Dlaczego felieton jest martwą formą?

Surfując po stronach natemat.pl wpadłem na krótki wywiad z Krzysztofem Skibą, który użala się, że nikt już nie potrafi pisać dobrych felietonów i ciężko w ogóle takowe znaleźć zarówno w prasie, jak i w Internecie. Jednak dla mnie jako homo internauticusa problem ten pozostaje absolutnie nieistotny. Felieton nie posiada żadnej wartości w sieci, gdyż wraz z globalnym podłączeniem w przeszłość odchodzą wewnętrzne reguły prasy, do których ta szczytna forma apeluje!

Felieton bywa kategoryzowany jako prasowa córka eseju, za pomocą której autor rozprawia się ze swoimi aktualnymi obsesjami, spostrzeżeniami lub myślami nieuczesanymi, próbując je wtłoczyć w linearną strukturę wypowiedzi czy nawet mini-opowieści, która ma swój błyskotliwy początek i zaskakujący koniec z obowiązkową puentą. W prasie felieton jest zazwyczaj publikowany w formie rubryki, którą łączą dwie rzeczy: jej autor i regularność ukazywania się (zwykle tygodniowa, czasem miesięczna).

W pierwotnym kontekście medium papierowego felieton pozostaje formą w takim samym stopniu wolną, co i ograniczoną. Teoretycznie nieograniczony zakres tematyczny felietonu zostaje uwięziony w ramach jednowymiarowego, „gorącego” medium, które nie odpowiada na myśli, którego nie można komentować na bieżąco i wobec którego nie da się dokonywać aktów hiperdystrybucji. A że jest to forma skrajnie subiektywna, dialektycznie prosi się o polemikę, którą w czasach świetności monolitów medialnych reprezentowały listy do redakcji… a tych nikt już nie wysyła.

Faktycznie, w ramach hybrydowego medium, którym jest Internet, felieton wydaje się formą z innej epoki, nie pasującą do logiki surfowania po falach informacji, jak Winchester do Wojny w Iraku. A dzieje się tak dlatego, iż korzenie felietonu tkwią w hierarchicznym systemie dystrybucji, który tworzyły trzy siostry: prasa, radio i telewizja.

W tym systemie miał on oczywiście sens jako forma wyrażająca indywidualność w zuniformizowanym froncie informacyjnym, jednak Internet nie posiada hierarchicznej struktury i nie apeluje tak mocno do introwertycznej części aparatu poznawczego, jak słowo drukowane. Podstawą sieci jest nie odbiór, a uczestnictwo (nawet jeśli pasywane).

Jako hybryda słowa pisanego, audio, telewizji i najróżniejszych języków kodowania tj. HTML, XML czy Java, sieć apeluje do naszych mózgów na wiele sposobów naraz i robi to w czasie rzeczywistym. Odrzucona zostaje potrzeba czekania na rzecz natychmiastowej gratyfikacji, której felieton przeczy a priori.

Będąc formą za sztywną na impulsywne udostępnienie dalej (chociaż nie można tego wykluczyć w niektórych wypadkach) i zbyt oderwaną od informacyjnej temporalności Internetu, felieton staje się rodzajem kiepskiego przeszczepu, wiszącego pomiędzy punktami zagęszczenia informacji, jak archaiczny most zwodzony.

O ile długi esej może w Internecie posłużyć użytkownikom jako nie-temporalne narzędzie narracyjno-edukacyjne, pod warunkiem że nie jest sfiksowany na punkcie własnej ważności, felieton nie odpowiada na żadne konkretne zapotrzebowanie: nie jest pomocą naukową, nie jest poradą, nie jest receptą i nie służy do nawiązywania kontaktu (nie jest usługą komunikacyjną). A do tego z miejsca zostaje wyparty przez hybrydy, naturalnie dostosowane do sieciowej interaktywności. Wśród nich królują zaś „wpisy blogowe”, które mogą sprowadzać się do jednego zdania, ale w połączeniu z klipem jutjubowym, bądź zdjęciem, otwierają użytkownika na szerszy typ uczestnictwa.

