Navajo Joe (1966)

navajo_joe_1966_poster

Opowiedziane przez Corbucciego przygody Indianina z plemienia Navajo reprezentowały dla niektórych (w tym także dla wielbiciela gatunku, Quentina Tarantino) najbrutalniejszy western do czasu Dzikiej bandy Sama Peckinpaha. Aldo Sambrell zagrał tu wyjątkowo perfidną postać, która nie zawaha się zabić nawet bezbronnej kobiety, byle tylko osiągnąć zamierzony cel. Jego przeciwnikiem jest bystry Indianin Joe, uważający się za prawdziwego Amerykanina – nie używa już łuku, ale nowoczesnego Winchestera, jak przystało na klasycznego bohatera Dzikiego Zachodu. Na pierwszy plan wysunięty zostaje jednak bojowy charakter Joe. Wyczuwa się, że zależy mu nie tylko na sprawiedliwości, ale i na wyrównaniu rachunków. Aby poczuć słodki smak zemsty nie wystarczy zabić wrogów, ale należy udaremnić ich zuchwałe plany obrabowania pociągu przewożącego pieniądze.

Zemsta to doskonały motor napędowy, który z niewyróżniającego się człowieka potrafi zrobić rozjuszonego zabijakę, mknącego jak tornado, niszczące wszystko co spotka na swojej drodze. Western Corbucciego wyróżnia się tym, że pierwszoplanowym bohaterem jest Indianin, będący „Johnem Rambo Dzikiego Zachodu”, który samotnie rozprawia się ze złoczyńcami i nie może liczyć na niczyją wdzięczność. Ludzie mają uprzedzenia, długo zastanawiają się czy zaufać czerwonemu wojownikowi. A gdy odzyskują pieniądze nic innego już się nie liczy – Navajo Joe przestaje im być potrzebny. Pieniądze zawsze stoją na pierwszym miejscu w rankingu – są cenniejsze niż ludzkie życie. A film Corbucciego jest jednym z wielu, który przypomina widzom tę banalną prawdę.

Burt Reynolds jako kolejny wariant eastwoodowskiego Człowieka bez nazwiska wypadł nieźle, jak na początkującego aktora (wcześniej grał przeważnie w serialach), lecz nie przypomina ani trochę Indianina. Jako mściciel i samotny łowca jest przekonujący, ale jako czerwonoskóry niezbyt wiarygodny. Fernando Rey z właściwym sobie wyczuciem zagrał standardową rolę nie wadzącego nikomu poczciwego naiwniaka, ojca Rattigana. Ale na najwyższe wyróżnienie zasługuje Aldo Sambrell, który mając odpowiednią twarz do ról czarnych charakterów, dość swobodnie odegrał perfidny charakter Mervyna Duncana – najgorszego zabijaki na Dzikim Zachodzie i nikczemnego łowcy indiańskich skalpów, któremu nie należy ufać, bo bez mrugnięcia okiem potrafi strzelić człowiekowi w plecy, jeśli uzna, że coś na tym zyska.

Nowatorska jest w filmie muzyka pełna chóralnych śpiewów i intrygująco brzmiących nutek. Za muzyczną stronę filmu odpowiedzialny był niejaki Leo Nichols. Pod tym nazwiskiem ukrywał się oczywiście nie kto inny, tylko sam Ennio Morricone i faktycznie czuje się w tym soundtracku rękę geniusza. Po raz kolejny włoskim filmowcom Hiszpania dostarczyła cudownych skalistych i równinnych plenerów, przypominających Dziki Zachód. Sporo tu przemocy i strzelanin, zaś napad na pociąg przedstawiony jest inaczej niż w wielu innych filmach. Zamiast precyzyjnie przeprowadzonego napadu mamy bezmyślną masakrę, która dobitnie pokazuje z jakimi ludźmi mamy do czynienia. Aby przetrwać w tym świecie Navajo Joe musi walczyć o swoje, dlatego nie tylko oferuje pomoc bezbronnym mieszkańcom, ale wyraźnie pokazuje im kto tu rządzi – żąda gwiazdy szeryfa i „haraczu” od zuchwałych osadników.

Ten wypełniony po brzegi akcją western przez długi czas ogląda się naprawdę świetnie, w drugiej połowie traci jednak impet i tempo. Zaczynają wychodzić niedostatki scenariusza, jakby kończono go na kolanie nie dbając o jakość, lecz o to, by ukończyć go w terminie. Corbucci w samym 1966 nakręcił aż 3 westerny. Navajo Joe plasuje się zaś w środku stawki – nie jest najlepszym filmem tego okresu (bo na to miano zasługuje Django), ale nie jest też najgorszy (Johnny Oro dostał więcej negatywnych opinii). Przygody Indianina z plemienia Navajo obfitują w emocjonujące wydarzenia i mimo niedociągnięć, to jeden z ciekawszych spag-westów, który dostarcza rozrywki i mówi co nieco o podłej naturze człowieka.

