Turecki rynek filmowy lat ’80 nie cierpiał na nadmiar zachodnich produkcji science-fiction, a że popyt rodzi podaż, w 1982 za kamerę chwycił niejaki Çetin Inanç, który z pomocą supergwiazdy kina akcji, Cüneyta Arkina, nakręcił legendarne w środowisku fanów campu dzieło, Dünyayı Kurtaran Adam, czyli Człowiek, który uratował świat.
Ten majstersztyk chorej wyobraźni był mockbusterem, tanią zrzynką z Gwiezdnych wojen George’a Lucasa i do historii przeszedł jako Tureckie gwiezdne wojny. Absurd, z którym mamy w tym filmie do czynienia, sięga zenitu i z tego powodu film przerasta do pewnego stopnia oryginał. W jednej ze scen główny bohater, Murat, wyglądający jak skrzyżowanie Rambo z He-Manem, walczy na przykład z pluszowym dywanem za pomocą miecza wyciętego z kartonu, używając przy tym mnóstwo ciosów karate (albo kung fu).
Co ciekawe, film posiłkuje się oryginalnymi scenami z Gwiezdnych wojen, a także materiałami radzieckich i amerykańskich programów kosmicznych, żeby ukryć niedostatki budżetu (jak to wychodzi możecie się sami domyślić). W filmie poza tym można oglądać: 1000-letniego czarnoksiężnika, który uciekł z Ziemi i jest posiadaczem złotego mózgu, krwiożercze zombiaki, potworki z czerwonego pluszu, roboty, a także szkielet jeżdżący konno.
W tym wszystkim znalazło się nawet miejsce dla religii, bo gdy Murat zakochuje się bezgranicznie w pięknej blondynce Bilgin’in Kizi, ta przedstawia go lokalnemu przywódcy religijnemu, który oprowadza go po meczecie i wygłasza przemowę na cześć Islamu. W efekcie Murat zostaje wysłany na poszukiwanie magicznego miecza (tak, tego samego) przechowywanego w ukrytym na pustyni kościele chrześcijańskim.
Całości dopełnia soundtrack, który został w pełni zajumany z popularnych produkcji początku lat ’80. Głównym tematem jest The Raiders March z Poszukiwaczy zaginionej arki, a reszta muzyki pochodzi z Moonrakera, Ben-Hura, Flasha Gordona, Planety małp czy Niemego wyścigu.
Turecki krytyk filmowy Evrim Ersoy tak podsumowuje tę legendarną produkcję: Próba stworzenia najwspanialszego filmu science-fiction w historii tureckiej kinematografii przez reżysera Çetina İnança posiada wszystkie obowiązkowe cechy gatunku. To mash-up amerykańskiej tradycji filmowej z turecką mitologią, połączony szalonym pragnieniem stworzenia dzieła wiekopomnego pomimo mikroskopijnego budżetu. Sam nie mógłbym tego lepiej ująć!
(Cały film z angielskimi napisami)
Conradino Beb
Niewiele pamiętam z tego filmu, ale utkwił mi pamięci – gdy kiedyś go oglądałem na jakimś przeglądzie filmów klasy B – i rzeczywiście robi wrażenie. Jedyną sceną, której okruchy gdzieś mam z tyłu głowy jest fragment, gdy nasz główny bohater biegnie z „głazami”, uformowanymi z papier-mache, przyczepionymi do nóg (???). Chyba jakoś tak to szło:)
Tandeta wyzierająca ze scenografii jest powalająca i zasługuje również na kilka słów uwagi:)
PolubieniePolubienie