Nakręcony przez małżeństwo Findlay, Robertę i Michaela, film pierwotnie nosił wymowny tytuł Slaughter i pod taką też nazwą został przejęty przez wytwórnię Exploitation Film Extraordinaire. By nowy nabytek mógł wypłynąć na fali brutalnego i niezwykle popularnego w tamtym okresie kina eksploatacji, wytwórnia zleciła dokręcenie epilogu Simonowi Nuchternowi.
Ten wpadł na pomysł, by wstrząsnąć opinią publiczną faktem, wedle którego w końcowej scenie obserwujemy prawdziwe morderstwo, dokonane na filmowym planie. Do tego zmieniono również nazwę, która ze Slaughter zmieniła się na bardziej enigmatyczną Snuff. W ten właśnie sposób słowo to przeszło do historii, tworząc mitologiczny nurt filmowy, który ukazuje prawdziwe morderstwa.
Warto wspomnieć, że Ameryka w latach 70-tych dalej żyła zbrodniami dokonanymi przez bandę Charlesa Mansona. Nic więc dziwnego, że nakręcony na niskim budżecie Snuff kłania się tym wydarzeniom. Zamiast oczadzonych gówniarzy, przepowiadających wojnę rasową w piosenkach The Beatles, mamy jednak grupę zmotoryzowanych handlarzy narkotyków pod przewodnictwem charyzmatycznego typa o ksywie Szatan – w tej roli Enrique Larratelli.
Naprzemiennie obserwujemy też losy aktorki Terry London (Mirtha Massa) oraz jej kochanka Horsta (Clao Villanueva). Splot wydarzeń sprawi, że na swojej drodze spotkają oni Szatana ze swoją hordą półnagich lasek na motocyklach.
Film małżeństwa Findlay znany jest dzisiaj głównie z manipulacji w fazie promocji. To właśnie ta, trwająca jakieś 3 minuty i stylizowana na autentyczne nagranie scena, zapewniła mu marketingowy sukces. Cała reszta to, niestety, nudne i nieoferujące za wiele kino, jakiego pełne były wówczas podrzędne grindhouse’y.
Od naprawdę marnego aktorstwa, przez żenująco wyglądające i nieliczne sceny mordu, aż po ewidentnie wyrwaną z kontekstu całości końcówkę, Snuff nie stara się być niczym więcej, niż słabym pochłaniaczem czasu. I choć ma to swój specyficzny urok, docenią go tylko nieliczni fani naprawdę obskurnych produkcji.
Snuff to także budzące szyderczy uśmiech obrazki pokroju napadu na przydrożny sklep. Jednak te sympatyczne wstawki są niczym krople w morzu nudy i miałkości, choć produkcja w swoim zamyśle opierać się miała na obscenicznym ukazywaniu zbrodni bandy Szatana. Ta dziwaczna ekspozycja mordu przeważnie prezentowane jest w formie symultanicznego stanu ekstazy i cierpienia.
Ciekawy zabieg widzimy w otwierającej film sekwencji. Cięta nożem po stopach dziewczyna zawieszona wydaje się być między orgiastyczną uciechą, a skrajnym wyczerpaniem. Jednak to nie policzek wymierzony w sadystyczną rządzę oglądania skrajności amerykańskiej widownia, a zwykły pokaz słabego aktorstwa.
Będący u podstaw małym, nic nie znaczącym eksploitem, film dzięki jednemu pomysłowi zapisał się na kartach historii dla tych, którzy lubują się w kinematograficznej ekstremie. Najtrafniej sedno filmu ujął sam Nicolas Winding Refn w jednym z opcjonalnych wprowadzeń do wersji Blu-Ray: Lepiej w ogóle tego nie oglądać, niż być później zawiedzionym. Dla wielu fanów niskobudżetowego kina będą to jednak słowa wypowiedziane zupełnie na wyrost.
Oskar „Dziku” Dziki
Oryginalny tytuł: Snuff
Produkcja: Argentyna/USA, 1976
Dystrybucja w Polsce: Brak
Ocena MGV: 2/5