Film otwiera sekwencja samobójczego skoku jednego z wielu weteranów wojny w Wietnamie, którzy ze sfiksowaną psychiką powrócili do kraju. Jednym z nich jest Mitch (w tej roli Tommy Lee Jones), niepotrafiący pokonać ciążącego nad nim widma wojny bohater, który postanawia siłą przejąć władzę nad Central Parkiem.
Akt ten, będący u podstaw krzykiem rozpaczy, ma na celu zwrócenie uwagi rządu i społeczeństwa na problemy adaptacji w nowym środowisku jego kolegów po fachu.
Scenariusz napisany przez Stephena Petersa i Lyle Gorch bazuje na wydanej w 1981 noweli pod tym samym tytułem. Nietrudno się tutaj doszukać odniesień do kultowych filmów post-wietnamskiej ery kina tj. Rambo: Pierwsza krew czy Taksówkarz.
Jednak reżyser, Steven Hillard Stern, nie podchodzi w tak subtelny sposób do opowiadanej historii jak jego poprzednicy. Mitch nie zastanawia się długo, nie obmyśla szczegółowego planu. Korzystając z pokaźnego arsenału pozostawionego przez jego kumpla, w pełni uzbrojony wkracza do zielonych płuc Wielkiego Jabłka już w 15 minucie filmu.
Zabieg ten pozwala reżyserowi szybko przejść do sedna akcji – próby odbicia parku przez oddziały SWAT. I tutaj jest naprawdę dobrze! Mitch zastawia pułapki, miny czy zasieki, a sam pruje do niebieskich z M4.
Central Park staje się tutaj prawdziwym polem działań wojennych, po których nasz bohater przemieszcza się na swoim dwukołowcu. Choć sam koncept wojny jednego przeciw wszystkim wydaje się trochę naiwny, dzięki świadomie spłyconej konwencji film Sterna wychodzi z tego obronną ręką.
Z drugiej jednak strony, film aż prosi się o nieco bardziej pogłębione i mocniej nakreślone podłoże psychologiczne Mitcha, gdyż staje się on tutaj zaledwie głosem większości, skondensowaną frustracją byłych weteranów, z którymi Ameryka nie mogła sobie przez długi czas poradzić.
Jednak jak na tytuł przeznaczony dla telewizji – a Tommy Lee Jones w tamtym okresie był znany głównie z takich produkcji – jest on odważną wizją zwracającą uwagę na poważny problem społeczny. Produkcja zahacza w pewnym momencie o relacje złamanego weterana z jego bliskimi, jednak w skali filmu temat ten zostaje dosłownie liźnięty.
Jak na produkcję telewizyjną wrażenie robi również realizacja. Oparta na syntezatorach ścieżka dźwiękowa, skomponowana w głównej mierze przez Edgara Froese, to destylat brzemienia kina lat 80-tych.
Wrażenie robi również ekspozycja strzelanin, wybuchów i całej reszty wojennego rzemiosła. Stylistycznie twórcy czerpią pełnymi garściami z dorobku Johna Carpentera, szczególnie da się wyczuć mocne inspiracje klasykiem Oni żyją.
Ogólnie jest to seans wyjątkowo rozrywkowy z obowiązkowym romansem na drugim planie. Ale Tommy Lee Jones z wymazaną twarzą, w lustrzanych aviatorach i bejsbolówce Jankesów to nie jedyny powód, by sięgnąć po tę zapomnianą dzisiaj produkcję.
To spojrzenie na niechlubny kawał historii Stanów Zjednoczonych z lekkim przymrużeniem oka i ironicznym uśmiechem, wypełnione wybuchami i rzucanymi przez głównego bohatera badassowymi tekstami. Trzymający się wiernie kina akcji minionego wieku film, za którego kotarą kryje się głębsza refleksja, choć może trochę zbyt dosłowna.
Oskar „Dziku” Dziki
Oryginalny tytuł: The Park Is Mine
Produkcja: Kanada, 1986
Dystrybucja w Polsce: Brak
Ocena MGV: 3,5/5