Netflix na dzień dzisiejszy jest dostępny w 190 krajach, a z platformy korzysta 109,25 mln użytkowników, z czego 52,77 mln to mieszkańcy Stanów Zjednoczonych. Od lipca 2017 serwis obsługiwany jest w 20 językach, wśród których są również polski, chiński i hebrajski. Czy warto więc przypominać, że jeśli coś ma w tym modelu zostać hitem, z pewnością będzie przekraczać bariery kulturowe i językowe?
Kilka twardych faktów
W 2016 Netflix zarobił na czysto $187 mln, ale na samą tylko produkcję w tym roku przeznaczył $6 mld, co oznacza iż pod względem budżetu jest to obecnie jedna z największych wytwórni filmowo-telewizyjnych na świecie, której aktualna wartość oscyluje wokół $75 mld. Jest to liczba wyższa od takich gigantów medialnych, jak Viacom, Fox czy CBS i tylko niewiele niższa od lidera branży, Time Warner (właściciela CNN i HBO).
Ale nawet jeśli wyobrazimy sobie, że Netflix może bez wahania rzucać ogromne sumy pieniędzy na produkcję nowych filmów i seriali (co po części jest prawdą), nie zawsze oznacza to, iż inwestycja ta zwróci się czy przyniesie zysk. W istocie, ostatnia podwyżka cen za korzystanie z serwisu oznacza, iż koszty operacyjne spółki rosną, a jej budżet, nawet jeśli gigantyczny, nie jest bez dna.
Faktyczny styl czy kierunek inwestycji spółki takiej jak Netflix jest SILNIE zależny od gustów, preferencji i upodobań użytkowników serwisu, którzy są kluczowi dla jej rozwoju i sukcesu. Ile bowiem byłby warty Netflix, gdyby nie byłoby na nim czego oglądać, czy gdyby każda kolejna produkcja pozostawała bez odzewu? Przy serii błędnych decyzji inwestycyjnych akcje spółki szybko poszłyby na wyprzedaż, a firma w mgnieniu oka znalazłaby się na dnie!

Na szczęście Netflix robi wszystko, by kontynuować swoją misję, która polega na dzień dzisiejszy na produkowaniu treści o ponadnarodowym wydźwięku, które zostaną dobrze przyjęte zarówno w Nigerii, na Sri Lance i w Estonii.
Logiczną konkluzją tego stylu myślenia jest również inwestowanie w lokalne produkcje, jak w przypadku brazylijskiego serialu 3%, który okazał się sukcesem, nie dlatego że oglądali go wszyscy Brazylijczycy, ale dlatego iż oglądali go widzowie na całym świecie.
Potwierdza to zresztą CEO Netflixa, Reed Hastings, który w wywiadzie dla Financial Times mówi: Jesteśmy jednymi z najaktywniej wspierających i finansujących produkcje europejskie. A ponieważ operujemy tylko w Internecie, możemy sobie pozwolić na produkowanie rzeczy niemieszczących się w głównym nurcie i wciąż odnosić sukces.
Przykładowo, zaoferowaliśmy naszym widzom 3%, serial wyprodukowany w Brazylii po portugalsku, który odniósł jednak wielki sukces w Niemczech. Staramy się tworzyć seriale dla oddanych fanów, co stoi w opozycji do taktyki rozwadniania treści, która pozwala dotrzeć do wielu ludzi, co robi masowa telewizja.
Stranger Things po raz pierwszy
Pomimo ogromnego sukcesu serialu, który ostatecznie wylądował na Netfliksie, początki Stranger Things były żmudne. A wszystko zaczęło się od pracy braci Duffer (milenialsów urodzonych w 1984) nad kilkoma odcinkami do Miasteczka Wayward Pines w 2015, którą nadzorował M. Night Shyamalan (znany doskonale za Szósty zmysł z Brucem Willisem).
Stał się on dla nas wielkim mentorem. A gdy już skończyliśmy pracować nad tym serialem, wiedzieliśmy jak samemu stworzyć kolejny. I wtedy napisaliśmy Stranger Things – mówią bracia Duffer w wywiadzie dla Rolling Stone.
Co ciekawe, główną inspiracją dla fabuły Stranger Things, stał się Labirynt (2013) Denisa Villeneuve’a z Hugh Jackmanem i Jakiem Gyllenhaalem w rolach głównych – znakomity mystery thriller z mroczną atmosferą i ambiwalentnymi moralnie charakterami, który kazał Dufferom zbudować swój scenariusz wokół zaginionego Willa.
Wspaniale było oglądać postaci o takim zabarwieniu na dużym ekranie, ale sądziliśmy, że potrzebujemy więcej. Poszliśmy więc w stronę połączenia motywu zaginionego dziecka z dziecięcymi cechami, które sami posiadamy. Wiesz, dlaczego nie dodać do tego potwora, który pożera ludzi? A że w sercu jesteśmy nerdami i dziećmi, uważaliśmy to za najlepszy pomysł na świecie – dodają bracia.
Wkrótce doszła do tego fascynacja tajnym programem MK Ultra prowadzonym przez CIA od lat ’50 do wczesnych lat ’70, w ramach którego testowano oprócz potencjału psychedelików takich jak LSD także zdolności paranormalne. W zamyśle chodziło o to, by z czystego horroru uczynić horror science-fiction, zakotwiczyć nieznane w bardziej wiarygodnych eksperymentach naukowych.
Końcowym etapem scenariusza było wybranie przez Dufferów czasu akcji, który mógł być tylko jeden: lata ’80. Epoka automatycznie przywoływała bowiem wszystko, na czym się wychowali: książki Stephena Kinga, filmy Spielberga i wielu innych reżyserów prominentnych w tymże okresie.

Ale gotowy scenariusz, proponowany około 20 stacjom telewizyjnym, był kolejno odrzucany z jednego względu – akcja z udziałem dziecięcych charakterów nie pasowała producentom do serialu dla dorosłej publiczności. Nikt nie był w stanie pojąć wizji Dufferów, którym albo sugerowano przerobienie scenariusza na show dla dzieci albo serial detektywistyczny. Był taki moment, w którym zaczęliśmy myśleć, że nic z tego nie wyjdzie, bo nikt tego nie zrozumie – mówi Matt Duffer.
I wtedy na horyzoncie pojawił się Netflix reprezentowany przez Dana Cohena i Shawna Levy’ego, którzy natychmiast rozpoznali potencjał scenariusza Dufferów.
Wiedziałeś, że to będzie coś naprawdę wyjątkowego. Powiedziano już dużo na temat stylu serialu, jego elementów gatunkowych czy odniesień filmowych, ale co czyni z Dufferów twórców wyjątkowych, to że zachowują to wszystko, jednocześnie pilnując, by najważniejsze zawsze były charaktery. Są poza tym bardzo słodcy i inteligentni, a także pewni siebie i skromni jednocześnie, co jest rzadkie – mówi Levy.

W wizji tej znajdziemy także klucz do nieoczekiwanego sukcesu Stranger Things, który pomimo tego, że zawiera elementy gore, horroru sci-fi czy kryminału detektywistycznego, zbudowany został na klasycznej koncepcji kina przygodowo-familijnego z lat ’80 w stylu Goonies czy E.T. W istocie, bracia weszli w produkcję z koncepcją wybalansowania wszystkich wpływów, by uczynić serial, który trafić mógłby do wszystkich.
Kiedy patrzę na coś w stylu E.T., nie tylko przetrwał on próbę czasu, ale wydaje się ponadczasowy. Mieliśmy nadzieję na coś podobnego. Nie ma znaczenia, czy wychowałeś się w latach ’80, czy nie, możesz się z tymi postaciami zidentyfikować. Są tu dzieciaki, nastolatki i dorośli, tak więc każdy ma jakiś punkt zaczepienia. Naszą intencją było zawsze od początku stworzenie letniego blockbustera. Nie wiedzieliśmy tylko czy się uda – mówi Ross Duffer.
Wiralna promocja i interaktywność kluczem do kultowości
Jeśli pamiętasz, jak wystartował pierwszy sezon Stranger Things, Netflix zrobił niewiele ponadto, że zarekomendował go odpowiednim użytkownikom w odpowiednim momencie, którzy w dużej mierze sami zareklamowali go w mediach społecznościowych swoim najbliższym znajomym. Kluczowe jest tu słowo „odpowiednim”, czyli tym którzy z miejsca pozytywnie zareagowali na serial.
W jaki sposób Netflix wiedział jednak, że to zadziała? Dzięki sztucznej inteligencji, która na bieżąco monitoruje preferencje i zachowania użytkowników serwisu od 2014, wykorzystując w tym celu analizę dużych zbiorów danych (data science). Przykładowo, jeśli właśnie obejrzałeś i zalajkowałeś Orange is The New Black, sztuczna inteligencja Netfliksa natychmiast podsunie ci Master Of None czy jakąkolwiek inną produkcję, która zbieżna jest wg niej z twoim gustem.

Jednak to nie wszystko, bo Netflix wykonał również przed premierą sporą pracę przy tłumaczeniu serialowego żargonu na 22 języki, idąc za swoją dobrze znaną myślą przewodnią: „Położenie geograficzne nie jest wskaźnikiem tego, co ludzie chcą oglądać”, która dyktuje iż każda produkcja jest potencjalnym hitem.
I tak kluczowe słowo „demogorgon” musiało zostać przełożone z angielskiego na inne języki w taki sposób, by termin ten był nie tylko automatycznie zrozumiały, ale trafił w swój rzeczywisty odpowiednik, używany w latach ’80 w danym kraju.
To zostało zaś dokonane dzięki narzędziu znanemu jako „tabela kluczowych nazw i wyrażeń” (Key Names and Phrases Template), zbudowanemu dzięki legionowi freelancerów z całego świata. W podobny sposób wygrzebano archiwalne materiały promocyjne do gofrów Eggo, które posłużyły do odtworzenia lokalnego języka reklamowego.
To prawdziwe głębokie zanurzenie w tkankę scenariusza, w jego specyfikę, które ma na celu upewnienie się, że tłumaczymy pewne rzeczy w ten sam sposób, w który tłumaczono je 30 lat temu. Kompilujemy to wszystko do postaci serialowej biblii i oddajemy w ręce tłumaczy i studiów dubbingowych, którzy mogą z niej skorzystać – mówi Denny Sheehan, dyrektor lokalizacji treści i kontroli jakości Netfliksa.
Podobnie potraktowany został dubbing. Głos podłożony pod postać Joyce Byers (graną przez Winonę Ryder) w wersji francuskiej, włoskiej i kastylijskiej należy na przykład do tej samej aktorki, która wcześniej została zatrudniona jako lektorka przy Soku z żuka (1988), Edwardzie Nożycorękim (1990) i Draculi (1992), a więc jest świadomie lub podświadomie znany fanom tych filmów w wyżej wymienionych krajach.
Jak twierdzi jednak Nigel Morris, autor The Cinema of Spielberg: Empire of Light, profesor filmoznawstwa na Uniwersytecie Lincolna: Moja intuicja mówi mi, że sukces komercyjny (serialu) zależy od przyciągnięcia wielu różnych grup odbiorców, z których każda będzie uważała go za kultowy.
Wszystkie aluzje czynią z niego grę interaktywną, w której ludzie wypatrują odniesień i czują się zaszczyceni swoją kompetencją do ich wypatrywania, ale są także ciekawi tych, które musieli przegapić. Te zostają następnie udostępnione w mediach społecznościowych razem ze spekulacjami o co w tym chodzi i co oznaczają różne wskazówki.
Stranger Things po raz drugi
Sukces drugiego sezon serialu przekroczył wszystkie oczekiwania dzięki ratingom, które zrównały go z poziomem The Walking Dead czy Gry o Tron – liderów wśród seriali telewizyjnych. Stało się to dzięki inteligentnej kampanii wiralnej Netfliksa, ale także na skutek wysokich oczekiwań fanów po pierwszym sezonie, które zalały Internet.
Niestety, drugi sezon zawiódł wiele oczekiwań, oferując podwójną dawką odniesień do klasyków z lat ’80 (czyt. jeszcze więcej nostalgii), ale bardzo niewiele w sensie świeżości narracyjnej czy ewolucji charakterów (dalej następują minimalne spojlery). W istocie, Dufferowie sami przyznali, że większość z nich została „zamrożona”, co z perspektywy fana obcującego ze złotym wiekiem telewizji wydaje się jednak błędem.
Pierwsze trzy odcinki sezonu wnoszą niewiele poza ujawnieniem tego, że Eleven żyje i ma się dobrze, a chłopcy lubią się przebierać za Łowców duchów. Owszem, pojawiają się nowe postaci, które w teorii mają rozwiać monotonię, ale ich potencjał zostaje średnio wykorzystany.

Serial staje się wprawdzie trochę ciekawszy w czwartym i piątym odcinku, gdzie klimat nabiera nieco mroczniejszych barw, a akcja przyśpiesza, co pozwala krwi widza szybciej krążyć w żyłach, ale nie trwa to długo i wkrótce znowu wracamy na utarte tory kina familijno-przygodowego, które sezon wcześniej wydawały się fascynujące poprzez swoją niewinność, ale teraz są recyklingiem wcześniej użytego condomu.
Niezdarnym ruchem jest również próba wkręcenia Eleven/Jane w nowy wątek, który jednak w praktyce wychodzi jak kopia Misfits, The Gifted czy Legionu (któremu jednak drugi sezon Stranger Things sięga najwyżej do kolan) ze scenografią à la późny John Carpenter czy Walter Hill, wnoszący niewiele do samej fabuły (chyba, że Dufferowie zaczynają korzystać z franczyzowej logiki MCU, którą osobiście rzygam).
Lepsza jest na szczęście końcówka, w której Dufferowie puszczają wodze wyobraźni i dostajemy nawet kilka scen rodem z Egzorcysty, Podpalaczki i czego tam jeszcze popadnie, ale suspensu zasadniczo nie udaje się już odzyskać. Miłym akcentem pozostaje jednak „śnieżny bal” z melancholijnym Time After Time Cyndi Lauper, przy którym mięknie każdy milenials z mózgiem ukształtowanym przez MTV.
Conradino Beb
Źródło: Wired / Rolling Stone / Financial Times / Quartz