Historia zespołu Love jest mocno związana z karierą jego legendarnego lidera Arthura Lee, który urodził się w Memphis w 1945, by w wieku 5 lat przenieść się wraz z rodzicami do zachodniego Los Angeles. Tam jako nastolatek odkrył muzykę Nata Kinga Cole’a oraz Booker T & The MGs, co doprowadziło do założenia pierwszego zespołu The LAGs, który nagrał surfowy singiel The Ninth Wave/Rumble-Still-Skins dla Capitol Records.
To surfowe kombo jednak wkrótce się rozpadło, a Arthur powołał do życia następny skład The American Four, który wyciął kawałek Luci Baines na początku 1964 dla Selma Records (sublabelu Del-Fi). W tym samym okresie muzyk zainteresował się także inżynierią i produkcją dźwięku dając Jimiemu Hendrixowi pierwszą okazję posiedzenia w studiu. Gitara młodego Hendrixa pojawia się w kawałku My Diary Rosy Lee Brooks, który został napisany przez Arthura Lee.
Skład Love zaczął się kształtować w połowie 1965, kiedy Lee zobaczył po raz pierwszy na scenie The Byrds i stwierdził, że folk rockowe dźwięki zespołu nie są zbyt dalekie od tego co sam chciałby robić. Wraz z czarnym gitarzystą Johnnym Echolsem, członkiem jego dwóch wcześniejszych składów, Lee szybko dokoptował do swojego nowego projektu Bryana Macleana (gitara/wokal), Kena Forssiego (wcześniejszego basistę The Surfaris) oraz Dona Concę (perkusja).
Jednym z muzyków odrzuconych przez Lee podczas przesłuchań, był młody Bobby Beausoleil, który miał się stać niedługo później współpracownikiem Kennetha Angera i członkiem Manson’s Family. Nowopowstała grupa The Grass Roots w ciągu kilku miesięcy szturmem zdobyła wszystkie liczące się kluby w Los Angeles ze swoją mieszanką garażowego łomotu i folkowej wrażliwości.
Jesienią 1965 na szczyty list przebojów przedarli się jednak inni The Grass Roots z kawałkiem Ballad of a Thin Man – przeróbką Boba Dylana. Żeby nie powodować konfuzji, Lee zmienił więc nazwę na Love, gdyż jak sam stwierdził, było to bardzo potężne słowo, jeden z najważniejszych składników życia.
Wraz ze zmianą nazwy zaczęła się też ewolucja stylu i wizerunku scenicznego grupy. Lee zaadaptował cygański ubiór, czarne okulary i kolorowe badany, a brzmienie Love podążyło ścieżką filtrowania czarnych, rhythm’n’bluesowo-folkowych struktur przez lekki, kalifornijski feeling – preferowany przez Macleana, który stał się drugim najważniejszym kompozytorem w zespole – oraz brytyjski blues rock w stylu The Rolling Stones.
Muzyczna mieszanka, grana w okresie 1965-66 przez Love, była nieco cięższa niż folk rockowe hity The Byrds, ale wciąż lżejsza niż garażowy fuzz bandów tj. Sons Of Adam. Balansująca na granicy popowej słodyczy, folk rockowej refleksji i garażowego prymitywizmu, twórczość zespołu była bardzo atrakcyjna na żywo i stanowiła wzór dla Jima Morrisona z The Doors, który podążał w tym czasie za Arthurem Lee, gdzie tylko mógł.
W tym samym okresie poetyckie kawałki Boba Dylana stanowiły złoty standard hitu radiowego, a teksty Arthura Lee wyraźnie podążały w stronę dylanowskiej enigmatyczności. I kiedy zespół nie był już w stanie osiągnąć nic więcej na scenie lokalnej, przyszedł dla niego przełom.
Pod koniec 1965 grupę wypatrzył podczas koncertu Jac Holzman, szef Elektra Records, który wkrótce zaoferował muzykom kontrakt nagraniowy. Elektra w tym czasie funkcjonowała w swoistej próżni, gdyż właśnie straciła killerski band Lovin’ Spoonful, któremu zapłacono wcześniej $10 tys., a wytwórnia wciąż nie potrafiła wprowadzić na listy przebójów żadnego hitu.
W połowie lat ’60 brak hitów na szczycie Listy Billboardu równał się zaś praktycznie brakowi sprzedaży, gdyż cały amerykański przemysł był nastawiony na promocję singli 7″. Love stali się nadzieją Holzmana na przerwanie złej passy i jak się miało okazać, grupa spełniła pokładana w nich zaufanie wraz ze swoim pierwszym singlem My Little Red Book.
Przełomowy hit Love był w zasadzie genialną przeróbką kompozycji Bacharacha, pochodzącej z popularnego filmu What’s New, Pussycat? i stał się pierwszym singlem Elektry, który wylądował nat Liście Billboardu w czerwcu 1966. Na dynamicznym, garażowym rytmie, tworzonym przez doskonałą współpracę basu i perkusji, Arthur Lee dobitnie pokazuje swoje możliwości wokalne wchodząc nawet w romantyczne przeciąganie nuty.
Kawałek z czasem stał się garażowym klasykiem stanowiąc idealny przykład brzmienia sceny Los Angeles. Zanim jednak Love przystąpili do nagrania kultowego, debiutanckiego albumu, uzależniony od heroiny Conca został zastąpiony przez Albana Pfisterera, który na okładce debiutu ma najkrótsze włosy ze wszystkich muzyków, adaptujących powoli frikowe trendy.
Mimo że w środowisku dziennikarzy muzycznych oraz fanów Love panuje obiegowa opinia o słabości debiutu, osobiście mam zupełnie odmienną opinię. Ocenę płyt Love przeprowadza się zwykle z Forever Changes na szczycie podium, Da Capo na drugim miejscu i debiutem kryjącym tyły, ale jest to opinia daleka od prawdy!
O ile wychwalana przez krytków Forever Changes stanowi bez wątpienia płytę najdojrzalszą w warstwie lirycznej, jest też przy tym najłatwiejszą w odbiorze będąc najbardziej pop psychedelicznym dziełem Arthura Lee, który ustanowił tu standard dla folku psychedelicznego.
Album nie ma jednak ani garażowego kopa, ani młodzieńczego entuzjazmu, które posiada debiut. Da Capo jest z kolei utkana wieloma nastrojowymi kompozycjami, które jednak giną przy trzech największych hitach płyty stanowiąc o braku wyrazistości całego materiału.
Trudno przy tym nie zauważyć, że to właśnie debiut jest jedyną garażową płytą zespołu! Ten specyficzny, chropowaty styl – charakterystyczny dla połowy lat ’60 – w zasadzie nie pojawia się w ogóle na Da Capo, a Forever Changes to już kompletnie nowy rozdział, dla którego mam osobiście słabą tolerancję.
Płyty Love koniec końców można jednak rozpatrywać tylko w kontekście własnych preferencji muzycznych… które sprawiają, że energia debiutu przemawia do mnie znacznie bardziej niż oniryczna liryczność dwóch kolejnych. Znajdziemy na nim przebojowe numery tj. wspomniany My Little Red Book czy You I’ll Be Following, który jest idealną wypadkową brzęczącej, folk rockowej gitary, garażowego tempa i pulsującego basu.
I choć płyta bez wątpienia jest pełna liryzmu, ten nie staje się jeszcze motywem przewodnim dla zespołu, który bez trudu potrafi aranżować nastrojowe kompozycje na taneczną modłę i dodawać im przesteru. Gazing ze strony B to idealny przykład, jak przebojowy folk rock można połączyć ze świdrującą gitarą i budowaniem napięcia pod piękny finał.
Ale nie brakuje tu także krainy łagodności z przejmującym numerem Softly To Me (jedyną samodzielną kompozycją Macleana), w którym Lee staje się niemal psychedelicznym bardem miłości. Najlepszym przykładem zdolności Love do grania refleksyjnych utworów pozostaje jednak przejmująca ballada Signed D.C. – jeden z pierwszych kawałków w historii, w których pojawia się temat dilerki i narkotyków. Tego typu klimaty stworzą później osnowę Da Capo i Forever Changes, ale niestety na rzecz utraty pazura!
Ten zaś świetnie reprezentowany jest przez Hey Joe, kawałek który w Kalifornii przerabiały w okresie 1965-67 wszystkie zespoły garażowe i folk rockowe, a który został spopularyzowany rok wcześniej przez nowojorczyka Dina Valentiego (założyciela Quicksilver Messenger Service).
Wersja Love być może nie jest tak dobra, jak uproszczona, przebojowa wersja The Byrds czy późniejsza wersja Jimiego Hendrixa (który aranżację przejął od Tima Rose’a), ale pozostaje świadectwem łączności z garażową sceną Los Angeles. Pierwszą wersję singlową wypuścił jeszcze przed Love lokalny zespół The Leaves, który skopiował linie basu i gitary z wersji The Surfaris (nie wypuszczonej na rynek w latach ’60). Wersja Love łączy riffy The Surfaris z aranżacją The Byrds, a wynikiem jest prawdziwie wybuchowy smasher.
Jeszcze większym wulkanem energii jest My Flash On You, w którym bas staje się momentami instrumentem solowym, a Lee krzyczy, jak opętany! W zasadzie ciężko znaleźć słaby numer na debiucie Love i choć wiele z aranży to proste, trzyakordowe zagrywki, ich urok leży w naturalnej prostocie i korzennej energii.
Pod żadnym pozorem nie wolno nikomu oceniać kariery grupy bez kilkukrotnego wysłuchania debiutu, który idealnie pokazuje stylistyczną fuzję sceny Los Angeles połowy lat ’60, kiedy wpływy Brytyjskiej Inwazji zdążyły już mocno osłabnąć, ale psychedelia jeszcze nie stała się dominującym wpływem muzycznym. Jeśli miałbym wyjaśnić dlaczego pierwszej płyty należy jednak wysłuchać obowiązkowo, powiedziałbym że dla brudu… dla zrozumienia gleby, z której muzyka każdej wielkiej grupy wyrasta!
Conradino Beb