Teoria wszystkiego (2013)

zero_theorem_poster

Po obejrzeniu ostatniego zrzutu Gilliama przez chwilę zastanawiałem się ilu specjalistów od marketingu natychmiast zaczęło pracę nad elektronicznymi reklamami goniącymi za konsumentem po ulicy. W Teorii wszystkiego pojawia się jednak także kilka innych ciekawych pomysłów na przyszłość, jaką czeka ludzkość, a wśród nich klasyk: wirtualny sex. Tak, 72-letni mistrz kinematografii, który znaczną część swojej kariery poświęcił kręceniu kultowych poniekąd dystopii tj. Brazil czy 12 Małp, powrócił z kolejnym futurystycznym filmem, być może najlepszym od psychotycznej Krainy traw (2002).

Co należy wspomnieć, to że Teoria wszystkiego jest najtańszym filmem Gilliama od trzech dekad (zrealizowanym w Rumunii). W istocie, widać to aż zanadto w montażu, a przede wszystkim w sposobie prowadzenia akcji, która pomimo nieskończonych możliwości wyjścia w świat, zostaje ograniczona głównie do zamieszkanego przez głównego bohatera kościoła. Jest nim zaś Qohen, cruncher, specjalista pracujący na codzień przed komputerem, z padem w stylu konsoli do gier, za pomocą którego znajduje i umieszcza w odpowiednim miejscu klocki, brakujące części równań matematycznych, używane przez wszechmocną korporację ManCorp do poszerzania swojej władzy nad światem.

Qohen jest zasadniczo filozoficznie usposobionym nerdem, cierpiącym na cały szereg zaburzeń osobowości, izolującym się od świata, nienawidzącym imprez i całkowicie niezdolnym do nawiązywania kontaktów międzyludzkich. Niestety, w kreacji Christopha Waltza, który przeżywa swoje piętnaście minut sławy od sukcesu Bękartów wojny, nie czuje się, że poświęcił jej wystarczająco dużo pracy. Mimika i dykcja aktora czasem sprowadzają obraz do czystej farsy… która nie do końca pasuje do cynizmu i ironii Gilliama.

Jednak osobowość reżysera jest tu obecna od początku do końca, szczególnie w warstwie wizualnej, która zdominowana zostaje estetycznie przez kolorowy retrofuturyzm z dodatkiem klasycznych cyberpunkowych elementów. Miasto, w którym mieszka nasz nihilista, to Londyn w niedalekiej przyszłości. Urbanistyczna dżungla zalana komunikatami reklamowymi, graffitti i wszechobecnym duchem imprezy – jedną z największych paranoi myślicieli lewicowych, którzy od lat ’60 główne zagrożenie widzą w ekspansji rozrywki… ludzie wolą się bawić niż zaczynać rewolucję.

Nieprzypadkowo Qohen ubiera się na czarno, by wyraźnie odróżnić się od barwnego tłumu. W jego życiu nie istnieje również TERAZ – poza pracą – a jedynie nostalgia za odebranym kiedyś anonimowym telefonem, który obiecał mu wytłumaczenie sensu życia. Powszechnie uznawany za wariata, Qohen dostaje jednak ostatecznie specjalne zadanie do rozwiązania po otrzymaniu zezwolenia na pracę w domu, a jest nim tytułowa teoria wszystkiego, której hipotezą jest 0 = 100%, lub że wszystko sprowadza się do niczego.

O ile scenariusz z tego rodzaju centralną ideą sam w sobie jest dość ciekawy, Gilliam traktuje ją bardziej jako pretekst do wyreżyserowania krótkiej historii, w której pojawia się kilka dodatkowych postaci drugoplanowych oraz masa bardzo miłej scenografii i efektów specjalnych. Znajdziemy tu wprawdzie kilka dobrych scen, zrealizowanych w konwencji manifestu, które przybliżają Teorię wszystkiego do wielkich dzieł kinematografii tj. Sieć, ale nie daje się im nigdy dobrze wybrzmieć w dialogach. Zamiast tego dostajemy dużo psychedelicznego eyecandy, który pomimo swojego piękna, nie daje jednak satysfakcji obcowania z lotem w stylu Enter The Void.

Głównym błędem Gilliama wydaje się brak dystansu do technologicznego przyśpieszenia, które zostaje przez niego sprowadzone do prostej dychotomii. Drażni także repetywność i nachalność wątku telefonicznego. Ostatecznie, najciekawsza pozostaje wizja wirtualnej rzeczywistości, która tak intensywnie pochłania Qohena, że ten niemal zapomina o swoim pragnieniu śmierci i poszukiwaniu sensu życia. Do myślenia zmusza także zakończenie filmu, enigmatyczne, zawieszające wszystkie postawione pytania w próżni, choć spadające na widza znikąd.

 Conradino Beb

 

Oryginalny tytuł: The Zero Theorem
Produkcja: Wielka Brytania/Rumunia
Dystrybucja w Polsce: Gutek Film
Ocena MGV: 3,5/5

4 komentarze

  1. Drobna poprawka – ,,Bękartów wojny”, a nie ,,(…)bez chwały” 😉 Sama recenzja fajna, ale mnie wizja świata przedstawiona w filmie wydaje się zbyt fatalistyczna i zbyt daleko wybiegająca w przyszłość żebym mógł w nią uwierzyć. Oczywiście obraz ma swoje momenty (np. scena ,,imprezy” lub właśnie końcówka), ale jako całość jest zwyczajnie niespójny i męczący wizualnie (niski budżet kłuje w oczy).

    Polubienie

  2. Poprawka naniesiona, polecialem niechcacy w tlumaczenie z wloskiego 🙂 Dzieki!
    Wiesz co, mi sie wlasnie wizualnie film podoba. Powiedzialbym nawet, ze to jedyna warstwa filmu, do ktorej kompletnie nie mam zastrzezen. Z glownym bohaterem nie laczy mnie jednak absolutnie nic, wiec utozsamienia nie bylo. I moze to jest glowny problem tego filmu, ze reprezentuje on osobowosc mocno absurdalna.

    Polubienie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.

%d blogerów lubi to: