Lata 80-te to piękny okres. Na ekranach kin królowały takie hity, jak Komando czy Rambo, a w ich cieniu zajechane kasety VHS zalewały umysły dzieciaków hektolitrami krwi i dziurawiły tonami ołowiu. I tymi dwoma rzeczami kierował się w swoim Żywym Celu David A. Prior, znany twórca kina śmieciowego.
Grupa najemników pod wodzą pułkownika Hogana (David Campbell) trenuje przed nieokreślonym z bliższa konfliktem. Trening polega na wyłapywaniu losowych osób i polowaniu na nie w gdzieś w Kalifornijskich lasach. Jednym z żywych celów staje się niejaki Mike Danton (Ted Prior), który porwany z własnego podwórka, zmuszony zostaje do nierównej walki z uzbrojonymi po zęby żołdakami.
Polowanie na człowieka to motyw nad wyraz chętnie stosowany w filmach klasy B, gdzie wprowadzony został wraz z australijskim kinem eksploatacji. Tu należy wymienić świetne Polowanie na Indyka. Jednak w Żywym celu fabuła została spłycona i film praktycznie pozbawiony jest prologu, i bardzo dobrze! Od razu przechodzimy do tego, co w kinie akcji najważniejsze, czyli do… akcji.
Produkcja szybko odsłania przed nami wszystkie karty, pozwalając nam wyłączyć mózg dzięki temu, że rzuceni zostajemy w sam wir polowania. Mike okazuje się byłym komandosem osobiście szkolonym przez Hogana i szybko to on staje się łowcą, półnagim Tarzanem skaczącym z drzewa na niczego nie spodziewające się ofiary. Tak, Żywy Cel to przede wszystkim „zły film” w najlepszym tego słowa znaczeniu.
Uwierzcie mi, John Rambo ze swoim nożem-niezbędnikiem może czyścić buty biegającemu w samych bokserkach Dantonowi. To facet, który nie dość że kuloodporny, to potrafi jeszcze nastawić wyłamany bark tylko z pomocą kamienia, a wygrzebane z ziemi dżdżownice przed skonsumowaniem czyści własną śliną. Dodajmy do tego jeszcze jego przyjaciela z wojska, z którym tworzy duet rodem z popularnej gry Contra i teścia, który sam odpowie na zadane ci pytanie po czym wpakuje kulkę w łeb.
Zgraja najemników to stereotypowy testo-team napakowanych, błyszczących od potu facetów w wojskowych ciuchach, obwieszonych amunicją, którzy służą jako mięso armatnie, gdyż jeden trup pada średnio co półtorej minuty. Ale ten pokaźny body count jest główną zaletą filmu! Niezliczona ilość strzelanin, ciała przebite kołkami i kijami, amputacja ręki maczetą, czy granat w gaciach, to tylko kilka perełek, jakie dane wam będzie zobaczyć.
Efekty są uroczo kiczowate, a ich nagromadzenie przypomina seans jakiejś składanki w stylu „The Best of …” na YouTube. Wybuchy granatów wyglądają jak petardy, a bohaterowie strzelają z swoich M4 w ogóle nie przejmując się amunicją, może tak wyglądałby Rambo gdyby robiła go Troma?
Technicznie, aktorsko czy fabularnie film jest wręcz tragiczny. Wszystko wygląda jakby było montowane na miejscu kręcenia, a aktorzy grają z kultową ekspresją manekina sklepowego. Obóz najemników przypomina złomowisko sprzętu wojskowego, a Kalifornijski las pełen jest sztucznej scenografii imitującej gęsty busz.
Produkcja swoje kuriozum osiąga pod koniec, kiedy szczątki logiki ustępują wreszcie pełnej głupocie i fantazji reżysera, który chyba nigdy nie oglądał westernów ze skalpującymi białych Indianami. Ale także tutaj, tak jak w Rambo, końcówka sprzedaje nam głównego bohatera jako ofiarę wojennego demona i zupełnie niepotrzebnie.
Żywy Cel można śmiało nazwać kwintesencją kina akcji klasy B lub niższej. Ale kult, który wyrobiła sobie produkcja Priora jest w pełni zrozumiały i sam z chęcią powtórzę seans, jeszcze wielokrotnie zmieniając rodzaj używki, która go umila. Ze względu na swoje tanie, tandetne wykonanie film posiada niesamowity urok, którego w dzisiejszym kinie niestety nie uświadczymy.
Wyłączcie zatem mózgi, odpalcie bonga i podajcie piwo kumplowi, bo projekcja Żywego Celu może się okazać najlepszym wyborem na nudny dzień i z pewnością trafi do grona waszych ulubionych dzieł filmowych.
Oskar ‘Dziku’ Dziki
Oryginalny tytuł: Deadly Prey
Produkcja: USA, 1987
Dystrybucja w Polsce: Brak
Ocena MGV: 4/5
Trzeba w końcu zobaczyć „Deadliest Prey” z 2013. Jeżeli chodzi o wersję z 87′ to scena z kamlotem w 29 minucie, i nie wyłączajcie, bo minutę później wchodzi dżdżownica 🙂
PolubieniePolubienie
Każda scena już oblana jest zasłużonym kultem 😀 Mi najbardziej podobała się akcja z teściem ex-policjantem:
Kto tam ? Przyjaciel czy wróg (niedanie czasu na odpowiedź) wróg – i kula w łeb 🙂
PolubieniePolubienie
Najlepsze było, jak tesciu likwidował wartowników :0
PolubieniePolubienie