Dzika banda (1969)

Już na samym początku obserwujemy krwawą strzelaninę, po której już wiemy czego możemy się spodziewać po filmie. Oglądając tę scenę nie wiadomo, komu mamy kibicować, gdyż wszyscy wydają się okrutni i pozbawieni zasad.

Z jednej strony banda przestępców dokonuje napadu i chce jak najszybciej opuścić to miejsce z pieniędzmi. Z przeciwnej strony są ludzie reprezentujący prawo, chcą oni powstrzymać bandytów. Taka sytuacja wydawałaby się jasna i logiczna, gdyby nie to, że zamiast w bandytów „obrońcy prawa” strzelają w niewinnych ludzi, którzy na ulicy urządzili sobie procesję.

Scena tej masakry została świetnie zmontowana z obrazkami przedstawiającymi dzieci obserwujące sceny śmierci i zniszczenia. Bandyci uciekają, by ze zdumieniem stwierdzić, że zamiast złota i pieniędzy ukradli… uszczelki.

W tym momencie już wiedzą, że to była zasadzka, tamci ludzie na nich czekali i nie zabili ich tylko przez swoją nieudolność i brak doświadczenia. Jedynym inteligentnym i chyba najbardziej pozytywnym bohaterem w tej opowieści jest były przestępca i więzień, a obecnie najemnik – Deke Thornton (Robert Ryan).

W klasycznym westernie na końcu mielibyśmy w finale pojedynek wspomnianego Thorntona z przywódcą dzikiej bandy o nazwisku Pike Bishop (William Holden). Ale to nie jest klasyczny western i chociaż akcja zmierza do finałowego starcia obu wspomnianych bohaterów to zakończenie będzie inne, niestereotypowe, brutalne, zaskakujące i wiele mówiące o bohaterach oraz ich podejściu do życia.

Finałowa strzelanina to prawdziwa „perełka” – przemyślana, efektowna, dynamiczna, gwałtowna, świetnie zmontowana i zrealizowana bez kompromisów, bez oglądania się na ówczesną modę.

Bohaterowie maszerują ulicą licząc się z tym, że to może być ich ostatni marsz, próbują uratować młodego Meksykanina. On jednak kończy z poderżniętym gardłem, po czym banda szybko kilkoma strzałami dokonuje zemsty. I wtedy następuje cisza – bandyci mogliby w tym momencie spokojnie wyjechać z fortu.

Gdyby wyjechali na pewno natknęliby się na bandę Deke’a Thorntona, doszłoby do walki, z której mogliby wyjść zwycięsko, gdyż ludzie Thorntona to nieudacznicy, którzy w dodatku nie mają nowoczesnej broni.

Banda Pike’a Bishopa ma jednak dość uciekania, są gotowi na śmierć i wywołują masakrę. Przeciwko sobie mają wielu meksykańskich żołnierzy, więc nie mają absolutnie żadnych szans. Udaje im się jednak dostać do karabinu maszynowego i zabić wielu Meksykanów.

Dlaczego wywołali tę masakrę zamiast próbować uciec? Nie wiadomo. Może chcieli się zrehabilitować za to, że sprzedali broń armii generała Mapache, która na pewno wykorzystałaby ją do zabijania niewinnych ludzi.

Zanim jednak następuje omówione krwawe zakończenie to oglądamy bardzo interesującą, trzymającą w napięciu opowieść o ludziach, dla których życie ludzkie ma niewielkie znaczenie. Wszyscy dbają o pieniądze, w tym celu napadają na banki i pociągi, w tym celu ścigają przestępców, by zdobyć nagrody za ich głowy.

Także z powodu pieniędzy prowadzą interesy z takim łajdakiem jak Mapache – ludzie nazywają go generałem, ale to bandyta, wyróżniający się wyjątkowym okrucieństwem, lubiący krwawe zabawy, w których pełni rolę kata. Tego łajdaka, który jest w tym filmie najgorszym czarnym charakterem zagrał perfekcyjnie meksykański aktor i reżyser Emilio Fernandez, najbardziej zapadający w pamięć z całej obsady.

Akcja rozgrywa się w roku 1913, a więc w czasach meksykańskiej rewolucji, kiedy to czasy rewolwerów i Indian już dawno minęły. Dziki Zachód się zmienił, ale ludzie się nie zmienili – nadal są tak samo dzicy, jak dawniej. Bohaterowie filmu są w większości ludźmi starszymi, zmęczonymi życiem, pamiętającymi dawne czasy i próbujący się przystosować do nowej cywilizacji, której symbolem jest samochód, a nie koń.

