Manu Dibango – Soul Makossa (1972)

Manu Dibango to muzyk, bez którego afro-funk nigdy nie zawojowałby masowej świadomości. Ten urodzony w Kamerunie, genialny saksofonista, swoją karierę rozwijał od późnych lat ’50, jednak na szerokie wody wypłynął dopiero w 1972, kiedy nowojorski underground spontanicznie odkrył jego wielki tune Soul Makossa.

Wielka w tym zasługa legendarnego didżeja Davida Manusco, który spopularyzował go w swoich setach, granych na elitarnych loft parties. Pulsujący, hipnotyczny tune pochodził z piątego albumu Manu o tym samym tytule, zawierającego jeszcze jeden wielki hit, wibrujący, psychedeliczny, ultra gorący New Bell.

Soul Makossa został zainspirowany tradycyjnym rytmem z Kamerunu, który zapoczątkował w Nowym Jorku erę disco. Ze swoją nowatorską, jak na owe czasy produkcją, która wypchnęła do przodu bas czyniąc z niego potężne narzędzie rytmiczne i melodyjnymi partiami saksofonu, które ustępowały tylko egzotycznemu głosowi Manu Dibango, nucącemu: ma-ma-ko, ma-ma-ssa, ma-ma, ma-ko-ssa, utwór ten był prawdziwym tanecznym killerem.

Oparty o prostą, powtarzalną frazę, Soul Makossa wskoczył znienacka pomiędzy rewolucyjną energię soul-rockowych bandów w stylu Sly and Family Stone, a pierwsze, podziemne produkcje disco Larry’ego Levana.

Sam album – oryginalnie wydany przez Atlantic Records – zawiera siedem kawałków, które wykorzystują zarówno plemienne rytmy Kamerunu, Kongo i Guadeloupe, jak też amerykański soul, sambę, calypso, beguine oraz elektryczny jazz, którego wyraźne akcenty znajdziemy w ostatnim utworze – Oboso.

Zarówno ten numer oraz dwa najbardziej znane: Soul Makossa i New Bell, to szybkie, taneczne kompozycje z mocnym, upbeatowym rytmem, które efektownie rozgrzewają parkiet. Na ich tle wyraźnie odróżnia się, otwierający stronę B, utwór Dangwa, noszący bardziej tradycyjny charakter z afrykańskim chórkiem, wtopionym mocno w tło.

Pozostałe trzy kawałki to jazzowo-soulowe improwizacje muzyczne, rozwijające się wokół rytmicznych motywów z fantastycznymi partiami saksofonu Manu Dibango i gitary elektrycznej Malekani Gerry’ego, obficie wykorzystującego przystawkę wah-wah.

Nights in Zeralda oraz Hibiscus zamykają pierwszą stronę stanowiąc najwolniejsze kawałki, jednak dają znacznie większe pole do popisu muzykom. Lily podbija z kolei tempo przygotowując nas na najważniejszy kawałek tej płyty, który przyniósł jej sławę, jak też uczynił z Manu Dibango prekursora nowego, tanecznego brzmienia lat ’70. Pozycja obowiązkowa dla didżejów i fanów muzyki afrykańskiej!

Conradino Beb

 

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.

%d blogerów lubi to: