Już po pierwszych 4 odcinkach oglądania Better Call Saul, który odpalony został fenomenalnym pilotem, można było skumać, że oglądamy coś co ma bardzo niewielki związek z Breaking Bad, a co symbolizowało przede wszystkim oryginalne imię i nazwisko króla kryminalnych prawników, Jimmy McGill vel Slippin’ Jimmy… no tak, „początki są zawsze trudne”. Powiedzonko to okazało się jednak dla pisarza serialu, Petera Goulda, prawdziwym wyzwaniem. Wyprodukował on razem z Vincem Gilliganem materiał, który zrobił z niewinnego spinoffu rasową rozrywkę!
Główna różnica pomiędzy Breaking Bad, a Better Call Saul, jest taka, że są to dwa różne seriale, które łączą jak na razie tylko dwie postaci: Saul i Mike. Ale że Saul tak naprawdę nie jest jeszcze Saulem, bo oglądamy wydarzenia, które miały miejsce przed pojawieniem się na scenie Heisenberga, jako Jimmy McGill ma jedynie bardzo daleki związek z adwokatem, którego wszyscy znamy.
Konsekwentnie, historia życia Jimmy’ego zostaje zaprezentowana w bardzo osobisty sposób, a wszelkie więzy z przyszłością zostają ucięte. Liczą się korzenie człowieka, pasje i talenty, a także jego mniej lub bardziej udana rodzina. To że akcja serialu została osnuta głównie wokół relacji dwóch braci z chicagowskich przedmieść, którzy ostatecznie lądują wspólnie w Albuquerque w Nowym Meksyku, bo więzy rodzinne okazują się silniejsze od odmiennych charakterów, nie jest przypadkiem.

Irlandzkie pochodzenie Saula daje mu rys, do którego dużo Amerykanów na pewno może się odnieść, ale do opowieści o pokręconej rodzinie może się tak naprawdę odwołać niemal każdy, bo wszyscy mamy jakiegoś bardziej poskładanego osobnika w gronie swoich własnych krewnych. To że brat Jimmy’ego, Chuck, jest jego przeciwieństwem, kreuje jednak ciekawy kontrast psychologiczny, wykorzystany do rozpisania bardzo sugestywnej historii odkupienia w stylu Dostojewskiego.
Oczywiście, gdzieś to wszystko przesiąknięte jest klasycznymi – ale bardzo dobrymi – inspiracjami filmowymi, jak Skarb Sierra Madre, Sieć, Francuski łącznik, Casablanca czy Żądło, które jednak doskonale zostają ze sobą połączone w akcie twórczym o tak ciekawej perspektywie, że historia po prostu wciąga! W efekcie dostajemy spinoff, który wyzwolił się spod władzy ojca i zaczął prowadzić własne życie. Faktycznie, na ten serial patrzyłbym nawet jak na swoistą „rewolucję spinoffu”.
Bez wątpienia dużą zasługę w sukcesie serialu ma również sam Bob Odenkirk, który swój charakter opanował do perfekcji, pokazując się w nim jako jeden z najbardziej obiecujących aktorów telewizyjnych. W Breaking Bad kradł każdą scenę, w której się pojawił, ale tutaj miał do dyspozycji prywatny rezerwat i wniósł do psychologii swojego charakteru niezwykle ciekawe elementy tj. inteligencja zawodowego oszusta, determinacja czy oryginalnie pojęta szczerość/uczciwość.
Jimmy zostaje zaprezentowany w Better Call Saul jako biedny, początkujący prawnik, ledwo wiążący koniec z końcem, którego wcześniejsze życie skladało się jednak z numerów robionych na gościach w lokalnych barach, co daje na ekranie unikalną osobowość, ani kryminalistę, ani prawnika – hybrydową istotę zawieszoną na stałe w dwóch światach, mediującą pomiędzy nimi na pewien sposób, wykorzystującą zalety obydwóch z nich, ale jednocześnie potrafiącą jasno odróżnić, gdzie jest granica.

Nie, Better Call Saul nie jest zwyczajnym wjechaniem w dupę krokodylowi na różowych wrotkach, ale przemyślaną historią człowieka, który ma do pokazania wiele stron. Czy jest to stosunek do pieniędzy, oddanie rodzinie przyjaciołom, wiara we własny sukces i karierę, optymizm, spryt, czy też cierpliwość i zdrowy rozsądek, Jimmy jak każda istota ludzka jest złożonym fenomenem i każda z tych cech pozostaje równie ważna. Osobiście, dobrze wszedł mi także klimat krótkich, wymiennych czołówek z surfowym soundtrackiem. Czy obejrzę drugi sezon? Już nie mogę się doczekać!
Conradino Beb
Hehe, Saul teraz rządzi – ja właśnie kończę swój tekst o tym serialu i dziś przed północą zamierzam go wrzucić na bloga. Szybko polubiłem ten serial i do 9. odcinka świetnie się oglądało. Znakomicie poprowadzono fabułę i ciekawie ukazano relacje międzyludzkie. Dialogi super. Aktorstwo miażdży. Rozczarował mnie ostatni odcinek, scena w sali Bingo ciągnęła się tak długo, że miałem wrażenie że nigdy się nie skończy. I ogólnie ta cała sytuacja z Marco nie ruszyła mnie kompletnie, wydawała się zbędna. Ale oczywiście czekam na kontynuację.
PolubieniePolubienie
Jego relacja z Marco jest kluczowa, to tak jak Tony Montana i Manny w „Czlowieku z blizna” 🙂
PolubieniePolubienie