Z powodu otwartości formy wpisy blogowe często przechodzą w prostszą wersję felietonu – komentarz, którego przedmiotem może być wszystko, a forma ponownie bywa hybrydowa. A że ten komentarz otwarty jest na inne komentarze, zyskuje automatycznie wymiar metakomentarza, jeśli dojdzie do interakcji użytkowników. Taki wpis może żyć 5, 12 czy 24 godziny, a nawet 3 do pięciu dni (rzadko jednak dłużej), czyli znacznie krócej niż tradycyjny felieton, który z założenia miał dostarczać przemyśleń na cały tydzień.

Internet, a szczególnie sieci społecznościowe, zmuszają jednak człowieka do funkcjonowania w trybie tu i teraz (maksymalnie dobowym), w którym poruszony wątek może się wyczerpać po 15 minutach, jeśli otrzyma celny komentarz. To zaś sprawia, że wzniosłe formy intelektualne, które wzbraniają się od impulsywności i reaktywności, wglądają sztucznie i automatycznie alienują użytkowników.

Osobiście, nigdy nie byłem wielkim fanem felietonów w polskich mediach, być może dlatego, że rzadko trafiałem na temat, który mnie interesował, a być może dlatego, że rzadko pasował mi styl autorów – jedynymi, które naprawdę ceniłem, były kulinarne felietony zamieszkałego we Francji antropologa i alkoholika, Ludwika Stommy.

Jednak w Internecie nawet ich nie szukam preferując materiały, które odpowiadają na konkretne impulsy. Jednym z nich jest zaś recenzja, której internetowy sukces jest – podobnie jak streszczenia – naprawdę zaskakujący. Innym jest porada lub instrukcja, a także zestawienie czy podsumowanie (10 najlepszych…) czy nawet nieśmiertelny reportaż.

Wśród „nowych form” warte uwagi są zaś: „raporty z surfowania” (hej, zobacz co znalazłem/am w sieci), „linki z komentarzem” (dobry klip, wszedł mi idealnie po bongu i dwóch piwach), „zażalenia publiczne” (kurwa, skasowali mi konto na fejsie) czy „opowieści dziwnej treści” (wczoraj na imprezie Rysiu pokazał wszystkim swój nowy wibrator).

Spełniając wymogi nowego medium – nawet jeśli powodują odruchy wymiotne u polonistów, filozofów i socjologów wciąż żyjących w poprzedniej epoce – formy te idealnie wpasowują się w hiperaktywność użytkowników i temporalność funkcjonowania podczas surfu. Zapomnijcie więc proszę o felietonie, jak o mamucie – relikcie poprzedniej epoki, gdyż ewolucja technojęzyka odbywa się całkowicie poza kontrolą gatekeeperów.

Conradino Beb

4 komentarze

  1. Stefan Wiechecki, ksywa Wiech. W międzywojniu pisywał sytuacyjne felietony w klimatach ulicy i półświatka, lecąc non stop warszawskim slangiem i to takimi tekstami, że się idzie powiesic ze śmiechu. Niektóre sformułowania, a zwłaszcza piętrowe wiąchy, które ktos komuś pociska, to bezprecedensowy kronikarski tezaurus żywej, przynależnej pewnemu czasowi i miejscu mowy .
    Zwłaszcza mnie zmiażdżyl jego zbiór felietonów kryminalnych – każda historia jest autentyczna ( na ogół pierdoły, nie jakaś epika killerska), na zasadzie, jak z jakiegoś mikroskopijnego gówna efektem domina robi się poważna afera, z finałem w sądzie.
    Jeszcze lepsza jest jego powieśc obyczajowa ,,Cafe pod Minogą” z akcją w okupowanej Warszawie – to już jaja po pachy, a pod bonga , to może i żyłka pęc 😀
    Doczekało się to całkiem fajnej ekranizacji, przaśnej, jak sto skurwysynów o kongenialnym momentami zacięciu, z Dymszą i całą bandą nieogranych, acz wybitnie rootsowych ryjów.
    Po wojnie Wiecha zbanowano i konfiskowano stare wydania ( za zaśmiecanie polszczyzny , afirmację low life’a i przyziemnych instynktów 😀 )
    Potem wrócił do gry – był zbyt popularny, żeby system chciał takiego odpuścic – ale według nowych zasad, z wykastrowaniem większości starych. Jego klasyczni bohaterowie nie byli już sobą, Maniuś Kitajec przestal byc ,,ankoholowym wychowańcem” , wszystko straciło jaja , polot a co gorsza, grunt pod nogami.

    Polubienie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.

%d blogerów lubi to: