Powieść Ślepnąc od świateł, dzięki której Jakub Żulczyk został w 2014 roku nominowany do Paszportu Polityki, to lektura już kultowa dla rodzimych millenialsów.
Opowieść o Jacku, niespełnionym artyście i dilerze kokainy, przemierzającym ulice spowitej wiecznym mrokiem Warszawy, przyniosła pisarzowi poklask zarówno wśród czytelników, jak i krytyki. Sam Jakub wielokrotnie przyznawał, że swoją książkę pisał z myślą o ekranizacji w formie serialu.
Angaż Żulczyka jako scenarzysty dwóch sezonów Belfra (2016-17) okazał się strzałem w dziesiątkę. Emitowany przez Canal+ Polska serial zwiastował nadejście polskiej telewizji z prawdziwego zdarzenia.
Podczas jednej z imprez, Żulczyk poznał zakorzenionego w GłebokimOffie – niezależnym konglomeracie artystycznym – Krzysztofa Skoniecznego. Będący po swoim pełnometrażowym debiucie, Hardkor Disko (2014), Skonieczny dostał propozycję od HBO Polska, by stworzyć dla nich swój kolejny projekt.
Przeczytałem dosłownie dwa akapity jego powieści i od razu wiedziałem, że chcę i wręcz muszę to zrobić. Bo to rzeczywistość, świat, energia, którą znam, opowieść, którą bardzo czuję – tak o obcowaniu z literackim pierwowzorem wspomina Skonieczny.
Choć dla wielu czytelników, specyficzna, oparta na wewnętrznych monologach Jacka – głównego bohatera książki – narracja była nie do przełożenia na język filmu, Skonieczny we współpracy z Żulczykiem jako scenarzystą, dokonał elektryzującego przełomu w rodzimym, małym formacie.
HBO GO, wzorem konkurencyjnego Netflixa, postanowił udostępnić widzom wszystkie osiem odcinków w dniu premiery. I była to decyzja słuszna, bo następujące po sobie epizody, ilustrujące kolejne dni tygodnia poprzedzającego Boże Narodzenie, najlepiej konsumować w kilkugodzinnych sesjach.
Kuba (Kamil Nożyński) – pierwotne imię literackiego Jacka – to diler kokainy. Na jego klientele składają się praktycznie wszyscy, których stać na kupno kolumbijskiego klasyka. Odwiedza on zarówno mieszkania wynajmowane przez nowobogackie dzieciaki, będące ostoją kontrkultury kluby nocne, mieszkania telewizyjnych celebrytów, a także hotelowe pokoje wynajmowane przez wysoko postawionych polityków.
Mimo szerokich znajomości Kuba jest jak duch. Pojawia się, dostarcza towar, zgarnia hajc i znika. Dbanie o pozostanie anonimowym przyjęło u niego fanatyczną wręcz formę. Jedyną osobą, którą dopuszcza do swojego życia jest Pazina (Marta Malikowska). Choć związana jest z głównym bohaterem mocno toksyczną relacją, to właśnie ona jest dla niego ostoją normalności.

Kamil Nożyński, lepiej znany pod pseudonimem Saful z warszawskiej grupy hip hopowej Dixon37, portretuje Kubę na wzór Ryana Goslinga z Drive (2011). To człowiek wycofany, kryjący pod maską bezduszności swoje wrażliwe wnętrze, którego pierwowzór sięga amerykańskich filmów noir z lat ’40, reinterpretowanych przez każde kolejne pokolenie twórców filmowych.
Kreacja ta spotkała się z jednak z powszechną krytyką i trudno nie przyznać krytykom racji. Gra aktora Kamila jest całkowicie pozbawiona ekspresji, co sprawdza się jakoś tam w pierwszych odcinkach serialu, kiedy Kuba jest jeszcze „duchem”.
Gdy jednak nadchodzi dla niego moment przełomowy, a scenariusz wymaga odegrania przez aktora całej palety emocji, wychodzą na wierzch warsztatowe braki Nożyńskiego. Defekt ten wychodzi na wierzch w „starciu” z Cezarym Pazurą, wcielającym się w rolę popularnego prezentera, ale jeszcze bardziej z Janem Fryczem.
Ten ostatni, w przeciwieństwie do Kamila Nożyńskiego, stał się nieoficjalną twarzą produkcji HBO. Jego Dario, starej daty gangus z przeszłością w mafii pruszkowskiej, lubiący przyswoić jód na plaży przed Grand Hotelem, to postać wręcz ulepiona z kinowej pulpy. Wszechwiedząca, posiadająca mistyczne wręcz zdolności pojawiania się we właściwym miejscu i czasie, budząca instynktowny szacunek i strach.
To przerysowany do granic socjopata znany z kryminałów noir. To także osoba pogrzebana pod ciężką warstwą nihilizmu, nienawidząca zarówno samego siebie, jak i świata wokoło. W pewnym momencie opowieści łamie ona nawet symbolicznie czwartą ścianę, wchodząc w rolę przeciętnego widza.
Prawdziwym bohaterem jest tutaj jednak Warszawa. Uchwycona w majestatycznych zdjęciach Michała Englerta, stolica wydaje się autonomicznym, żyjącym we własnej czasoprzestrzeni bytem.
Paradoksalnie, jest ona bardzo swojska, polska. Potrafi zachwycić rozświetloną rewią neonów, by po chwili pogrążyć się w duszącym smogu zakrywającym wieżowce, na czele z Pałacem Kultury i Nauki. Wraz z Kubą dane nam będzie zagłębić się zarówno w jej żelbetonowe serce, jak i zróżnicowane pod względem majętności obrzeża.

To właśnie miasto zdaje się pochłaniać bohaterów, wysusza ich do cna, pozostawiając puste skorupy, które odpychają się wzajemnie na ulicach i w modnych klubach. Tak jak jej mieszkańcy spragnieni są białego proszku, tak Warszawa potrzebuje życia i krwi.
Jej tętnice stanowią nocne kluby, ciemne zaułki i prowadzone dla przykrywki knajpy. Głównymi arteriami są ulice. Te przecinające wnętrze oraz wylotowe dwupasmówki, kierujące tam, gdzie kończy się Warszawa, a zaczyna Polska.
Warszawa to jednak również dom dla przybyszy z zewnątrz. Jednym z nich jest Jacek (genialna kreacja Roberta Więckiewicza). Choć poukładał on sobie życie w stolicy, wciąż kultywuje swoje przaśne, prowincjonalne naleciałości. W swej prostocie, mającej korzenie zapewne gdzieś w „Polsce B”, przypomina zaprezentowanego legendarnego Tony’ego Montanę z Człowieka z blizną (którego duch mocno unosi się nad serialem).
Dużo tutaj zasługa samego Więckiewicza, jednej z twarzy głośnego Kleru (2018). Sceny takie jak rozmowa z Dariem i Kubą w wietnamskiej knajpie, czy monolog o rodzinnych problemach i depresji, z miejsca przeszły do klasyki polskiego kina.
A jeśli jesteśmy już w klimatach gangsterskich, to w serialu nie sposób uciec od ekranowej brutalności. Jako że ekspresywny pod tym względem literacki pierwowzór starano się wiernie przenieść na ekran, serial zawiera kilka naprawdę mocnych obrazów.

Całe szczęście, Skonieczny, zafascynowany wczesną i późną twórczością Nicolasa Windinga Refna, obrazuje przemoc na wzór trylogii Pusher (1996-2005). Nie popadamy więc tutaj w groteskę znaną z produkcji Patryka Vegi.
Efekty specjalnie i charakteryzacja posłużyła nie tylko przy masakrowaniu twarzy serialowych bohaterów. To także całe sekwencje narkotycznych (i nie tylko) majaków Kuby.
I właśnie tutaj wyraźnie widać, że miejscami zabrakło trochę budżetu. O ile inspirowany Stalkerem (1979) Andrieja Tarkowskiego, rozgrywający się w postapokaliptycznej scenerii sen – zrealizowany na terenie miasta Prypeć – potrafi urzec zapylonym klimatem, tak czołówka będąca wizualizacją modlitwy Kuby wypadła już bardzo słabo. Animacji przypominającej niskobudżetową grę komputerową pomógłby naprawdę netflixowy przycisk „pomiń czołówkę”.
Spora część budżetu została jednak przeznaczona na ścieżkę dźwiękową. Muzyczny eklektyzm, jaki składa się na audiofilski feed, to mieszanka polskich klasyków rocka (Maanam, Siekiera, KNŻ), współczesnego rapu (PRO8L3M, Wuzet oraz reżyser Krzysztof Skonieczny jako Piorun), IDM, a także przaśnych mutacji disco polo.
Warto podkreślić, że muzyka nie jest tutaj jedynie tłem. Skonieczny jako wieloletni twórca teledysków potrafi idealnie połączyć podkład z obrazem tak, by ten oddawał nastrój danej sytuacji. Teksty utworów stanowią również swoistą metanarrację.
Ślepnąc od świateł może wprawdzie z początku przypominać serię etiud skleconych przez studentów filmówki. Takich, które zrobiłyby furorę na rodzimym YouTube.
Im bardziej poddajemy się jednak autorskiej wizji, tym mocniej wsiąkamy w świat przedstawiony oraz rządzące nim prawa. Nagle, wszystkie te, nierzadko czerstwe dialogi, stają się dla widza tak naturalne, jak z początku niezrozumiałe wizje z lovecraftowskimi bestiami, które z czasem okazują się integralną częścią historii.
Ostatecznie, dzieło Żulczyka i Skoniecznego odbiera się jako integralne i kompletne. Posklejane z wszelakich popkulturowych tropów – Warszawa przypominać może niektórym miasto Gotham z serii komiksów o Batmanie – jest sztuką filmową od millenialsów dla millenialsów. To także mroczny, kolorowy obrazek, ilustrujący alternatywną rzeczywistość, ale naszą, polską.
Oskar „Dziku” Dziki
dodałbym jeszcze Chabiora – moim zdaniem wypadł bardziej przekonująco od Frycza
PolubieniePolubienie