Japandroids – Celebration Rock (2012)

japandroids_celebration_rock

Japandroids to duet kanadyjskich punkowców z Kolumbii Brytyjskiej: Brian King i David Prowse. Projekt obywa się bez basu, a brzmienie chłopców, pomimo że spartańskie, doskonale funkcjonuje na ścianie gitarowego hałasu i krzykliwych, melodyjnych wokali. Nowy album Celebration Rock to w istocie prawdziwa celebracja korzeni punk rocka, gdyż znaleźć tu można wszystko: waszyngtoński emo core, klasyczny HC/punk w stylu D.O.A., wesołe granie z Kalifornii, a nawet odrobinę współczesnego rocka garażowego. Wszystko zaś pefekcyjnie wyprodukowane, można niemal powiedzieć: z wrażliwością na każdy dźwięk.

I choć w rejonach punk rocka zagrano już w zasadzie wszystko, a gatunek – jak zresztą wszystkie inne szufladki gitarowe – coraz bardziej zajmuje się archeologią własnych korzeni, Japandroids brzmią świeżo i pachną własnym stylem. Za emocjonalne ciągnięcie wokalu w górę i chwytliwe chórki zespół ma u mnie dużego plusa, bo ich kawałki brzmią dzięki temu doskonale i z miejsca wpadają w ucho. Oczywiście, znajdą się i tacy, którzy stwierdzą, że to indie-pedały pozujący na punków, tyle że nie można odebrać im jednego: talentu aranżacyjnego i umiejętności nawigowania wśród przewidywalnych meandrów grania na trzy akordy. Kanadyjczycy stworzyli album być może zbyt delikatny i melodyjny dla większości twardogłowców, ale mi się podoba i będę się delektował.

Moim osobistym faworytem jest For The Love of Ivy – jedyny tak naprawdę skok Japandroids w rejony punka garażowego, kiedy rządziły sfuzzowane gitarki i bluesowe progresje z wydzieraniem japy na Jaggera. Szybki, skoczny numer dopieszczony ciepłym, zgrzytliwym feedbackiem przywodzi na myśl kultowych The Gruesomes czy The Fuzztones. Tak właśnie powinno się to grać. Większość numerów na płycie to jednak bardziej ukłon w stronę Rites Of Spring. Zarówno The Night of Wine and Roses, Fire’s Highway, jak i Evil’s Sway kojarzy się od razu ze złotymi latami emo core, choć trzeba przyznać bez polityki i protestów przeciwko żarciu hamburgerów. Niektórzy mogą w tym usłyszeć nawet wpływy francuskiej sceny emo.

Co tam mamy dalej? Ano Kalifornię. Nie jestem wprawdzie jakimś wielkim fanem NOFX i pokrewnych im ziomali, ale też nie mam nic przeciwko graniu punk rocka pozytywnie i z przytupem. Adrenaline Nightshift to zaś bardzo przyjemny romans ze słonecznymi, kalifornijskimi wibracjami, doprawiony pięknymi rave-upami perkusyjnymi. Naprawdę nie sposób do tego numeru nie zagwizdać, jak też do następującego po nim Younger Us czy The House That Heaven Built ze słodkim o-o-o. W czasach, gdy za punkowymi protest songami musi stanąć coś więcej niż tylko powtarzany do wyrzygania zestaw frazesów – których ja sam przynajmniej nie mogę już słuchać – Japandroids nagrali coś w miarę ciekawego kierując się werbalnie stronę bezpretensjonalnej introspekcji. Nie podoba ci się? Wracaj do Crass!

Conradino Beb

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.

%d blogerów lubi to: