Droga rozwoju, którą podążali Gnod, od zawsze była wytyczona przez schizofreniczny gust i uzależnienie od twórczego chaosu improwizacji. Infinity Machines nie zbacza z tej ścieżki, lecz kilka czynników powoduje, że łatka space-krautowych eksploratorów nie oddaje już w pełni muzyki Gnodian. Wielowarstwowa tkanka poszczególnych utworów stworzona została za pomocą elektronicznych instrumentów, a gitary tylko je uzupełniają.
Nowy krążek jest totalnie przesiąknięty klimatem otaczającej muzyków betonowej dżungli. Połączenie tej atmosfery z nowymi fascynacjami muzycznymi zrodziło post-industrialnego mutanta, dorównującego swym gigantyzmem ostatnim płytom Swans. Inifinity Machines to sieć stworzona z pozoru prostych zależności – głośno – cicho, lekko – ciężko. Ich budulcem są cholernie długie jamy, które zostały dodatkowo poszatkowane w studio. Poprzez ich wielokrotne przeplatanie odbiorca doznaje totalnego zagubienie w dźwiękowej masie, która raz po raz, w inny sposób, atakuje jego receptory.
W szczególności można to odczuć słuchając 45-minutowego tryptyku, który nadchodzi po plemienno-industrialnym Desire. The Importance of Downtime rozpoczyna się od eterycznego ambientu, by po chwili ugrząźć w dronowych eksperymentach W dalszej części kawałka dochodzą jeszcze polirytmie oraz noise’owy szum o niskich częstotliwościach. Otwiera on drogę potężnemu, transowemu pochodowi, który stanowi rdzeń White Privileged Wank.
Jest to jeden z najlepszych momentów na płycie. Industrialno-basowy puls, sludge’owe nieczystości i opadające ściany noise’u w parę chwil wymuszają spazmatyczny taniec. A zamykający tę część płyty Spinal Fluid to już totalny rollercoaster. Przejażdżkę rozpoczyna monotonna inwokacja, którą rozpędzają post-apokaliptyczne rytmy w stylu SPK, oddające pola minimal techno, które kończy się w ogłuszającej eksplozji dźwięku.
Gnodianie nie pozwalają na chwilę wytchnienia, podkręcając tempo numerem Breaking the Hex. Jest to jeden z najbardziej przystępnych kawałków na płycie. Połamany noise rock w stylu Shellac staje się polem dla free jazzowego popisu Davida Mcleana. Saksofonista, mimo że dopiero od niedawna jest członkiem Gnod, momentalnie wprowadził nowe wymiary do ich muzyki. Swoimi dark jazzowymi partiami David przenosi słuchacza do obskurnego lounge’u w zapomnianym przez boga i ludzi porcie kosmicznym.
Ostatnim elementem zamykającym układankę są sample z wypowiedziami ludzi, którzy odwiedzili Islington Mill – bazę Gnod. Muzycy zadawali im pytania na temat religii, wiary w politykę czy żądzy sławy. Dzięki nim twórczość kolektywu nabrała bardziej ziemskiego charakteru, przekazując atmosferę, w której przebywają na co dzień muzycy, a może nawet ich wizję świata. Zmieniają one również perspektywę odbioru Infinity Machines. Płyta wydaje się bardziej zbiorem psychoaktywnych nagrań terenowych, zebranych w trakcie halucynogennego eksperymentu, niż typowym albumem spłodzonym w studio.
Jakub Gleń