Reżyser filmu wraz z przedsiębiorczym producentem Dino De Laurentiisem i zdolnym scenarzystą Fernandem Di Leo zadbali o dużą ilość akcji nie przykładając wielkiej wagi do logiki prezentowanych wydarzeń. Przygrzewające słońce odbiera czasem rozum bohaterom, a tytułowy Joe ma na sobie jakiś tajemiczny pancerz, który chroni go od kul. Pesymistyczny z natury Corbucci oprócz ukazania okrutnej, dzikiej rzeczywistości pokazuje tu, że szczęście sprzyja odważnym i sprawiedliwym. Trudno nie zauważyć także antyrasistowskiej wymowy, ukazania amerykańskiej społeczności w nie najlepszym świetle oraz wątku miłosnego, który został przedstawiony bez żadnych pocałunków i czułości, lecz subtelnie i taktownie.

Mariusz Czernic

 

Oryginalny tytuł: Navajo Joe
Produkcja: Włochy, 1966
Dystrybucja w Polsce: Brak
Ocena MGV: 3/5

4 komentarze

  1. Reynolds nigdy nie był dobrym aktorem ale to chyba jedna z niewielu produkcji, w której można zobaczyć go bez wąsów. Samego filmu nie widziałem. Kiedyś zabrałem się do oglądania ale byłem zmęczony i wyłączyłem po ok. 15 minutach. Jednak to wystarczyło żeby muzyka zapadła w pamięć.

    Polubienie

  2. W ,, Deliverance” był zajebisty ( też bez wąsów), podobno dobry był też w dwóch filmach Roberta Aldricha – ,, The Last Yard” i ,, Hustle”, ale nie widziałem.A tak, to faktycznie średniak, albo cienias.
    ,,Navajo Joe” mimo ascetycznej, jak budowa cepa story, nie pozbawiony jest pewnych ambicji. Gdzieś tam wpasowuje się w antyfordowski nurt wytyczony przez ,, W samo Południe”. Czuc tu ostry impact wymierzony w społeczeństwo osiadłych mieszkańców Far Westu – biernych i gnuśnych ciułaczy, którzy w konfrontacji z dziką przemocą wiktymizują sie w tempie reakcji łańcuchowej.
    Przy okazji wychodzi jak na dłoni pewna fundamentalna różnica między westernem klasycznym, a spaghetti : w tym ostatnim ofiara wcale nie musi byc godna litosci.
    A finałowa konfrontacja z Duncanem, kiedy wychodzi na jaw jego pochodzenie,
    to genialna w swoim cynizmie polemika z bohaterem Horsta Buchholza z ,, Siedmiu Wspaniałych”.
    Jak już o genealogiach mowa – dyskusja z szeryfem, kto jest prawdziwym Amerykaninem, a kto nie – doskonała. Nie ma , jak zdrowe, obiektywne euro-spojrzenie 😀

    Polubienie

    1. Akurat „Navajo Joe” przyznam sie, ze nie widzialem, ale Reynolds mial kilka dobrych rol i to nie tylko w klasie B, jak w pamietnym klasyku redneckowo-samochodowym „White LIghtning”. W „Deliverance” sie faktycznie popisal, ale labedzim spiewem to byly dla niego „Boogie Nights” – tam zreszta pokazal swoja romantyczna strone 🙂

      Polubienie

  3. Za „Boogie Nights” to dostał jedyną w karierze nominację do Oscara. Ja najbardziej go kojarzę z dwóch serii komediowych „Mistrz kierownicy ucieka” i „Wyścig kuli armatniej”. Nie przepadam za tymi filmami, więc i Reynoldsa nie polubiłem po tych rolach. Widziałem jeszcze, ale dość dawno, western „100 karabinów”, w którym Reynolds też zagrał Indianina – pamiętam z tego filmu głównie monumentalną muzykę Jerry’ego Goldsmitha. W „Deliverance” jego rola mogła być zaskoczeniem, jest tu everymanem a nie herosem, który w pojedynkę rozprawiłby się z bandytami. W „Navajo Joe” wypadł nieźle, to chyba dobre słowo, bo szału nie było, ale tragedii też nie. Podobno Marlon Brando był zainteresowany tą rolą – Brando był przekonujący nawet jako Japończyk w „Herbaciarni pod Księżycem”, więc w roli Indianina też na pewno wypadłby świetnie 🙂 Co do filmu Corbucciego to ogólne wrażenie jest pozytywne, naprawdę film mi się podobał, chociaż widać wyraźnie, że Corbucci kręcił bardzo szybko, może nawet nie stosował dubli, więc nie wszystko jest tu dopięte na ostatni guzik. Podobnie jak Simply’emu bardzo spodobała mi się dyskusja z szeryfem o tym, kto jest prawdziwym Amerykaninem 🙂

    Polubienie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.

%d blogerów lubi to: