Roma Alfonso Cuaróna to dramat autobiograficzny, inspirowany doświadczeniami reżysera dorastającego w Meksyku lat 70-tych. Ale personalny wymiar filmu jest obecny dodatkowo w produkcji, bo artysta odpowiada za scenariusz, reżyserię i zdjęcia. Nie powinno przy tym umknąć naszej uwadze, że dwukrotny laureat Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Wenecji swoim filmem jeszcze mocniej zaznaczył miejsce Netflixa we współczesnym pejzażu kinowym.
Protagonistka Cleo (Yalitza Aparicio) jest opiekunką i gosposią bogatej, poważanej rodziny, zamieszkującej meksykańską dzielnicę Roma. Kobieta całe dnie spędza zajmując się domem oraz dziećmi Sofii (Marina de Tavira) i wybitnego lekarza Antonia (Fernando Grediaga). A w czasie wolnym, wraz z inną służką Adelą (Nancy Garcia), chadza na podwójne randki, spotykając się z fanem wschodnich sztuk walki, Ferminem (Jorge Antonio Guerrero).
Mimo że Cleo nieinwazyjnie stara się podtrzymywać zdrowe relacje wśród członków rodziny, małżeństwo Sofii i Antonia chyli się nieuchronnie ku rozpadowi. W tym samym czasie, eskalują zaś jej własne problemy miłosne związane z ciążą i ojcostwem Fermina. A gdyby tego było mało, Meksyk staje w ogniu walki pomiędzy bogatymi właścicielami majątków ziemskich, a ich pracownikami.
Jedne z bardziej wyrazistych scen mają miejsce w kinie – miejscu, w którym można, lecz nie trzeba oglądać Romy. Panoramiczne kadry skomponowane są tak, że widz obserwuje zarówno akcje rozgrywającą się na ekranie, jak i kameralny dramat odbywający się na kinowych siedzeniach.
Gdy Cleo mówi swojemu chłopakowi, że jest w ciąży, ten natychmiast udaje się do toalety. A gdy seans dobiega końca, samotna dziewczyna, w towarzystwie szczęśliwych par, opuszcza kino. Jej ciało owija mrok samotności… bo w Romie, tak jak i w życiu, eskalacja uczuć przychodzi stopniowo i cicho.
Cuarón trzyma się długich, statycznych ujęć. I choć zabieg ten mógłby działać na niekorzyść praktycznie każdego innego filmu, sztucznie wydłużając jego przebieg, tutaj czas mija powoli i nikt się nie śpieszy. Nawet trójetapowy proces czyszczenia przez Cleo posadzki z psich odchodów pokazany zostaje w każdym, najmniejszym szczególe. W efekcie, Roma uziemia widza i wpasowuje go w rytm rzeczywistości głównej bohaterki.
Niezwykłe jest to, że film opowiada historię z perspektywy Cleo – osoby, która w większości dramatów tego typu posłużyłaby jako pomoc w narracji. Daje to możliwość snucia rodzinnej opowieści w sposób wyjątkowy, ale co ważniejsze, prawdziwie empatyczny. Zestawienie rozpadającego się małżeństwa Sofii i Antonia z pełną napięć sytuacją społeczną, sporadycznie przerywającą błahość dnia codziennego, okazuje się dzięki temu skuteczniejsze i o wiele bardziej fascynujące.
Pomysł na Romę zrodził się w głowie Cuaróna tuż po sukcesie Ludzkich dzieci (2006). Jak artysta przyznaje jednak na łamach Variety: Dwanaście lat temu nie miałem odpowiednich narzędzi. Nie chodzi mi o technikę, tylko emocjonalne zasoby do zrobienia tego filmu. Ta synchronizacja technicznego opanowania i odpowiedniej wrażliwości osiągnęła szczyt właśnie w 2018 roku. W czasach ekspansji dystrybucji cyfrowej oferującej twórcom bezprecedensowe poczucie artystycznej wolności.
Nakręcony w stylowej czerni i bieli obraz to nie tylko udana próba zburzenia barier językowych, klasowych czy kulturowych. To przede wszystkim przejmujący pejzaż uczuć pochłaniający widza i obsadzający go immersyjnie w roli kolejnego członka rodziny.
To również porywający dialog pomiędzy teraźniejszością i przeszłością, tradycją i innowacją. Dodatkowo, specyfika dystrybucji Romy nadaje jej dziwny atut dwoistości, którą lepiej uznać za optymistyczną niż ograniczającą. W efekcie, Cuarón połączył kino mocno artystyczne z „efektem Netflixa”, oferując widzom doświadczenie „masowej intymności”.
Oskar „Dziku” Dziki
Oryginalny tytuł: Roma
Produkcja: Meksyk/USA, 2018
Dystrybucja w Polsce: Netflix
Ocena MGV: 5/5