H.P. Lovecraft to jeden z tych efemerycznych bandów, które mogły powstać tylko w okresie magicznych rządów LSD nad światem. Muzycy nie spotkali się jednak ani w San Francisco, ani w Austin, ale w Chicago, które w tym czasie znane było bardziej z elektrycznego bluesa, niż z psychedelii. W istocie, na lokalnej scenie H.P. Lovecraft stanowili swoisty ewenement, a potwierdziła to kariera zespołu, który został rozwiązany po dwóch, nagranych jeden po drugim, albumach, z których żaden nie wdrapał się na Listę Billboardu.
Zespół został utworzony z inicjatywy gitarzysty i pieśniarza folkowego, George’a Edwardsa, który pierwsze kroki na lokalnej scenie stawiał na początku lat ’60, żeby nagrać swój debiut pod koniec 1966 pod szyldem lokalnej wytwórni Dunwich Productions. Na dwie strony jego pierwszego singla złożyły się dwa covery: Norwegian Wood oraz Quit Your Low Down Ways (ten drugi ze Stevem Millerem na gitarze i niewydany aż do wczesnych lat ’70). Edwards oprócz tego udzielił się w chórkach na kilku hitach dzisiaj kultowego outfitu garażowego Shadows Of Knight, ale na życie zarabiał grając lounge jazz w chicagowskim Holiday Inn.
To tam właśnie spotkał go drugi współzałożyciel H.P. Lovecraft, klasycznie wykształcony klawiszowiec i wokalista Dave Michaels, dysponujący imponującym głosem o rozpiętości czterech oktaw. Muzycy nagrali wspólnie debiutancki kawałek grupy, Anyway That You Want Me, któremu towarzyszył dylanowsko brzmiący It’s All Over For You na stronie B. Pierwszy z nich był w miarę standardową przeróbką pop rockowego hitu The Troggs (napisanego przez Chipa Taylora, kompozytora Wild Thing), a drugi zasadniczo odrzutem z indywidualnej sesji nagraniowej Edwardsa.
Ale w ciągu następnych kilku miesięcy zespół stał się kwintetem, gdyż do składu doszli gitarzysta Tony Cavallari, perkusista Michael Tegza oraz basista Jerry McGeorge (który wcześniej rzeźbił na gitarze w Shadows of Knight). I jako kwintet H.P. Lovecraft dali się poznać światu dzięki swojemu interesującemu, choć miejscami dość mało odważnemu, debiutowi, wydanemu przez Philips Records.
Co jednak ciekawe – i dość w zasadzie typowe dla lat ’60 – nazwa zespołu nie została wykrzesana w burzy mózgów przez samych muzyków, ale narzucona przez właścicieli Dunwich, Billa Trauta i George’a Badonsky’ego, obydwóch wielkich fanów prozy legendarnego samotnika z Providence (czego można się domyślić po nazwie labelu, która została zaadaptowana z Horroru w Dunwich). Jednak muzycy nie oponowali, a kwestie prawne zostały szybko rozstrzygnięte w porozumieniu ze strażnikami archiwów Lovecrafta oraz Augustem Derlethem z Arkham House Publishing.
I tak na tylnej okładce oryginalnego wydania debiutu H.P. Lovecraft możemy się uraczyć krótką notką na temat legendarnego pisarza, autorstwa niejakiego Ethana Reusina: Lovecraft był najlepiej znany ze swoich opowieści i poematów na temat Ziemi zamieszkanej przez obcą rasę. Wg legendy Lovecrafta, rasa ta – wraz z jej bogami i religią – została wygnana z Ziemi za praktykowanie czarnej magii (…) I to w zasadzie jedyny związek, jaki zespół miał z lovecraftowskim horrorem, gdyż muzyka na jego debiucie to mieszanka folk rocka, lounge jazzu i melodyjnej psychedelii.
Do najciekawszych kawałków na płycie należy niewątpliwie White Ship, w którym Edwards i Michaels wspólnie konstruują piękną harmonię wokalną (niemal w stylu The Beach Boys), pod którą brzękają sitarująca gitara dwunastostrunowa (wpływ Beatlesów i The Byrds), klarnet i klawesyn, który dzięki fantazji Michaelsa zamyka kawałek sypiąc nutami z Bacha. Tego typu klimatów jest tu jednak więcej, bo wynajęta orkiestra, pod batutą niejakiego Leonarda Drussa, urozmaica brzmienie płyty także nutami piccolo, angielskiego rożku i saksofonu.
To multinstrumentalne podejście skutkuje jednak tylko połowicznie, gdyż zespół na potrzeby debiutu nagrał głównie odstające od własnego materiału covery tj. Let’s Get Together legendarnego Dina Valentiego (wokalistę znakomitych Quicksilver Messenger Service po okresie Happy Trails), który zaaranżowany na kopyto hipisowskiej radości całkowicie zagubił refleksyjność i surowość oryginału, a dzisiaj słucha się go z lekkim uśmiechem na ustach.
Z drugiej strony fantastyczna – jeśli nie najlepsza – wersja folkowego standardu Wayfaring Stranger wyszła właśnie spod ręki H.P. Lovecraft. Kawałek otwiera płytę i jest na tyle zanurzony w kwasowej dziwności, że staje się natychmiastowym kluczem do magicznego świata zespołu. Inną świetną przeróbką jest The Drifter (oryginalnie napisany przez folkowego pieśniarza Travisa Edmondsona), który opatrzono wysoce psychedeliczną aranżacją zgodną z chaotycznym duchem czasów (te organki i gitara!)
Do innych coverów należą The Bag I’m In oraz Country Boy & Bleeker Street – obydwie kompozycje należące do mało znanego muzyka folk rockowego, Freda Neila i pochodzące z jego debiutanckiej płyty wydanej w połowie lat ’60 – oraz I’ve Been Wrong Before autorstwa Randy’ego Newmana, który został wcześniej przerobiony w Wielkiej Brytanii przez Cillę Black, Dusty Springfield, a także pop garażowy band The New Breed.
Niestety, album nie sprzedał się na tyle dobrze, by H.P Lovecraft stali się na tyle znani co Jefferson Airplane czy The Doors, tak więc ich muzyka dopiero teraz dociera do szerszej publiczności. Z ciekawostek należy dodać, że koncert H.P. Lovecraft pojawia się niespodziewanie w Oku w piramidzie Roberta Antona Wilsona i Roberta Shea, którzy musieli znać zespół. Fani klasycznej psychedelii powinni tak czy siak zainteresować się tą płytą, choćby z czystej ciekawości.
Conradino Beb