Pełnometrażowy debiut urodzonego w Wiedniu Lukasa Feigelfelda to przesiąknięta artyzmem i ludycznym horrorem mroczna bajka o kobietach odrzuconych. Sam tytuł, Hagazussa, nawiązuje do archaicznego terminu opisującego czarownice i kobiece demony w niemieckojęzycznej, średniowiecznej Europie. Co ciekawe, film był również częścią końcowego zaliczenia przez Feigelfelda szkoły filmowej, a fundusze na jego powstanie zebrano dzięki crowdfundingowi.
Jednak Hagazussa wygląda lepiej, niż większość niezależnych debiutów, których minimalistyczne dialogi i halucynogenna atmosfera kłania się bardziej Davidowi Lynchowi, niż ortodoksyjnym twórcom kina grozy. Abstrakcyjny, senny i wizualnie oszałamiający ton filmu sprawia, że ten agregat sztuki współczesnej z powodzeniem trafić może w gusta wymagających fanów gatunku.
Lądujemy w austriackich Alpach. Jest XV wiek i szalejąca plaga oraz mroźna zima jeszcze bardziej wzmacniają w lokalnym chłopstwie wiarę w przesądy. Ludowe opowieści o duchach czy demonach ożywiają wrogość wobec tego, co nieznane. Albrun (Celina Peter) i jej matka (Claudia Martini) prowadzą skromne gospodarstwo w domku z bali, położone w ośnieżonym, górskim lesie. Za sprawą tajemniczej choroby młoda dziewczyna zostaje sama, choć wciąż słyszy upiorny głos matki wzywający ją w środku nocy.
Zważając na historyczne realia, demoniczna natura żyjących na uboczu kobiet może mieć podłoże w masowej psychozie, ale jak mówi reżyser, w grę wchodzić może również choroba psychiczna głównej bohaterki. Pogrążenie się w obłędzie w czasach, gdzie każde dziwne zachowanie uznawane było za herezję, musiało być koszmarem dla wielu kobiet, które spotkał podobny los. Ale choć film skupia się na jednostce w określonym wycinku historii, nie izoluje się od szerszego kontekstu, przypominając raczej tragiczną epopeję.
Feigelfeld bardziej sprawdza się jednak w pojedynczych epizodach, inscenizując kilka wyróżniających się sekwencji, w tym niepokojąco erotyczny szereg scen dojenia kóz, czy zanurzenia się w bagnistym stawie. Czy te przerażające wydarzenia rzeczywiście dzieją się w otoczeniu Albrun? A może cierpi ona z powodu urojeń i halucynacji? Pozostaje to zagadką, którą reżyser sugestywnie pozostawia samą sobie. Wszystkie obecne feministyczne podteksty działają lepiej na poziomie poetyckim niż dosłownym.
Zaczynając jako autor zdjęć, Feigelfeld przesiąknął stylem znanym z twórczości Tarkowskiego, Murnau i Lyncha, konstruując swoje ujęcia pod kątem złowieszczego piękna. Dlatego też praktycznie każda klatka filmu mogłaby zdobić ściany galerii sztuki współczesnej. Zwłaszcza wtedy, gdy obraz idealnie doprawiony zostaje tonami greckiego, avant-rockowego trio MMD.
Jednak nawet jeśli opowiedziana historia nie spełnia konwencjonalnych reguł gatunku, Hagazussa działa bardzo dobrze jako czarująca, audiowizualna symfonia. To malarska parada hipnotyzujących i przejmujących motywów: czaszki, świece, rogate bestie, mgła unosząca się w zimowych widokach. To film, który wie dokładnie czym chce być, i z jaką paletą emocji zostawi widza po zakończonym seansie.
Oskar „Dziku” Dziki
Tytuł oryginalny: Hagazussa: A Heathen’s Curse
Produkcja: Austria/Niemcy, 2017
Dystrybucja w Polsce: Brak
Ocena MGV: 4/5