I wziął się w końcu Thurstone Moore za siebie, i nagrał długo oczekiwany album ze swoim nowym składem, do którego weszli: Keith Wood, Samara Lubelski i John Moloney – muzycy związani na co dzień z Sunburned Hand of the Man i Hush Arbors. Chelsea Light Moving zasygnalizowali swoje istnienie już w zeszłym roku, kiedy w sieci pojawiły się pierwsze mp3, które wywołały prawdziwą gorączkę oczekiwania. A nie ma się czemu dziwić, gdyż w obliczu ostatecznego końca Sonic Youth, którze praktycznie przestali nagrywać po rozpadzie 27-letniego związku Moore’a z Kim Gordon, Chelsea Light Moving mogą stać się dobrym zapychaczem.
Muzyka kwartetu Moore’a nie odwołuje się jednak bezpośrednio do stylistyki królów nowojorskiego indie zwracając się bardziej w stronę punkowo-noise’owych korzeni, od których Sonic Youth zaczęli coraz bardziej odchodzić po nagraniu legendarnego Daydream Nation. Tak jest, Chelsea Light Moving w dużej mierze zawracają falę czasu! Na debiutanckiej płycie grupy mało jest miejsca na podskórne, eksperymentalne pejzaże, którymi wypełnione są kultowe już dzisiaj Goo (1990) czy Dirty (1992), co wprowadziło w końcu Sonic Youth na drogę post-noise’owego folku. To zaś w pewnym momencie zaczęło być męczące i z czasem okazało się ślepą uliczką, gdyż kolejne płyty nie wyrastały ponad poziom klonów.
A Chelsea Light Moving rzucają na tacę głównie energiczne kompozycje z punkowym pazurem i masą hałasu w tle – doskonałe audiofoniczne mięso. Nie brakuje tu jednak sludge core’owych odlotów w stylu The Melvins, jak znakomity kawałek Alighted, zagrany na mocno przesterowanych gitarach i dudniącym od echa basie, który po mocnym intrze nagle zamienia się w typowe dla kompozycji Moore’a, minimalistyczne piłowanie na trzy akordy. Możemy również odfrunąć przy nastrojowym spoken word. Heavenmetal to piękna melodeklamacja z zapętlonym riffem gitarowym na temat duchowej podróży ku gwiazdom – kolejny ukłon w stronę ulubionej formy audio Beat Generation, przywołujący nastrój Zachodnich widnokręgów. Czystym punk rockiem jest za to bardzo dobry cover Communist Eyes – klasyka The Germs!
Całości dopełniają krótkie nastrojowe kompozycje, jak otwierająca album Lip, w której Moore daje nam do zrozumienia, że jeszcze nie chce strzelić sobie w łeb i namawia do pokochania życia. Innym powrotem do dobrze znanej, postnoise’owej stylistyki jest Frank O’Hara Hit. Ale hitem na płycie jest przede wszystkim Burroughs – Moore wypowiadał się przed premierą, że zespół ma być spełnieniem idei Burroughs rocka i proszę bardzo, kolejny hołd. Dużo hałasu + dużo przesteru + chwytliwy refren tworzą jeden z bardziej sonicyouthowych numerów na płycie. Wypisz, wymaluj, jak klasyczne hymny z Washing Machine. Drugim ukłonem w stronę list przebojów jest Groovy + Linda, klasyczny noisik z prowokacyjnym tekstem: Don’t shoot, we are your children. Bardzo wyważona, nawet jeśli minimalnie eksperymentalna płyta, która zapowiada muzyczne odrodzenie Thurstona Moore’a.
Conradino Beb