Cary Fukunaga jest dla mnie symbolem odrodzenia kina autorskiego w nowej, pełnej przemocy skórze, charakterystycznej dla kina gangsterskiego czy wojennego spod znaku Francisa Forda Coppoli albo Martina Scorsese. Fukunaga w podobny sposób pracuje z kamerą i w podobny sposób odmalowuje wątki dramatyczne. Beasts of No Nation to oryginalnie tytuł płyty Feli Kutiego, który został użyty przez nigeryjskiego pisarza Uzodinmę Iwealę do ochrzczenia swojej książki w 2005, traktującej o wojnie domowej w anonimowym afrykańskim kraju, który jest tylko lekko zawoalowaną Nigerią.
Fukunaga zaadaptował ją na potrzeby napisanego przez siebie scenariusza, nieznacznie tylko odbiegającego od oryginału. Film poza tym Fukunaga własnoręcznie nakręcił i wyprodukował w Ghanie, gdzie miały miejsce wszystkie zdjęcia. Losy ekipy nie były być może tak dramatyczne jak losy ekipy pracującej nad Czasem apokalipsy na Filipinach, ale obfitowały w ciężkie chwile i nieprzyjemne doświadczenia. To co zrobił jednak artysta ze swojego pomysłu już można nazwać filmem roku i być może jego najważniejszym dziełem obok True Detective!
To produkcja, która wgniata w siedzenie (ostatnio miałem tak na Wściekłym byku Scorsese) ładunkiem emocjonalnym, ale także eksploatacyjną brutalnością, której nie powstydziłby się Lucio Fulci. To obraz nie dla delikatnych widzów, a już na pewno nie dla fanów egzystencjalnego artyzmu czy miłośników zmanierowanych filmów o niczym. Fukunaga oferuje wprawdzie przenikliwy komentarz społeczny, ale usuwa też połowę mózgu za pomocą kałasza i robi to bezwzględnie, nie dając się porwać ckliwej optyce pracownika misji humanitarnej czy kanapowego liberała.
To opowieść o bezwzględnym prawie wojny i o tym co wojna robi z dziećmi, które codziennie zostają wcielane do jakiejś prywatnej armii w którymś ze skorumpowanych do szpiku kości krajów afrykańskich. Bohater filmu, Agu (w tej roli rewelacyjny Abraham Attah), zostaje wcielony z premedytacją do militarystycznej frakcji NDF, próbującej przejąć kontrolę nad jednym ze wspomnianych krajów. Od tej pory panem jego życia staje się pułkownik Dada Goodblood (Idris Elba), który z pomocą charyzmy, manipulacji, dragów i plemiennych rytuałów, wskazuje mu jedną drogę – zabić wszystkich wrogów!
Mimo że Agu ma tylko 12 lat, zadanie to szybko zaczyna traktować śmiertelnie poważnie i dostaje się nawet do wewnętrznego kręgu swojego przywódcy, który buduje swoją gwardię przyboczną, zdobywając sobie zaufanie pewnością siebie i umiejętnością sterowania ludźmi. Dada jest wzorowym liderem, dbającym o swoich podwładnych, ale ma także mroczne strony, które Fukunaga bezlitośnie odsłania, a które Elba umiejętnie wykorzystuje do odmalowania charakteru psychola nie ustępującego niczym największym potworom III Rzeszy.
W istocie, Beasts of No Nation ogląda się jak epizod z życia pułkownika Kurtza w dżungli, który w filmie Coppoli wyłania się z mroku, gdy oglądamy akta dezertera przez ramię kapitana Willarda płynącego w górę rzeki. 12 letni chłopcy z kałaszami, jarający trawę i wciągający brown-brown – afrykańską wersję cracku, są tak całkowicie poza wszelką kontrolę, że ich stan ma niemal wymiar mistyczny, co Fukunaga zresztą świetnie oddaje tripowymi scenami, zacierającymi różnicę pomiędzy jedną chwilą, a drugą, stanem codziennym, a stanem transu. Ciężko przy tym nie zauważyć fascynacji reżysera tematyką rytualną i inicjacyjną.
Te prymitywistyczne i plemienne wątki splatają się jednak aż nazbyt wyraźnie z cynizmem współczesnego świata, bo okrucieństwa, jakich dopuszcza się batalion Dady Goodbloda mają racjonalne, wynikające z politycznego wyrachowania powody – jego przełożony nie stroni od prywaty i wykorzystuje swoją pozycję do napychania sobie kieszeni pieniędzmi płynącymi strumieniami od międzynarodowych korporacji.
I w takim właśnie świecie żyje mały Agu, który mimo że nie jest z tego w stanie nic zrozumieć, zapewnia nam optykę dziecka, dzięki czemu dostajemy coś znacznie więcej niż społeczno-polityczną agitkę. To tak naprawdę dramat 12-latka, który za jedyną ochronę przed brutalną rzeczywistością ma zwierzęcą wolę przetrwania! I choć nie jest to kolejny film o dziecięcej niewinności, ta przewija się regularnie jako temat przewodni, gdyż Agu pomimo życia prawem dżungli, ma nawroty dziecięcych emocji, które w perwersyjny sposób splatają się z przejawianym przez niego okrucieństwem.
Fukunaga już w swoim debiucie Sin Nombre udowodnił, że ma nosa do dramatów społecznych, rozgrywających się w środowisku całkowicie zdominowanym przez mentalność agresywnej konfrontacji i że jego bohaterowie niewiele mają wspólnego ze społeczeństwem dobrobytu lub z zachodnią mentalnością. Beasts of No Nation pogłębia jego fascynację opowieściami o mrokach ludzkości, które rzadko stają się obiektem zainteresowania amerykańskich twórców filmowych. No i te sceny, wizualny miód na miarę Kubricka!
Conradino Beb
Oryginalny tytuł: Beasts of No Nation
Produkcja: USA, 2015
Dystrybucja w Polsce: Brak
Ocena MGV: 4,5/5