej przez Kristin Hunter, a przerobionej na scenariusz przez kontrowersyjnego Billa Gunna – mało znanego reżysera dwóch perełek: Stop (1970) oraz Ganja i Hess (1974). Biała postać została więc napisana przez czarnego scenarzystę, a traktuje o klasycznym wcieleniu white negro – jak nazwał pierwszych hipsterów Norman Mailer – z dużą dozą hiperkryzji.
Elgar kupuje kamiennicę we wschodzącej okolicy, która do tej pory była jednak biedną, czarną dzielnicą. W jego planach leży przerobienie jej na prywatny, psychedeliczny pałac, osobistą świątynię, dom marzeń.
Te jednak szybko legną w gruzach, gdy okazuje się że mieszkańcy kamiennicy wciągają go tak głęboko w swój świat, że ten powoli staje się jego własnym. Ale nieważne jak długo Elgar będzie w nim egzystował, gdyż jego postępowanie pokazuje, że ta zmiana jest bardzo powierzchowna… dopóki nie stanie on przed jedną z najważniejszych decyzji swojego życia.
Mimo że wielu krytyków uważa, iż we Właścicielu widać już w pełni ukształtowanego Ashby’ego, sam bym tu polemizował, gdyż portretowanie postaci w jego debiucie jest miejscami nieco chwiejne, dialogi mogłyby zostać lepiej wyartykułowane, a eksperymentalny montaż nie wnosi czasem zupełnie nic.
Są tu jednak z drugiej strony niesamowicie emocjonalne momenty, swoiste zaglądanie w duszę, które podnoszą jego walory. To geniusz, który lubi materiał, ale nie lubi go na tyle, by dać z siebie wszystko. Pojechana jest w nim jednak na pewno pierwsza scena, w której ten bierze ślub. Pierwsze cameo Ashby’ego, które ten będzie grał już w każdym swoim filmie.
Ponadprzeciętne są również bez wątpienia zdjęcia legendarnego Gordona „Księcia Ciemności” Willisa, który pracował przy Ojcu chrzestnym i równie wystrzałowym Klute. Ciężko nie zauważyć, że sceny z białymi charakterami prawie zawsze rozgrywają się w białych lub mocno naświetlonych planach, a sceny z czarnymi głównie w mrocznych, słabo oświetlonych pomieszczeniach lub w nocy i jest od tej reguły mało wyjątków.
To bardzo udana zabawa wizualna, która nadaje filmowi specyficznej aury intymnej, symbolicznej opowieści o dwóch połówkach przeoranego segregacją społeczeństwa, które z dnia na dzień zaczyna znosić podziały.
Być może ze względu na tę właśnie dosłowność Właściciel delikatnie się zestarzał, ale może być to z drugiej strony kwestia długiej nieobecności filmu na ekranach, czy w masowej dystrybucji. Po swojej premierze i ograniczonej liczbie seansów w dużych miastach szefowie UA ściągnęli film z ekranów i zapuszkowali go na kilkanaście lat, by wydać go jako VHS w połowie lat ’80, które miało bardzo mały nakład.
Na DVD film pojawił się dopiero kilka lat temu, czemu towarzyszy pewien wzrost zainteresowania, ale głównie wśród fanów Ashby’ego i poszukiwaczy rzadkich skarbów amerykańskiego renesansu kina autorskiego przełomu lat ’60 i ’70. Czas jednak, aby tę perłę poznał świat!
Conradino Beb
Oryginalny tytuł: The Landlord
Produkcja: USA, 1970
Dystrybucja w Polsce: Brak
Ocena MGV: 4/5