Wokół wyreżyserowanego przez Bartosza Kowalskiego, twórcę głośnego Placu zabaw (2016), W lesie dziś nie zaśnie nikt roztaczano famę „pierwszego, polskiego horroru”. Oczywiście był to tylko tani chwyt marketingowy, gdyż każdy, kto w rodzimym kinie wychodzi poza sezonowe komedyjki wie, że kino grozy ma u nas długą tradycję.
Jeśli jednak przymkniemy nieco oczy na scenę offową, film Kowalskiego okazuje się pierwszym, pełnoprawnym slasherem nakręconym w kraju nad Wisłą. Co więcej, twórcy zdają się jawnie odwoływać do gatunkowych naleciałości, nie tylko na poziomie konstrukcji, ale praktycznie kopiując 1:1 całe sceny!
Mamy zatem gęsty las, lokalną legendę o rodzinnej tragedii, zrodzone z niej zło i grupkę młodzieży, która stanie oko w oko ze śmiertelnym zagrożeniem. A bohaterowie tutaj to ikoniczne dla nurtu siekanego figury jak osiłek, śmieszek, blond piękność czy gruby nerd.
Wszyscy robią oczywiście za mięso dla duetu zmutowanych – swoją drogą nie spodziewałem się tutaj akcji rodem z komiksu o Spidermanie! – bliźniaków. Czy jest zatem sens komukolwiek z nich kibicować? Nie, bo od początku wiadomo, że przeżyć dane będzie tylko szarej myszce o twarzy Juli Wieniawy.
Z tego powodu iż nad całym projektem unosi się półamatorska atmosfera, twórcy mocno postawili na elementy pastiszu. Na drugim planie znajdziemy więc pociągnięte grubszą kreską postacie takie jak ksiądz pedofil czy pozbawiony nóg redneck o twarzy Gruchy z kultowej komedii Chłopaki nie płaczą (2000).
I takie przymrużenie oka wychodzi temu dziełku na plus, pozwala zamaskować wszystkie aktorskie czy budżetowe niedoskonałości. Tego samego wymaga się również od widza, gdyż zasiadanie do seansu z pełną powagą przynieść może tylko rozczarowanie.
W lesie dziś nie zaśnie nikt dostarcza jednak sporo frajdy, choć Kowalski praktycznie skopiował całą serię filmów pod tytułem Droga bez powrotu (2003). Kilka scen zostało dosłownie zrealizowanych tak samo, jak w amerykańskim oryginale! Ale co z tego, skoro pionowe cięcie toporem działa zarówno w Borach Tucholskich jak i w Appalachach.
Warto również wspomnieć, o fantastycznych jak na rodzime warunki efektach gore i charakteryzacji. Para zmutowanych bliźniaków jest odpowiednio odrażająca i groteskowa, nie odstająca zbytnio od maszkaronów zza oceanu. Po drugie, choć sceny śmierci dzieją się głównie poza ekranem, to efekt końcowy jest naprawdę zadowalający!
Ostatecznie, większość potraktuje to dzieło jako ciekawostkę, list miłosny polskiego twórcy dla amerykańskiego nurtu ery VHS. Trudno również nie zauważyć, jak wiele radochy sprawiła twórcom praca nad filmem, jej szczere pokłady skutecznie penetrują nasz układ krwionośny.
W lesie dziś nie zaśnie nikt, co zaskakujące, z czystym sercem mógłbym postawić na półce właśnie takich średniej klasy horrorów produkowanych na rynek DVD. Film miał mieć swoją premierę w kinach, jednak wybuch epidemii koronawirusa sprawił, że szybko wylądował on na platformie Netflix. I jest to dodatkowa motywacja, żeby film Kowalskiego zobaczyć!
Oskar „Dziku” Dziki
Oryginalny tytuł: W lesie dziś nie zaśnie nikt
Produkcja: Polska, 2020
Dystrybucja w Polsce: Netflix
Ocena MGV: 3/5