Jak mówi stare przysłowie, początki są zawsze trudne i nigdzie nie widać tego lepiej niż w karierze Jacka Nicholsona, Boba Rafelsona i Berta Schneidera, którzy do historii przeszli jako BBS Productions – wytwórnia filmowa, która zrewitalizowała umierające Hollywood niepokornym duchem kontrkultury. Zanim świat podbił Easy Rider i Pięć łatwych utworów, spółka wyczarowała Głowę, surrealistyczny musical dekonstruujący mechanizmy działania telewizji, systemu studyjnego i przemysłu muzycznego, który bez żadnej przesady można nazwać pierwszym postmodernistycznym filmem w historii kina.
Bardziej rewolucyjna niż Bonnie i Clyde Arthura Penna i znacznie bardziej pokręcona niż Twarze Johna Cassavetesa, Głowa była swoistym manifestem filmowym Nicholsona i Rafelsona. Zrobili oni burzę mózgów z The Monkees, dzięki której powstał pierwszy szkic scenariusza. Sam show z udziałem zespołu został zaś przez Schneidera i Rafelsona zdjęty z anteny w połowie 1968, kiedy na jaw zaczęło wychodzić, że The Monkees to grupa z castingu, która została szyderczo okrzyknięta „Sfabrykowaną Czwórką”. Sam duet znudził się również do tego punktu produkowaniem medialnego mydła i powidła, chcąc tworzyć coś istotnego!
Z kręcącym się wokół Jackiem Nicholsonem, który ledwo zarabiał w tym czasie na czynsz i poważnie zamierzał zrezygnować z kariery aktorskiej – aktor żył tylko jedynie dzięki produkcjom Rogera Cormana – było to zaś możliwe, gdy ten wkręcił się w pisanie. Mimo że Podróż, do której stworzył on scenariusz, została szybko zbanowana niemal na całym świecie, co podcięło artyście wizję zarobku, Nicholson nie rezygnował i wkrótce zarzucał już kwasa i palił jointy z Rafelsonem, proponując mu produkcję nowego filmu, który miałby się nazywać Zmiany.
Rafelson ze swoimi autorskimi ambicjami łyknął bakcyla marząc o własnym 8½, głębokiej medytacji nad sztuką i swoistym podsumowaniu swojej kariery (sic!)… pomimo tego, że jedynym medium, z jakim miał do tej pory czynienia, była telewizja i Zmiany miały być jego debiutem filmowym. Nie do końca jest jasne, czy do tego momentu show z The Monkees został już porzucony, czy Rafelson i Schneider zdecydowali o zaprzestaniu produkcji właśnie na skutek nowego pomysłu, ale jasne jest, że obydwaj mieli go już dosyć i chcieli się zaangażować w produkcję filmów.
Sam zespół po latach przychyla się do opinii, że duet chciał podświadomie zniszczyć jego karierę, która została przez niego od podstaw zbudowana. Jest to jednak wręcz nieprawdopodobne w kontekście wymowy samego filmu, który łączy surrealistyczną podróż z głupawym musicalem, a wszystko okrasza masą sarkazmu, jak dialog Franka Zappy z członkiem The Monkees, w którym ten pierwszy stwierdza, „że przy tak intensywnej nauce tańca, człowiek nie ma chyba dużo czasu na komponowanie tekstów i szlifowanie warsztatu muzycznego”… a więc widać w nim świadome zabiegi dekonstrukcyjne.
Głowę zdecydowanie lepiej ogląda się jako destrukcję mitu medialnego i krytykę upadającego systemu studyjnego, a wszystko w oparach francuskiego oniryzmu spod znaku Cocteau czy Malle’a, który został w piękny sposób zamerykanizowany, nasycony audiowizualnym komentarzem i podany z kontrkulturowym humorem. I mimo że film poniósł sromotną porażkę w box office: z zainwestowanych w produkcję $790 tys. Schneider i Rafelson odzyskali zaledwie $16 tys., Głowa zyskała małą sławę. Zarówno Stonesi, jak i Beatlesi zażądali prywatnych pokazów, a sam Thomas Pynchon zakradł się na jeden przebrany za hydraulika.
Czas również okazał się dla debiutu Rafelsona bardzo przychylny i pomimo dekady ostracyzmu film budował sobie powoli bazę fanów, by uświetnić zrodzony kult pokazem oryginalnej wersji w rocznicę czterdziestolecia w Los Angeles, na ktorej okazało się, że w ogóle się nie zestarzał. W momencie swojej premiery wkradł się jednak marketingowy zonk, gdyż dla headów film reprezentował kolejną historię mdłego produktu telewizyjnego, a dla nastoletnich fanów pokręconą próbę zrobienia z gwiazdy pomnika artystycznego o niezrozumiałym przesłaniu.
To położyło się cieniem na recenzjach amerykańskich krytyków, którzy nie chwycili ani autoironii, ani wielkiego talentu do wykorzystywania awangardowych technik filmowych zaprezentowanego przez Nicholsona i Rafelsona. Film został okrzyknięty artystycznym burdelem dla ludzi palących za dużo marihuany, która trzeba przyznać, na pewno odbiór Głowy ułatwia, gdyż nielinearna akcja filmu i ciągła zmiana scenerii oraz bohaterów może być koszmarem dla trzeźwego umysłu przyzwyczajonego do tradycyjnych reguł prowadzenia fabuły. Ta w Głowie praktycznie nie istnieje.
To co dostajemy jest feerią obrazów mocno przypominających trip na kwasie, który w swojej naturze jest chaotyczny, gdyż nie podlega regułom przyczynowo-skutkowym. Na kwasie wszystko jest płynne, a jedno małe wydarzenie może prowadzić do szybkiej zmiany akcji, której wynik jest zawsze trudny do przewidzenia. W ten sposób The Monkees podróżują z syrenami, biorą udział w II Wojnie Światowej, wypadają komuś z włosów, konsultują się z hinduskim sadhu, a w końcu kręcą old schoolowy western i wypadają przez „czwartą ścianę”, kiedy kamera pokazuje Rafelsona i Nicholsona na planie z całą maszynerią.
Wszystko jest zaś połączone okazyjnymi fleszami ze Złodzieja z Bagdadu, montażem telewizyjnych wiadomości i pseudo reklam, które prowadzą zabawny dialog z mediami, polityką i skostnieniem percepcji społecznej zjawisk kulturowych i mają czasem bardzo krytyczną wymowę. Głowa jest również pierwszym amerykańskim filmem, który porusza problem Wojny w Wietnamie i jednym z pierwszych masowo dystrybuowanych dzieł wprowadzających estetykę pop artu. Trailer do filmu to hołd złożony Blow Job – undergroundowemu szortowi Andy’ego Warhola – a w samym obrazie pojawia się cały szereg cameo popkulturowych gwiazd tamtej dekady tj. Annette Funicello, Terri Garr czy Sonny Liston.
Conradino Beb
Oryginalny tytuł: Head
Produkcja: USA, 1968
Dystrybucja w Polsce: Brak
Ocena MGV: 4/5