
To nie tajemnica, że od kilku lat żyjemy w złotym wieku dramatów telewizyjnych, który odpaliło pojawienie się Rodziny Soprano oraz The Wire. Te otworzyły drzwi pojawieniu się nowej jakości w telewizji, która z czasem jeszcze bardziej poszła w górę. Dobra opowieść wciąż porywa widzów, a mnogość stacji telewizyjnych pozwala na przyjęcie przez autorów różnych sposobów jej opowiadania.
Czy mamy do czynienia z transformacją chorego na raka nauczyciela chemii w narkotykowego gangstera w Breaking Bad, czy z socjologiczno-psychologicznym studium geniusza reklamy na tle przemian kulturowych lat ’60 w Mad Men, czy z nietypowym thrillerem proceduralnym tj. Homeland lub oryginalną reinterpretacją horroru w postaci Penny Dreadful, są to wszystko seriale z górnej półki. Jednak dziki pęd wywołał dopiero sukces True Detective!
Serial był ciekawostką z tego powodu, iż w całości został wyreżyserowany przez jednego reżysera, Cary’ego Fukunagę, który miał całkowitą kontrolę nad procesem artystycznym, nad wizualną warstwą całego przedsięwzięcia, zarezerwowaną zwykle dla filmowych autorów wagi ciężkiej… którzy teraz ustawiają się w kolejce do telewizyjnego sukcesu z Davidem Fincherem, Stevenem Soderberghem i Davidem Lynchem na czele. To zaś prowadzi nas do potencjalnego fenomenu wyłonienia się telewizji autorskiej, która już zmienia reguły medialnej gry!
Do momentu pojawienia się True Detective długo przyjmowano, iż nad filmem i serialem telewizyjnym kontrolę sprawują różni ludzie. Nad filmem pieczę sprawuje reżyser (choć ten bywa w swoich decyzjach ograniczany przez producenta), a nad serialem scenarzysta. W świecie filmu to reżyser pozostaje tradycyjnie nieodłączną częścią materiału od momentu pre-produkcji aż po premierę i to on podejmuje w tym czasie większość kluczowych decyzji. Jednak w telewizji rządzi scenarzysta i serialowe sezony są tworzone z wyprzedzeniem przez zespół pisarzy, którzy rozpisują każdy odcinek pod egidą głównego nadzorcy (creator).

W istocie, reżyserzy byli do niedawna zatrudniani w telewizji jedynie w celu egzekwowania konkretnej wizji, która tworzyła atmosferę całego sezonu. Ponadto, aby podtrzymać szybkie tempo produkcji, mieliśmy do czynienia z ich ciągłą rotacją. True Detective całkowicie rozmył jednak tę granicę, gdyż serial nie tylko został zrealizowany w formie antologii, ale oddał duże pole do popisu aktorom, którzy wcielili się w role główne: Woody’emy Harrelsonowi i Matthew McConaugheyowi.
Co jednak najważniejsze, to że show został stworzony przez jednego reżysera i jednego scenarzystę-nadzorcę. Nic Pizzolatto napisał osobiście każdy z odcinków, a Cary Fukunaga wyreżyserował każdy z nich. Było to wielkie wyzwanie, z którego Fukunaga wywiązał się jednak brawurowo, wchodząc w okres post-produkcji dopiero kiedy niemal wszystkie odcinki zostały nakręcone. W efekcie musiał on spędzić sześć miesięcy w pokoju montażowym, ale rezultat przeszedł wszystkie oczekiwania, stając się kamieniem milowym dla dramatu telewizyjnego.
Dzisiaj można już powiedzieć, że sukces serialu to w dużej mierze zasługa intergralności wizji artystycznej Fukunagi, który dysponował doskonałym scenariuszem Pizzolatta. Zamiast bycia małym podwykonawcą w ramach telewizyjnej produkcji, który ma za zadanie pomóc w ukształtowaniu wcześniej doprecyzowanej wizji bez zbytniej ingerencji w materiał, reżyser stał się najważniejszą osobą nadzorującą wizualną ekspresję, co umożliwiło powstanie dzieła dorównującego majstersztykom kina autorskiego. W efekcie True Detective to bardziej długi film niż krótki serial.
Show stał się pupilkiem krytków i publiczności na całym świecie, co sprawiło że nagle obudzili się weterani i chcą robić to samo. Steven Soderbergh właśnie wyreżyserował cały sezon The Knick dla Cinemax ze wspaniałym rezultatem, a David Fincher planuje zrobić to samo z Utopią, nowym thrillerem wyprodukowanym przez HBO. Dodatkowo do telewizji wraca zaś egzystujący ostatnimi czasy poza kinem David Lynch, który już niedługo wskrzesi Miasteczko Twin Peaks dla Showtime, reżyserując osobiście wszystkie odcinki.

To zdejmuje zaś pewne brzemię z pracy w telewizji, która mimo tego, że stała się w ostatniej dekadzie bardzo atrakcyjnym medium dla filmowców, posiadała wciąż ograniczenia, które sprawiały, że wielkie nazwiska trzymały się od niej z daleka. Zdarzało się wprawdzie, że jeden ze znanych autorów podejmował się wyreżyserowania jednego lub dwóch odcinków jakiegoś serialu – jak w przypadku Quentina Tarantino z CSI lub Martina Scorsese z Zakazanym imperium – ale był to bardziej flirt niż pełne oddanie medium.
Ale wraz z rozwojem technologii cyfrowych, zwiększającą się konkurencją rynkową, liberalizacją gustów i dystrybucją coraz bardziej uzależnioną od Internetu, wiele z sieci telewizyjnych zaczyna grać coraz odważniej i stawia wszystko na jedną kartę, co skutkuje oddawaniem inicjatywy zarówno młodym, jak i uznanym talentom. Soderbergh był wielce entuzjastyczny po swoim doświadczeniu z The Knick i zadeklarował nawet, że będzie reżyserował dwa odcinki każdego następnego sezonu, a Fincher wskoczył na pokład Utopii po bardzo pozytywnym przyjęciu House of Cards, gdzie był producentem.
Warto wspomnieć, że ta rewolucja dokonuje się także za sprawą odchodzenia dużych studiów filmowych od poważnych dramatów na rzecz franczyz/bzdur o superbohaterach, co przykładowo doprowadziło Soderbergha do odejścia na emeryturę. Także Fincher, pomimo sukcesu Zaginionej dziewczyny, miał w ostatnich latach wiele problemów z akceptacją innych projektów. I właśnie w wyniku tego procesu infantylizacji kina, rolę produkowania ambitnych dramatów przejęła telewizja, która stała się poligonem koncepcji autorskich tj. na początku lat ’70 były nim duże hollywoodzkie studia.
Obecnie można już powiedzieć, że mamy do czynienia ze złotym wiekiem telewizji, która coraz mniej kojarzona jest z bezwartościowymi programami informacyjnymi i głupawymi operami mydlanymi, a coraz bardziej z ambitną rozrywką, która z roku na rok coraz bardziej przerasta poziom oferty kinowej i w efekcie staje się centrum dyskusji, produkując memy, inspirując tatuaże i stając się polem poważnych analiz medialnych.
Conradino Beb
„Dodatkowo do telewizji wraca zaś nie odnoszący ostatnimi czasy sukcesów w kinie David Lynch” – nie powiedziałbym, on raczej był daleko od kina, jego ostatni film jest bliższy wideoartowi niż klasycznemu filmowi, a „Mulholland Drive” paradoksalnie powstał dzięki telewizji, a raczej odrzuceniu przez nią. Do tego Lynch odnosił sukcesy, ale na polu muzyki, jego płyty są bardzo fajne, jeśli w nowym „Miasteczku…” będzie choć trochę z tej muzyki i szykuje się sukces.
PolubieniePolubienie
Nie odnosil sukcesow, bo nie robil zadnych filmow, a nie robil ich, bo nie potrafil zdobyc dofinansowania, wiec…
Kliknij sobie zreszta w ten material, bo juz temat omawialismy: https://magivanga.wordpress.com/2013/11/29/dlaczego-david-lynch-moze-nie-nakrecic-juz-zadnego-filmu/
PolubieniePolubienie
To raczej nie odnosi sukcesów w zbieraniu funduszy, a nie w realizacji dobrych filmów. To dwie różne sprawy. Jak się tak zastanowić to jego ostatnim kinowym filmem była „Prosta historia” z 1999, od początku do końca stworzona jako film kinowy (z normalnym finansowaniem), bo „Mulholland Drive” powstał przez przypadek.
PolubieniePolubienie
Napisalem „ostatnimi czasy”, bo „Mulholland Drive” to film z 2001, czyli Lynch od 13 lat nie nakrecil zadnego dobrego filmu dlugometrazowego, chyba ze te sukcesy zrobily sie niewidzialne. Nie wiem, mam definicje prostych sformulowan dodawac do kazdego zdania, czy Lyncha cos rozni od innych filmowcow, jest np. nadartysta?
PolubieniePolubienie
Mam wrażenie, że się zacietrzewiać bo ktoś ci wytkną niezbyt precyzje sformułowanie. Ale jak można odnosić lub nie odnosić sukcesów filmowych, jeśli nic się nie kręci, do tego jak napisałeś „sukcesów w kinie”. Jego kariera stoi w miejscu, od bardzo dawna nie może zebrać kasy na film kinowy, jak wspomniałem do „Prostej historii”. „Mulholland Drive” jest przeróbką pilota jego serialu (jest to jedna z najlepszych jego rzeczy, ale i tak ma rodowód telewizyjny), a „Inland Empire” jest kompilacją pomysłów z jego strony internetowej i kilku filmów, których nie mógł skończyć (podobno aż trzech). „Inland Empire” nie jestem w stanie traktować jako filmu, dla mnie to jakiś akt desperacji.
PolubieniePolubienie
Nie wiem, jak ta dyskusja zeszla na znaczenie jednego zdania, ale jeszcze raz powtorze, ze jesli rezyser nie jest w stanie nakrecic zadnego dobrego filmu od 13 lat, a pomysly ma, bo wiele razy wyplywaly w miedzyczasie jakies projekty, to mozna powiedziec, ze sukcesow nie odnosi… i jego kariera stoi w miejscu, co sam wlasnie napisales.
PolubieniePolubienie
Przykro mi, staram się czytać wszystko ze zrozumieniem i robię to. Tematem tekstu była telewizja, ty stwierdziłeś, że przenosi się do telewizji, bo nie odnosi sukcesów w kinie, co nie jest prawdą, bo jego filmy zdobyły uznanie (inna sprawa, czy zdobyły widownie, bo ona była prawie zawszy bardzo umiarkowana). On już 2001 próbował przenieść się do telewizji, i jego pilot nie zdobył tam powodzenia. Jego kariera jest tak powikłana i bardzo trudno powiedzieć, co wynika z czego. Moim zdaniem powinien znaleźć sobie dobrego agenta, bo przy estymie jakie ma jego nazwisko, aż dziwne, że nie może znaleźć funduszy na kolejny film. Zawszę znajdą się ludzie, którzy wyłożą kasę na film, tylko trzeba takich poszukać.
PolubieniePolubienie
Ok, to ze jego filmy odnosily sukcesy i wciaz sa pamietane, kultowe czy cokolwiek, to akurat bezdyskusyjne. Ale nie o tym byla ta wzmianka. Chodzilo wylacznie o ostatnia dekade, kiedy nakrecil tylko i wylacznie gowniany „Inland Empire”, a reszty pomyslow nie byl w stanie przeforsowac!
A juz kompletnie abstrahujac od Lyncha, to jest jakis szczegol calego tekstu, ktory bynajmniej mowi o bardziej ogolnym zjawisku i nie skupia sie w szczegolnosci na zadnym konkretnym rezyserze, no moze poza Fukunaga.
Szczerze powiedziawszy, nie chce mi sie juz gadac o Lynchu, przynajmniej az do momentu, w ktorym ten comeback stanie sie realny.
Kumasz?
PolubieniePolubienie
„Chodzilo wylacznie o ostatnia dekade, kiedy nakrecil tylko i wylacznie gowniany „Inland Empire”, a reszty pomyslow nie byl w stanie przeforsowac!” – „Inland Empire” trudno nazwać filmem, bo to wygląda jak wideoart (choć mam kolegę, który uważa, że to jego jeden z najlepszych rzeczy jakie zrobił, nawet go mi rozrysowywał, robił jakieś sinusoidy), a o pomysłach, które chciał przeforsować mało wiadomo. Głównie tworzył muzykę, z sukcesami, handlował kawą i propagował swoją sektę. Ostatnio widziałem, że zajął się projektowanie bielizny dla kobiet lub jakiś getrów. Więc wciąż twój wywód jest fałszywy, nie tworzył kina. Może się czepiam szczegółów, ale ma wrażenie, że ty tego nie widzisz. Np. jego „Six Figures Getting Sick” nie jest filmem, ale ożywionym obrazem malarskim.
PolubieniePolubienie
I powrot do pierwszej bazy…
Nie odnosil sukcesow w kinie = jego kinowa kariera stanela w miejscu = nie krecil zadnych filmow = nie udalo mu sie zgromadzic funduszy na nowy film = skupil sie na innej dzialalnosci (reklamy, sprzedaz kawy, promocja TM).
Tylko i wylacznie o to chodzi! To nie jest wywod! Lynch ma marginalne znaczenie dla calego tekstu! To nie jest tekst o Lynchu, o ktorym dyskusje uwazam za zakonczona! Jesli chcesz rozmawiac stricte o nim, bo jego kariera cie glownie interesuje, wlacz sie do podlinkowanego wczesniej materialu!
Zreszta poprawilem tekst, zeby nie bylo juz pretekstu do meczenia tego tematu!
PolubieniePolubienie
Wiem, że nie jest tylko o Lynchu. I teraz to brzmi lepiej.
PolubieniePolubienie
Amerykańskie seriale były zwykle dziełem wielu reżyserów, zatrudnianych przez producentów i zapewne przez nich kontrolowanych, ale warto by zauważyć, że w serialach europejskich stosowano inną praktykę, przeważnie był jeden scenarzysta i jeden reżyser, jak np. włoski serial „Ośmiornica” – sezon 1 Damiano Damiani, sezon 2 Florestano Vancini, sezon 3,4,5 Luigi Perelli, scenariusze pisał Ennio De Concini. Seriale polskie też miały zwykle jednego reżysera (np. „Ekstradycja” Wojciecha Wójcika).
Można więc powiedzieć, że pod tym względem „True Detective” nie jest nowością, lecz serialem w europejskim stylu.
PolubieniePolubienie
Sluszna uwaga, kolejna roznica jest taka, ze europejskie seriale maja mniejszy budzet, a wiec takze slabsza promocje i dystrybucje, przez co nie przedzieraja sie tak dynamicznie do masowej swiadomosci, jak seriale amerykanskie.
„Osmiornica” mega serial! Pamietam, jak ogladalem to w TV na poczatku lat ’90. Odswiezylbym swoja droga.
PolubieniePolubienie