Nieznanej młodej kobiecie (Lauren Ashley Carter) zostaje powierzony pod opiekę stary, opustoszały apartament w jednej z kamienic Nowego Jorku. Dziewczyna słyszy od właścicielki niepokojące historie które przytrafiły się jej poprzedniczce, ale zapewniana jest przez nią, że jej nic złego się nie stanie. Jednak gdy tylko klamka zapadnie, w domu zaczynają się dziać coraz to dziwniejsze rzeczy.
Mający swoją premierę na zeszłorocznym Fantastic Fest, film Mickeya Keatinga idealnie wpisuje się w nową falę kina artystyczno-gatunkowego. Można go porównać do młodszej o rok Dziewczyny, która wraca nocą sama do domu, bo i w tym, i w tamtym przypadku twórca postawił na hipnotyczny horror, nakręcony w mocno kontrastującej czerni i bieli.
Keating, podobnie jak Amirpour, stara się uchwycić samotność i wycofanie, w tym przypadku wyalienowanej bohaterki, przytłoczonej przez mury wielkiego miasta. Jednak inspiracji szuka zupełnie gdzie indzie – Darling czerpie pełnymi garściami z dorobku Romana Polańskiego (lub wręcz reżyser swój film na niego stylizuje), szczególnie Wstrętu oraz Dziecka Rosemary.
Fabularnie, jego scenariusz stawia na minimalizm. Nie mamy więc żadnego backgroundu postaci, historia posępnego domostwa jest dość enigmatyczna, a wiele rzeczy musimy sobie po prostu sami dopowiedzieć.
Młoda dziewczyna skutecznie opiera się grasującym w mieszkaniu siłom, ale w końcu staje przed wyborem, którego dokonała poprzednia dozorczyni… pęka i od tego momentu film staje się nieco przewidywalnym, choć wciąż hipnotyzującym horrorem okultystycznym.
Produkcja daje nam klucz, ale drzwi przez które przejdziemy wybieramy sami, choć twórcy pchają nas raczej w stronę tych najbardziej odlotowo pomalowanych. Bo Darling to przede wszystkim styl, obraz i dźwięk, choć dla wychowanych w dobie wszechobecnych jumpscare’ów może być to po prostu podróż w objęcia snu.
Za zdjęcia odpowiada stały współpracownik reżysera, Mac Fisken. Jego kamera raz wlecze się powoli przez pełne przepychu korytarze nowojorskiego apartamentu, by w kolejnej scenie zaserwować nam serię makabrycznych, sekundowych obrazów. Długie ujęcia kontrastują tutaj z szarpanym montażem w rytm kakofonicznych zgrzytów. I choć sama muzyka jest w zasadzie nieobecna, sprawne ucho wychwyci nawiązujący do klasyki włoskiego horroru, mrożący krew w żyłach ambient.
Film trudno polecić komukolwiek oprócz fanów kina eksperymentalnego, bo trwająca zaledwie 78 minut produkcja nie poraża fabularną głębią czy wyjątkową narracją. To bardziej autorska wizja tego, jak powinien wyglądać horror i albo tę kreację kupicie, albo nie. Mi osobiście film Keatinga się podobał – jest czymś, czego wciąż brakuje we współczesnym kinie grozy.
Oskar „Dziku” Dziki
Oryginalny tytuł: Darling
Produkcja: USA, 2015
Dystrybucja w Polsce: Brak
Ocena MGV: 3,5/5