Pełnometrażowy debiut urodzonej w Wielkiej Brytanii Any Lily Amirpour to feministyczno-wampiryczna fantazja, oparta na wcześniej zrealizowanym szorcie o tym samym tytule, wykorzystująca motywy perskiej kultury, które wkradły się do twórczości młodej artystki ze względu na pochodzenie jej rodziców.
Nie jest to jednak sentymentalne kino irańskie spod znaku Asghara Farhadiego, a raczej artystyczno-gatunkowy niezależniak, których pełno ostatnio na Sundance czy Tribece. W istocie, film miał premierę na pierwszym z nich, gdzie został bardzo dobrze przyjęty.
Nakręcony przez artystkę w czerni i bieli, obraz korzysta obficie z klasycznej estetyki noir, przefiltrowanej przez dzieła Lyncha w stylu Dzikość serca czy Blue Velvet, do których wpływu Amirpour zdecydowanie się przyznaje. Ale na pierwszy rzut oka jej debiut krzyczy Jarmusch – przede wszystkim Truposz – co okazuje się jednak przypadkowym flirtem, bo reżyserka nigdy nie obejrzała wczesnych dzieł tytana amerykańskiego kina niezależnego.
Innym silnym wpływem okazuje się późny film Francisa Forda Coppoli, Rumble Fish, w którym Matt Dillon spotyka się na jednym planie z Dennisem Hopperem, Mickeyem Rourkiem, Nicolasem Cagem i Tomem Waitsem. Faktycznie, podobieństwo do tego czarnego kryminału jest dość wyraźne, szczególnie osadzenie historii w anonimowym miejscu, którego dokładne położenie nigdy nie zostaje wyjaśnione.
O dziewczynie, która wraca nocą sama do domu to jednak przede wszystkim film, który idealnie mieści się w artystycznych meandrach niezależnej sceny filmowej. Amirpour eksploatuje estetykę retro w podobny sposób, w jaki robił to Lynch we wspomnianych obrazach lub Tom DiCillo w Johnnym Suede z Bradem Pittem (w którym pojawia się muzyka Linka Wraya), każąc swoim bohaterom jeździć Cadillakiem, słuchać płyt winylowych (ten comeback widać w zasadzie wszędzie) i czesać się jak nastoletni chuligani z Buntownika bez powodu.
Reżyserka, o czym warto wspomnieć, swój film ochrzciła także spaghetti westernem w tradycji Sergia Leone, ale tego gatunku akurat jest w nim niewiele. Wampiryczna bohaterka, grana przez samą reżyserkę, zdecydowanie więcej wagi przykłada do nakładania makijażu w rytm cold wave’owych tune’ów i zdzierania zegarków z nadgarstków swoich ofiar, których nawiasem mówiąc nie ma tak wiele. Przemoc pojawia się sporadycznie, bo wampirzyca zostaje zaprezentowana nieco autystycznie, jako postać zagubiona w czasoprzestrzeni.
Pojawiają się za to sceny obyczajowe z udziałem twardych dragów: heroiny i kokainy, co odsyła do klasyków w stylu Panika w parku sztywnych, ale nie mają one na tyle dramatyzmu (poza jedną), żeby zredefiniować konwencję. Dobrze dźwięczą za to w uszach niektóre dialogi, które bywają naprawdę zabawne.
Niestety, praca kamery i montaż to wciąż poziom szkoły filmowej i tu kadr opanowuje banał, który wkrada się także do reżyserii. Wizja Amirpour okazuje się zdecydowanie zbyt szczątkowa, żeby zaangażować widza w jakiś głębszy sposób.
W pewien sposób można ten obraz zaklasyfikować do nowej szufladki balansujących na granicy szyderstwa i ironii filmów w stylu Tylko kochankowie przeżyją czy Co robimy w ukryciu, które otwierają wieczko horroru i dokonują przeszczepu tego statecznego gatunku na grunt szokumentu czy dramatu egzystencjalnego, z wielkim zresztą sukcesem.
Ale debiutowi Amirpour brakuje trochę dojrzałości artystycznej, bo ciekawa początkowo koncepcja okazuje się drogą donikąd, zabawą z charakterami, które nie mają tak naprawdę nic do przekazania.
Conradino Beb
Oryginalny tytuł: A Girl Walks Home Alone at Night
Produkcja: USA, 2014
Dystrybucja w Polsce: Brak
Ocena MGV: 3/5