Ari Aster wszedł z hukiem na salony awangardowego kina grozy wraz ze swoim debiutem Hereditary. Dziedzictwo (2018), przemyślanym horrorem zgrabnie zbudowanym na poczuciu niepokoju i kilku pamiętnych scenach gore. Film stał się głośny, zbierając oklaski zarówno od krytyków, jak i widowni, sugerując śledzenie dalszej kariery reżysera, którego drugi obraz można nazwać wielkim!
Seans filmu najlepiej zaserwować sobie bez wcześniejszej znajomości fabuły, opis historii skrócę więc do niezbędnego minimum. Dani i Christian (Florence Pugh i Jack Reynor) to para amerykańskich studentów znajdująca się w martwym punkcie swojego związku.
Dziewczyna przeżywa kryzys związany ze śmiercią swojej rodziny, podczas gdy chłopak wraz z kolegami rozważa wycieczkę do Szwecji. Celem grupy jest festiwal przesilenia letniego organizowany przez odseparowaną od świata komunę.
Wizja zbudowanego przez Astera świata jest oszałamiająco spektakularna! Społeczność, którą wykreował, cechuje się tak dużą liczbą pieczołowicie zachowanych szczegółów, że jej charakterystyczny portret zostanie z nami jeszcze na długo po seansie. Tempo filmu jest co prawda powolne, jednak pozwala nam chłonąć i spokojnie przetwarzać bajecznie wyglądające obrazy.
Wzniesiona od podstaw na Węgrzech wieś Hårga, zajmowana przez sektę, stanowi triumf tradycyjnej scenografii. Sielska, kojąca plastyka filmu dobrze kontrastuje przy tym z powoli narastającym napięciem. A wszystko oprawione jest, tak jak i w poprzednim filmie, bardzo ciekawymi zdjęciami, za które odpowiedzialny jest nasz rodak, Paweł Pogorzelski.
Midsommar ma bardzo autorskie podejście do dialogów. Zwłaszcza druga połowa filmu została praktycznie pozbawiona rozmów między postaciami, co pozwoliło za to mówić obrazom. Sprawia to wrażenie, że Midsommar łączy w całość kilka znanych w kinie grozy klisz z folklorystycznym freskiem wiszącym w awangardowym muzeum sztuki.
Trwający nieco ponad dwie godziny seans ma dość czasu, by wybrzmieć jako horror. Aster z gracją porusza się po ludycznym festiwalu, który trwa dziewięć dni. Widz zasadniczo dzieli zaś tę samą przestrzeń co grupa przyjezdnych studentów, obserwując wszystkie rytuały niczym w czasie rzeczywistym.
Twórca nie szczędzi sobie również kilku ukłonów w stronę kina, które na pierwszy rzut oka dzielą od Midsommar lata świetlne. Każdy fan kina grozy szybko wyłapie odwołania do Teksańskiej masakry piłą mechaniczną (1974) czy Wzgórza mają oczy (1977). Jednak najbliższe serca produkcji są bezapelacyjnie klasyczny Kult (1973) i Lista płatnych zleceń (2011).
Wypełniony grozą i czarnym humorem, niczym festiwalowe ciastko mięsnym farszem, Midsommar to melancholijna historia rozpadu. Czy chodzi o rozbicie psychiczne po utracie bliskich, rozwarstwienie jaźni, czy ból egzystencji w toksycznym związku, talent Astera polega przede wszystkim na zabawie horrorem i straszeniu rzeczywistością.
Mający miejsce głównie za dnia (stąd polski podtytuł) film udekorowany został również przez halucynogenne, narkotyczne filtry, podkręcone żywymi kolorami letniej natury, które niczym rave’owa wizualizacja zostały idealnie zsynchronizowane z wypalającą uszy ścieżką dźwiękową skomponowaną przez Bobby’ego Krlica, znanego jako Haxan Cloak.
W efekcie Midsommar to jedno z najbardziej hipnotyzujących doświadczeń kinowych od czasu Wkraczając w pustkę (2009), które jeszcze bardziej umacnia pozycję Ariego Astera jako jednego z najzdolniejszych reżyserów młodego pokolenia. To dzieło jednocześnie przepiękne i przerażające, które wywołuje prawdziwe transcendentne doświadczenie!
Oskar „Dziku” Dziki
Oryginalny tytuł: Midsommar
Produkcja: USA, 2019
Dystrybucja w Polsce: Gutek Film
Ocena MGV: 5/5