Who Can You Trust? to mała, ale prężnie działająca wytwórnia, która wydaje głównie grupy psychodeliczno/space’owe. Tym razem label postawił jednak na niekończący się groove i ogłuszający ryk Marshalli, które odnajdziemy na debiutanckim krążku kalifornijskiej grupy Hot Lunch. Jeśli wierzyć na słowo członkom zespołu, mają oni w życiu dwie pasje – oldschoolowy rock i skateboarding. W Hot Lunch łączą je obie, ozdabiając swoją muzykę deskorolkowym dizajnem z lat ’70.
Zespół w niebywały sposób złapał moment transformacji hard rocka w heavy metal, dodając do tego parę migawek z proto-punkowej sceny Detroit. Hot Lunch to płyta piekielnie autentyczna, a do tego wręcz atawistyczna. Nie znajdziemy tu nachalnej wpływologii – w kawałkach czuć kompozycyjny luz i świeżość. Album otwiera ogłuszający Handy Danny, który łączy garażową rytmikę z ciężarem Blue Cheer. W drugim numerze Killer Smile kapela wytacza zaś swoje najcięższe działa – najlepszy kawałek na płycie pięknie łączy agresywną poetykę MC5 z proto-stonerowymi walcami w stylu Sir Lord Baltimore. Następne dwa numery wypełnione są za to apokaliptycznymi riffami spod znaku Black Sabbath lub ich opętanych naśladowców z Pentagram.
Z dusznej piwnicy wychodzimy za sprawą Lady of the Lake. To nawiedzona, narkotyczna ballada, pełna prostych melodii i radykalnych zmian klimatu, z końcówką wyjętą żywcem z debiutu Captain Beyond. Po niej następuje She Wants More – krótka petarda, oparta na pędzącym, sffuzowanym riffie i porywającym rytmie. Kolejny ostry rocker, wypełniony punkowymi wokalami to Tragedy Prevention, jednak tylko do czasu, gdyż gitarową erupcję zastępuje szybko organowy pochód rodem z The Doors. Kapela idzie dalej psychodelicznym tropem wraz z Golden Lyre. Zostajemy tu zahipnotyzowani przez monotonny rytm perkusji i wokal pełen reverbu. W dalszej części numer nabiera przyspieszenia – przypominając Budgie ze swojego najlepszego okresu – by powrócić w końcu do początkowego motywu.
Na pożegnanie kapela serwuje słuchaczom retro-futurystyczny numer Monks On The Moon, który zgrabnie rekapituluje całą płytę. Między proto-stonerowe frazy wprowadzono quasi gregoriańskie pieśni, nałożone na posępny riff w stylu Iommiego. Numer kończy się hołdem dla Hawkwind w postaci syntezatorowej burzy. Swoim debiutanckim albumem Hot Lunch raczej nie zbawi rocka i nie wypełni stadionów, ale czy o to chodzi? Płyta rozkręci za to niejedną imprezę i będzie idealnym podkładem do deskorolkowych przejazdów. Hot Lunch to dobry album, na którym muzykom udało się złapać pozornie nieuchwytne, najgorętsze momenty, ze starych numerów Blue Cheer, Captain Beyond czy Grand Funky Railroad bez charakterystycznego dla wielu retro kapel zamulania.
Jakub Gleń
Świetne !! Wrzucie ich więcej.
PolubieniePolubienie
Niestety zasoby Yotuba, nie sa zbyt bogate pod tym wzgledem, znajduje sie tam jeszcze jeden numer . WYtrwali interentowi szperacze znjada cala plyte, jakby cos sluze pomoca:)
PolubieniePolubienie
Dzięki. Najpierw sam wypuszczę się na łowy.
PolubieniePolubienie