Czasem człowiek ma pewne oczekiwania od filmu, które próbuje podtrzymywać nawet wbrew temu co widzi na ekranie, bo czeka na nagły zwrot akcji czy cokolwiek, co ma go przekonać, że nie traci czasu. Niestety, równie często wpada on w sidła własnych oczekiwań i w efekcie dostaje czekoladkę z rzygiem w środku, parafrazując złotą myśl Forresta Gumpa.
Tak mniej więcej streściłbym seans gatunkowego niezależniaka Jasona Krawczyka z główną rolą Henry’ego Rollinsa (może dlatego tyle obiecującego), który próbuje nawiązywać romans z biblijnym mitem Kaina, kinem kanibalistycznym i miejskim thrillerem o małych ludziach, padając na pysk już gdzieś w połowie. Kilka chichów nie rekompensuje niestety chujowego scenariusza i nieskładnej reżyserii, która mogłaby zrobić lepszy użytek z tego mizernego budżetu.
Gwoli wyjaśnienia, pomysł na obsadzenie legendy HC w roli nieśmiertelnego kanibala, który dostaje pierdolca od towarzyszenia ludzkości od jej zarania, był fajny, tyle że egzekucja pozostawia wiele do życzenia. Jack śpi całymi dniami, a w wolnych chwilach chodzi po mieście, gra w bingo z lokalnymi emerytami lub przesiaduje w barze, gdzie zamawia dania wegetariańskie i to tyle… pomysł, na który mógłby wpaść student kulturoznawstwa żyjący przez tydzień na zupkach chińskich i doprowadzony w ten sposób do radykalnego obniżenia hemoglobiny.
Dziwnym trafem Jack pewnego dnia spotyka swoją córkę, bo przecież nigdy nie przestał wierzyć w sens życia małżeńskiego, więc czasem udaje mu się spłodzić potomka… choć miał przecież setki tysięcy lat, żeby nauczyć się czegoś od życia. Ale to tylko jeden z nonsensów On nigdy nie umarł, innym jest kryminalna intryga z udziałem lokalnego gangu, jego córki i pielęgniarza, od którego Jack kupuje świeżą krew – jedyną rzecz, która pozwala mu dzielnie stawiać czoła uzależnieniu od ludzkiego mięsa (czyt. Jack walczy o ludzki pierwiastek).
Całe szczęście, reżyser zdecydował się wprowadzić trochę jatki, bo w wypadku gdyby postawił tylko na psychologię charakteru, widz pewnie musiałby siedzieć przed ekranem z żyletkami gotowymi do użycia na własnych nadgarstkach. Henry Rollins gra dobrze, ale jego charakter przypomina przysłowiowego stracha na wróble, którego jedyną esencją są podkrążone oczy i blada skóra. Nie znajdziemy tu ani głębi Wywiadu z wampirem, ani akcji netfliksowego Daredevil, choć Jack w pewnych momentach wydaje się być charakterem komiksowym.
Jednak największym zarzutem jest to, że Krawczyk nie ma żadnego pomysłu na to, jak rozegrać akcję, ani jak wykorzystać ciekawy w teorii charakter. Jego film w efekcie balansuje na cienkiej granicy czarnej komedii, thrillera, filmu akcji i klasycznego monster movie. O ból głowy przyprawia do tego migająca w tle metafizyka, a gdy dochodzi do dialogu pomiędzy Jackiem, a Śmiercią, człowiek nie wie czy się śmiać czy płakać. Ale jeśli po przeczytaniu tekstu wciąż rozważacie oglądanie tego filmu, to przynajmniej zostaliście ostrzeżeni!
Conradino Beb
Oryginalny tytuł: He Never Died
Produkcja: USA/Kanada, 2015
Dystrybucja w Polsce: Netflix lub brak
Ocena MGV: 2,5/5
Heniek niestety ale znaczy tylko jako muzyk. Klepanie smutkow na stand upach czy epizody w niektorych filmach sprawiaja ze jego adhd nie zostalo w pelni wykorzystane w dziedzinie muzyki. Mysle ze on juz sie skonczyl zawodowo bo nie ma juz nic ciekawego do powiedzenia (slabo poprowadzil swoja kariere ale to juz temat na inna dyskusje).
PolubieniePolubienie
W ,, Wrong Turn 2 ” wypadł świetnie – jeszcze duża rola do tego. On nie powinien brać na bary zadań aktorskich, które go przerastają . Ma skromne możliwości , wytyczające mu taki a nie inny horyzont i niech się tego trzyma – będzie Ok.
PolubieniePolubienie
Mial kilka konkretnych rol w ostatnich latach. Zdarzalo sie nawet jak w Sons of Anarchy, ze Heniek sie pojawial i czlowiek stwierdzal, ze bedzie dobry film, bo Reszta szorowala po dnie. Bym powiedział, ze tu by naprawde ok, ale zniszczyl go scenariusz, bo grace to on potrafi.
PolubieniePolubienie