afrykańskie dziecko
to nie żaden mit
dzisiaj przyszła do mnie
i ofiarowała swoje najdroższe pożywienie
rytm bębnów ogrzewał jej stopy
można było krzyczeć
pękały zawory jaźni
nawet chodniki
uciekały przed losem betonu
pozbawieni każdego z dotyków
zawojowaliśmy wszechświat
włócznia z baobabu
była naszym domem
połączeni…
tutaj i teraz
gdzie mózg tańczy
do jednej wibracji
odpięty i zmasakrowany watą cukrową
piłem z jej kielicha
on daje plon, a ona łono
w efekcie to ona daje plon
a on traci łono
by zyskać je ponownie…
jebać zaklęty krąg bajek
i deszczowych rytmów
niech zapłonie ogień
który pali skórę
niech święte węże zatrzęsą
statuą mądrości
gdy ja w swojej własnej świątyni
stanę przed kosmosem nagi
ale jej skóra dalej
będzie mi towarzyszyć
w tańcu…
złota spirala śmiechu i absurdu
bezwol-nie krzy-czeć i
nic kurwa nie mówić
po bluncie pozostały tylko popioły
a wyobraźnia się iskrzy
jak tęczowy demon
ciepły wiatr
pozostanie zawsze
jej najlepszym opiekunem
ten oddech
wyparował jednak zbyt szybko
i zbyt słodko
namiętnie…
a duchy będą dalej grały w swoją grę:
astralne kręgle na magiczne różdżki
rozdawane bezinteresownie
jeśli świątynia pozostanie czysta
od żądzy rezultatu
Conradino Beb