W filmie nie brakuje niedopowiedzeń, niektóre sceny można analizować i wyciągnąć wiele ciekawych wniosków. Kiedy banda zabija generała Mapache, żołnierze nie reagują, tak jakby nie szanowali swojego przywódcy – w tym momencie należy przypomnieć scenę, w której Angel zabija za zdradę swoją byłą dziewczynę, należącą do Mapache.

Ciekawe czy gdyby Angel zastrzelił wówczas generała to sytuacja potoczyłaby się inaczej? Albo gdyby naprzeciwko siebie stanęli do pojedynku Bishop i Thornton, to który z nich by zwyciężył?

To są jednak pytania retoryczne – nie poznamy bowiem na nie odpowiedzi. Po filmie pozostaje wiele pytań, na które samemu należy sobie odpowiedzieć. Nie brakuje tutaj symboli, które można odczytywać na różne sposoby, że wspomnę chociażby o scenie wrzucania skorpiona w mrowisko na początku filmu, będącej metaforyczną zapowiedzią finału – w scenie finałowej strzelaniny czwórka bandytów wygląda właśnie jak skorpion próbujący wydostać się z mrowiska.

Peckinpah po mistrzowsku wyreżyserował ten film, widać że świetnie się czuje w westernie, widać także, że lubi bohaterów, których stworzył wspólnie ze scenarzystą Walonem Greenem. Ci bohaterowie mają więcej wad niż zalet, ale reżyser pokazuje, że istnieją jeszcze gorsi ludzie, pozbawieni jakichkolwiek zasad.

W porównaniu z pełnymi nienawiści wysokimi oficerami oraz opętanymi chciwością i żądzą zemsty urzędnikami i przedsiębiorcami tytułowa banda wcale nie jest taka zła – kradną by żyć, zabijają tylko w ostateczności. I chociaż największym zagrożeniem są tu Meksykanie, to zgodnie ze słowami jednego z bohaterów: „Meksyk wygląda jak przedłużenie Teksasu”, wkrótce okazuje się, że nie tylko ziemie są podobne, ale także ludzie.

Znakomita jest w filmie klimatyczna muzyka Jerry’ego Fieldinga. Po pierwszym obejrzeniu nawet nie zauważyłem tej muzyki – tak dobrze wpasowała się w klimat. Kiedy oglądałem kolejny raz to zauważyłem, że muzyka jest po prostu wspaniała, a szczególnie utwory z meksykańskim kolorytem (np. Adelita).

Sam Peckinpah perfekcyjnie buduje klimat za pomocą wywołujących duże wrażenie kadrów oraz bardzo dobrych dialogów. Podobnie jak w filmie Arthura Penna Bonnie i Clyde (1967) reżyser inscenizuje strzelaniny nie oszczędzając widoku podziurawionych jak sito ciał ludzkich.

Gdyby Sam Peckinpah nie nakręcił Dzikiej bandy i tak byłby uważany za mistrza antywesternu, gdyż miał już na koncie dwa znakomite filmy tego gatunku: Strzały o zmierzchu (1962) iMajor Dundee (1965). Powstanie Dzikiej bandy było momentem kulminacyjnym kariery tegoż twórcy i sprawiło, że odtąd nazywano go „krwawym Samem” lub „krwawym moralistą”, a w latach ’70 jeszcze kilkakrotnie udowodnił, że zasługuje na to miano. Należy jednak podkreślić, że przemoc u Peckinpaha nie pełniła roli atrakcyjnego dodatku, mającego przykuć widza do ekranu.

Przemoc zarówno w Dzikiej bandzie, jak i innych filmach reżysera była uzasadniona, charakteryzowała bohaterów i świat, w którym żyją. Bo gdyby reżyser chciał stworzyć jedynie atrakcyjne widowisko to na pewno więcej byłoby scen akcji, pokazano by wtedy zapewne masakrę, podczas której dziewczyna Angela ucieka z generałem Mapache, pewnie także scena napadu na pociąg byłaby znacznie bardziej widowiskowa.

Peckinpah jednak nie poszedł na łatwiznę, wspierany przez montażystę, autora zdjęć i innych współpracowników stworzył „gwałtowny dramat” w (anty)westernowym stylu, który nawet po ponad 40 latach świetnie się ogląda.

Mariusz Czernic

 

Oryginalny tytuł: The Wild Bunch
Produkcja: USA, 1969
Dystrybucja w Polsce: Galapagos Film
Ocena MGV: 5/5

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.

%d blogerów lubi to: