Święta Bożego Narodzenia to z pewnością wyjątkowy czas. Pośród kiczowatych, wszechobecnych ozdób oraz zabieganych w zakupowym szale ludzi, powinniśmy znaleźć czas na odpoczynek i nieskrępowane lenistwo. A nie ma nic lepszego na tę okazję, jak maraton z horrorami, których głównym motywem są święta. Jako że trudno jednak dzisiaj o dobry tytuł, na ten magiczny czas przychodzi nam z pomocą Bob Clark oraz jego Czarne Święta.
Wyprodukowany w 1974 roku film Clarka to nie lada gratka dla każdego fana slasherów lub klasycznych dreszczowców. Fabuła nie różni się zbytnio od tego co możemy oglądać dzisiaj w kinie, lecz ma bardzo enigmatyczny charakter, a w czasach, w których wszystko zostaje nam podane na talerzu, jest dużą zaletą.
Film otwiera sekwencja widziana oczami zabójcy, który właśnie niepostrzeżenie włamał się do żeńskiego akademika i zagnieździł się na strychu. Akcja dzieje się zaś na kilka dni przed Świętami Bożego Narodzenia, więc dziewczyny przygotowują się do opuszczenia kampusu. Nie wiedzą jednak, że tajemnicze telefony z groźbami powiązane są z nieproszonym lokatorem. Ale kiedy w tajemniczych okolicznościach ginie jedna z nich, do akcji wkracza policja.
Twórcy postawili tu na obleczenie wszystkiego mgłą tajemnicy. Tożsamość killera na zawsze pozostanie nieznana i choć wydawać się może, iż w jednej ze scen odkrywamy jego twarz, to ostatnie ujęcia kamery sugerują nam, że zagrożenie jednak pozostało w akademiku. Jak dla mnie jest to strzał w dziesiątkę, gdyż brak motywu czyni zabójcę jeszcze straszniejszym, a sposób jego działania utwierdza nas w przekonaniu, że jest to naprawdę zły facet.
Duszenie foliowym workiem, zachrypnięte dyszenie do słuchawki telefonu, czy czajenie się na swoje ofiary w ciasnych korytarzach, to rzeczy, których z pewnością nie chcielibyście przeżyć w te święta. Innowacyjnym podejściem są też sceny kręcone z perspektywy antagonisty, widzimy jego ręce, a nawet słyszymy oddech i kroki, co jest to bardzo miłym urozmaiceniem pośród statycznych ujęć na kręcące się po domu mieszkanki.
Czym byłby jednak mrożący krew w żyłach morderca, gdyby nie odpowiednie otoczenie, przeznaczone na okolicznościową kaźnie młodzieży? Wysoki, stylizowany na wiktoriański budynek, w którym rezyduje Pani Mac (Marian Waldman), opowiadająca straszne historie o Billym, który mieszkał tutaj przed laty? Wielka sala główna oraz ciasne pokoje dziewczyn stają się śmiertelną pułapką, kiedy morderca opuszcza zakurzony strych. Wszystko to jest zaś odpowiednio ozdobione świątecznymi dekoracjami.
Na każdym kroku czuć także klimat świąt. Prószący śnieg za oknem, dużo kolorowych światełek, choinki, a także przewodni motyw muzyczny, stylizowany na kolędę, wszystko to cały czas przypomina nam o tym, w jakim okresie dzieje się akcja filmu. Do tego jest on zaś kręcony w nocy, a kamera rzadko opuszcza mury akademika. A jeśli już, to odwiedzimy pobliski komisariat policji czy park miejski. Jest ciemno, mrocznie, a światło pada najczęściej z przyozdobionego lampkami stroika świątecznego.
Aktorstwo w filmie jest zaskakująco dobre. Pochwały należą się także Bobowi Clarkowi i Nickowi Mancuso, którzy choć twarzy nie pokazali, to ich głosy w słuchawce zapamiętam do końca życia. Jeżące włosy, nieludzkie krzyki, sapania i piski, to jedno z najbardziej przerażających podkładów audio, jakie słyszałem. Trzy razy pokłon. Kolejnym, który wybija się zdecydowanie ponad resztę, jest legendarny John Saxon (m.in. słynny porucznik Donald Thompson z pierwszej części przygód Freddy’ego Krugera). Reszta wypada jak najbardziej poprawnie, a jedyne zastrzeżenia mogę mieć do Arta Hindle’a, bo chłopak ma lekko irytującą manierę.
Co jednak najważniejsze, to że Czarne Święta zwyczajnie potrafią przestraszyć. Mimo 40 lat na karku pozostają one moim ulubionym filmem świątecznym oraz jednym z ulubionych horrorów w ogóle. W 2006 roku nakręcono jego reboot pt. Krwawe Święta, który w długim prologu obdzierał cały film z pierwotnej tajemnicy! Nowa wersja filmu Clarka wypadła przy oryginale słabo, choć jako prosty slasher na wieczór dawał nawet radę i posiadał kilka ciekawych, krwawych scen. Zamiast niego zdecydowanie polecam wydanie z 2008 roku, odświeżone w formule HD wraz z 12-minutowym filmem dokumentalnym 12 Days of Black Christmas oraz komentarzem aktorów i samego Boba Clarka.
Czarne Święta to najbezpieczniejszy wybór na świąteczny maraton filmowy i tylko na maraton świąteczny. Film zyskuje pełnię swojej wartości dopiero wtedy, gdy oglądany jest w ciemnym pokoju, rozjaśnionym jedynie światełkami na choince, za oknem pada śnieg, z daleka słychać okrzyki pijanych kolędników, a my siedzimy zapatrzeni w telewizor z pełnymi brzuchami od ciastek, uszek i karpia. Prawdziwa klasyka, którą każdy szanujący się fan filmowej grozy (i nie tylko) powinien znać. Prekursor takich filmów jak Piątek 13-tego czy Halloween, który z początku miał być sequelem dreszczowca Boba Clarka. Z takim intruzem w domu na Kevin by sobie nie poradził. Szczerze polecam!
Oskar ‚Dziku’ Dziki
Oryginalny tytuł: Black Christmas
Produkcja: USA, 1974
Dystrybucja w Polsce: Tak (dystrybutor nieznany)
Ocena MGV: 4,5/5