Wywiad z Patrickiem Lundborgiem, winylowym guru, specjalistą od kultury psychedelicznej, autorem książek „Acid Archives” i „Psychedelia”

Conradino Beb: Czy to prawda, że do napisania twojej ostatniej książki Psychedelia: An Ancient Culture, A Modern Way Of Life przygotowywałeś się przez ostatnie 20 lat? Jak to się zaczęło?

Patrick Lundborg: Tak, absolutnie. 20 lat może być nawet liczbą zbyt niską, gdyż moje najwcześniejsze notatki pochodzą z 1988. Jednak dopiero na początku lat ’90 opublikowałem swoją pierwszą książkę i mogłem sobie wyobrazić, że w przyszłości opublikuję także książkę o kulturze psychedelicznej, więc 20 lat wydaje się dokładną miarą. Zaczęło się to wszystko od tego, że byłem częścią psychedelicznego kolektywu artystycznego w Sztokholmie o nazwie Lumber Island Acid Crew (nazwałem go Lumber Island, ponieważ jest to dosłowne tłumaczenie nazwy Sztokholm), który został utworzony pod koniec lat ’80.

W tym czasie spora liczba młodych mężczyzn i kobiet zaczęła tu zarzucać LSD, i płynąć razem z prądem doświadczenia, a z tego przyszło mnóstwo kreatywności i zabawy. To była głównie scena muzyczna, ale działali na niej także różnego rodzaju artyści i załoganci. Jako członek tej grupy naturalnie skierowałem się w stronę pisania, co zawsze sprawiało mi przyjemność. Zacząłem od pisania psychedelicznej poezji i nawet udało mi się ją opublikować w największym szwedzkim magazynie literackim, ale ostatecznie zdałem sobie sprawę, że poezja nie była dla mnie idealnym kanałem, a zainteresowanie czytelników współczesną poezją kurczyło się do tego w szybkim tempie.

Przedyskutowałem moją sytuację z przyjacielem, który miał już na koncie sukcesy jako pisarz. Zasugerował on, żebym spróbował pisać po angielsku, jako że prawie wszystko co czytaliśmy było po angielsku i nawet nasze rozmowy były naszpikowane anglicyzmami. W tym punkcie miałem już na koncie dwie książki, jedną na temat rocka garażowego i psychedelicznego lat ’60 (The Age Of Madness, 1992), a drugą na temat The 13th Floor Elevators (The Complete Reference File, 1998), ale żadna z nich nie zawierała dużo prawdziwego pisania. To były bardziej podziemne prace naukowe. W ten sposób na początku lat ’00 zacząłem pisać recenzje i artykuły dla różnych magazynów, stopniowo rozwijając angielski jako główny język pisany.

Napisałem Acid Archives w 2006 i książka odniosła wielki sukces, po czym w końcu przyszedł czas na podsumowanie wszystkich psychedelicznych informacji, które zebrałem kolekcjonując wycinki z gazet, notatki, rzadkie książki, raporty z tripów etc. Problemem było to, że nie mogłem znaleźć odpowiedniego ujęcia dla tego materiału, a wiedziałem, że na potrzeby książki będę musiał znaleźć perspektywę zarówno mocną, jak i świeżą. Dalej pisałem więc o muzyce publikując drugą edycję Acid Archives (2010), która ponownie dobrze się sprzedała, czekając aż ostatni element układanki wskoczy wreszcie na swoje miejsce.

Ujęcie dla mojej następnej książki przyszło do mnie w 2010 – chodzi o proces, który opisałem w przedmowie do Psychedelii. Zdałem sobie sprawę, że prawdziwa kultura psychedeliczna nigdy nie została konkretnie zbadana ani zidentyfikowana i to właśnie stało się moją misją – opisanie psychedelii jako swoistej kultury i stylu życia. Ten nowy paradygmat pomógł mi odsłonić wzory, zarówno starożytne jak też współczesne, które wcześniej nie zostały zbadane i zachęcił mnie do reinterpretacji współczesnej historii psychodelików, która zaczęła się od eksperymentów pejotlowych pod koniec XIX wieku i osiągnęła swój szczyt wraz z odkryciem LSD przez Alberta Hofmanna. Napisanie Psychedelii zajęło mi dwa lata intensywnej pracy, na którą przygotowywałem się jednak przez 20 lat albo więcej.

CB: Istnieje pewien generalny problem dotyczący wielkich narracji – tradycyjnie były one zwykle wynikiem abstrakcyjnej refleksji, a nie krytycznej analizy faktów. A żeby stworzyć nową musisz dotrzeć do korzeni, które zazwyczaj są bardziej wyobrażeniowe niż konsensualne. Jak silna jest twoim zdaniem teoria psychedelii jako podziemnego strumienia kultury Zachodu w świetle znanych faktów?

PL: Było to coś, co pojawiło się podczas pisania, co ma swoje korzenie w moich studiach filozofii i historii religii. Oczywiście, Wielkie Misteria Eleuzis był niezwykle ważnym punktem wyjścia dla zachodniej psychedelii i mimo że większość badaczy zgadza się, iż w użyciu podczas tych gigantycznych ceremonii była jakaś substancja psychedeliczna (prawdopodobnie LSA), znaczenie tego faktu nie zostało jeszcze wchłonięte przez lustro naszej kultury. W miarę gdy czytałem o Eleuzis i o tym, jak przedchrześcijańska kultura basenu Morza Śródziemnego opanowała Europę, stałem się świadomy tego, że „światło Eleuzis” – jak nazywał je Ezra Pound – świeciło jeszcze długo po tym, jak Wielka Świątynia została zniszczona przez chrześcijańskich najeźdźców.

swiatynia_demeter_eleuzis
Świątynia Demeter w Eleuzis

W swojej książce demonstruję w jaki sposób eleuzyjska perspektywa przetrwała w ciągu wieków wśród mistyków i badaczy religijnych, nawet jeśli teoretycznie byli oni chrześcijanami. Przez Europę przelewał się strumień holizmu, panteizmu i hedonizmu aż do późnego Średniowiecza, kiedy Kościół Rzymsko-Katolicki rozpoczął oczyszczanie kanonu i wyklinanie heretyków. Platon został wyklęty, a razem z nim całe duchowe podziemie, które przechowywało tradycję Eleuzis. Był to jednak zaledwie mały wybój na drodze, jako że wkrótce we Włoszech narodził się Renesans, który oczywiście zrewitalizował wszystkie wielkie wierzenia i filozofie przedchrześcijańskie z neoplatonizmem na czele, który jest systemem filozoficznym o zdecydowanie psychedelicznej naturze.

Od Renesansu duchowe podziemie na Zachodzie nigdy tak naprawdę nie przestało istnieć, mimo że jednostki były od czasu do czasu zmuszane do ukrywania lub porzucania swoich „pogańskich” zainteresowań. W skrócie, kultura psychedeliczna narodziła się w połączeniu z halucynogennymi ceremoniami w Eleuzis, a wierzenia, które wyrosły z Eleuzis i antycznej kultury basenu Morza Śródziemnego przetrwały generalnie jako alternatywna filozofia duchowa i styl życia aż do XX wieku, kiedy człowiek zyskał wreszcie możliwość, by odkryć doświadczenia halucynogenne na wielką skalę.

Ten punkt widzenia na temat duchowego podziemia nie jest w mojej opinii bardzo radykalny. Także inni badacze, jak Ezra Pound, zbadali nasze europejskie dziedzictwo i znaleźli jasne świadectwa wolnomyślicielskich naukowców i filozofów natury, sięgające aż do Platona. Formalne użycie środków psychedelicznych otwiera i zamyka 2,500-letni cykl, ale w międzyczasie zdołało także przetrwać przesłanie panteizmu, holizmu, hedonizmu i neoplatonizmu.

CB: Wskazałeś w swojej książce – bardzo zresztą słusznie w mojej opinii – że kontrkultura Bitników i freaków/headów poza odkryciem mocy środków psychedelicznych symultanicznie zaraziła kulturę wirusem wschodniego mistycyzmu, a to dokonało wdruku, czy też stworzyło pewien styl lub nawet alejkę myślenia o samym doświadczeniu psychedelicznym. Dzisiaj jednak połączenie to wydaje się bardzo powierzchowne, zawdzięczając wiele „duchowi czasów”. Mógłbyś to nieco rozwinąć?

patrick_lundborg_promo
Patrick Lundborg w latach ’90

PL: Spytano mnie dokładnie o to samo w innym wywiadzie, więc jest to chyba interesująca kwestia. To będzie długa odpowiedź. Tak naprawdę były dwa specyficzne punkty wspólne pomiędzy psychedelią i wschodnim mistycyzmem, które przyszły z różnych stron. Pierwszy z nich był rozszerzeniem badań nad buddyzmem i hinduizmem, które zaczęli Bitnicy na początku lat ’50, przejmując akademicki dorobek Oxfordu i Harvardu i pytając, czy na Zachodzie istnieje wiarygodny styl życia, który odzwierciedlałby te wschodnie modele. Niektórzy z nich podróżowali także na Wschód, mimo że to zrobiło się popularne dopiero w erze hipisów. Włóczędzy Dharmy Kerouaka to wspaniały przykład szczerego eksperymentowania, które miało miejsce w latach ’50.

Paralelny był z tym Alan Watts, który stworzył swoją własną wersję profesora z Dalekiego Wschodu i starał się przybliżyć laikom podstawowe wschodnie idee: hinduizm, buddyzm i taoizm. Oczywiście, także Aldous Huxley i Gerald Heard byli mocno zamoczeni w studiowaniu myśli Wschodu. Już w latach ’50 istniało więc intelektualne zainteresowanie zamianą tych ezoterycznych technik w użyteczny styl życia. Ten impuls dotarł to Timothy Leary’ego i spółki z Millbrook, którzy otrzymali prawdziwą naukę od Huxleya, Wattsa, Ginsberga i innych guru czy lamów, którzy ich odwiedzali. Pojawiło się odczucie, że trip na kwasie był w jakiś sposób buddyjski, tak więc naturalny dla kręgu z Millbrook stał się skok w odmęty wschodniej duchowości, w ramach badań nad doświadczeniem psychedelicznym.

To zaskutkowało książką Doświadczenie psychodeliczne, którą czyta się dzisiaj z prawdziwym zażenowaniem, ale która wpłynęła na wielu acidheadów i kazała im utożsamić swoje tripy z buddyzmem, a potem (gdy Leary napisał swoją książkę Tao Prayers) z taoizmem. Ten cały łańcuch wpływów jest łatwy do prześledzenia od późnych lat ’60 do początku lat ’50 i niemal wszyscy w to zaangażowani byli także zaangażowani w środki psychedeliczne. Jeśli chodzi o wschodnią ścieżkę nie dragową, która została spopularyzowana na Zachodzie, był to głównie japoński wariant buddyzmu ZEN, który stał się bardzo popularny już w latach ’50 ze względu na wpływowych nauczycieli. Poświęciłem kilka stron w Psychedelii wyjaśniając w jaki sposób amerykański ZEN odciął się od psychedelicznych wpływów i pozostaje taki w dużej mierze do dzisiaj.

leary_millbrook
Timothy Leary w Millbrook

Jednym z powodów jest to, że spośród wielu wschodnich szkół ZEN ma prawdopodobnie najmniej wspólnego z doświadczeniem psychedelicznym. Gary Snyder, pisarz związany z Beat Generation, wolał trzymać się tradycyjnej praktyki ZEN niż włączać w eksperymenty swojego przyjaciela Allena Ginsberga. Innym ważnym momentem skrzyżowania środków psychedelicznych z systemami wierzeń Wschodu jest schyłek kontrkultury lat ’60. W tym czasie – mam na myśli pierwszą połowę lat ’70 – strumień został zawrócony w przeciwnym kierunku. Ludzie chcieli religii raczej żeby uciec od psychedelicznego stylu życia, a nie żeby je zrozumieć.

Z tego exodusu wypalonych hipisów narodził się jeden z najbardziej irytujących mitów ruchu psychedelicznego, którego kwestię poruszam również w swojej książce. Zaczęto wierzyć, że doświadczenia duchowe oferowane przez buddyzm czy hinduizm w jakiś sposób zastępują czy też odbierają siłę doświadczeniu psychedelicznemu. Ludzie zaczęli mówić coś w tym stylu: „Możesz dotrzeć do tego samego miejsca bez dragów za pomocą medytacji”. To oczywiście kompletna bzdura. Nie ma sposobu na dojście do absolutnej rzeźni sensorycznej, charakterystycznej dla pełnego tripu na halucynogenach bez użycia dragów. Medytacja nie sprawia, że zaczynasz widzieć muzykę w postaci czerwonych i zielonych promieni z głośników i nie daje ci kontaktu z kosmitą-tricksterem, który tłumaczy ci tajemnice podróży w czasoprzestrzeni, a w tym samym czasie żongluje dziwnymi, kolorowymi przedmiotami tuż przed twoimi oczami.

Medytacja, a konkretnie tantryczne techniki, które kiedyś były trzymane w tajemnicy, mogą być bardzo potężne i z pewnością przybliżają cię do nirvany – jeśli jest to twój cel. Medytacja, w swoich różnych formach, jest jedną z umiejętnych form osiągania duchowego oświecenia. Ale poza mało istotnymi podobieństwami nie ma ona żadnego związku z doświadczeniem środków psychedelicznych w kwestii techniki, zawartości czy pożądanego rozwiązania. Sądzę, że jest to jeden z najważniejszych rozdziałów mojej książki, w którym wyjaśniam, że są to dwa całkowicie odrębne modele duchowe. Pierwszą rzeczą, której powinien podjąć się student, to ustalić cel swojej praktyki. Czy chce osiągnąć nirvanę, mokszę, czy inny typ klasycznej iluminacji? Jeśli tak, czas zacząć pracę z dhyaną, vipassaną i tantrą, by oczyścić swój umysł na iluminację gdzieś w przyszłości.

Ale jeśli celem jest odkrycie miejsc, emocji i idei, na które wpadasz podczas psychedelicznej podróży, wtedy buddyzm i hinduizm nie ma nic do zaoferowania. Żeby przedsięwziąć psychedeliczną eksplorację przestrzeni wewnętrznej używasz środków psychedelicznych. To brzmi jak oczywistość, ale przez dekady ludzie sądzili co innego, sugerując iż możesz ominąć LSD czy tryptaminy i wciąż mieć te niesamowite podróże przez przestrzeń wewnętrzną. Ale nie możesz. Musisz wybrać.

W latach ’70 wielu wybrało wschodnią ścieżkę bez dragów (poza trawą), co było pewnie dla nich dobre, ale zgadzam się tu z Terencem McKenną, który powiedział że cały ten new age’owy burdel, ukłony przed guru i odosobnienia w górach były w tym czasie sposobem na ucieczkę przed doświadczeniem psychedelicznym, ponieważ ludzie nie mogli sobie już z nim poradzić i chcieli czegoś mniej wymagającego. To zaś, ponownie, jest dobrą sprawą, tyle że na skutek racjonalizacji zrodziło te mity. Dzisiaj, w 2013, ludzie są znacznie mądrzejsi i potrafią odróżnić trip na kwasie od stanu medytacji.

CB: W kwestii muzyki psychedelicznej w swojej książce pojechałeś konkretnie. Zdołałeś na przykład odróżnić nie psychedeliczne eksperymenty od eksperymentów psychedelicznych. A to musiało zostać zrobione, by oczyścić wodę, szczególnie dla czytelnika, który ma bardzo mgliste pojęcie co jest czym. Koniec końców stwierdziłeś nawet, że muzyka psychedeliczna może być nawet grana bez zaangażowania w proces psychodelików. O co w tym wszystkim chodzi?

PL: Jeśli wyjdzie kiedyś druga edycja Psychedelii, być może dołączę jakąś tabelę, żeby sklaryfikować sytuację, ponieważ to dość skomplikowana sprawa. Im więcej dowiedziałem się o muzyce psychedelicznej lat ’60, tym mniej jasny zyskałem jej obraz. Istnieje fundamentalna definicja, którą zapożyczyłem z książki o sztuce psychedelicznej, a która mówi, że: „Muzyka psychedeliczna jest w jakiś sposób związana z doświadczeniem psychedelicznym”. Sądzę, że to dobry punkt wyjścia, ale pozostawia on dużo pytań bez odpowiedzi. Aby w pełni zrozumieć jak szeroki jest to temat, trzeba sobie wyobrazić długą i kolorową wstęge muzyki psychedelicznej.

Na jednym końcu mamy „czystą psychedelię”, która jest muzyką tworzoną przez użytkowników środków psychedelicznych będących pod wpływem środków psychedelicznych. Jak na albumie Spacemen 3 – branie dragów, żeby robić muzykę dla ludzi, którzy biorą dragi. To jest czysta psychedelia; wszystko jest tu związane z doświadczeniem psychedelicznym. Dwie najważniejsze, prawdziwie psychedeliczne grupy to The 13th Floor Elevators oraz (wcześni) The Grateful Dead – obydwie tworzyły czystą psychedelię. To maksymalne przypadki muzyki psychedelicznej. Na drugim krańcu wstęgi mamy muzykę, która nie została stworzona z żadną myślą psychedeliczną, ale którą w pewien sposób lubią ludzie biorący dragi.

the_grateful_dead
The Grateful Dead / 1967

Ale żeby zakwalifikować ją jako muzykę psychedeliczną musisz mieć mnóstwo acidheadów twierdzących, że była czymś szczególnym. Najlepszym przykładem, który mogę wyciągnąć z rękawa, jest exotica lat ’50, ale lubi ją oczywiście także wiele ludzi, którzy nigdy nie brali psychodelików. Istnieje kolejny przykład z krańca wstęgi muzyki psychedelicznej, chodzi o „fakedelię”, która wciąż działa dobrze na dragach. Ta była powszechna w latach ’60, kiedy zespoły chciały być hipsterskie, a ich labele chciały zarabiać na psychedelicznym „trendzie”. Zespoły bez żadnej prawdziwej wiedzy na temat muzyki psychedelicznej słuchały The Beatles, The Byrds i grup z San Francisco, a potem próbowały robić coś podobnego z dodatkiem kosmicznych tekstów.

Część tej fałszywej psychedelii jest okropna, ale z powodu ogólnej kreatywności lat ’60 wielu z tych rzeczy bardzo przyjemnie się słucha i acidheadzi będą je doceniać nawet wiedząc, że grupy te nie były prawdzie psychedeliczne. Ten szczególny „gatunek” nie zjedna sobie jednak purystów. Sam byłem dość sceptyczny w stosunku do „fakedelii”, ale z czasem zrozumiałem, że mnóstwo z psychedelicznej muzyki lat ’60, która mi się podobała, była w istocie fałszywą psychedelią i nie mogłem zrobić nic tylko przyznać, że działała.

Ostatecznym wnioskiem jest to, iż prawie niemożliwe jest, nawet na dobrym kwasie, odróżnić psychedelię fałszywą od prawdziwej, słuchając muzyki. Nie możesz być dogmatykiem, ponieważ zwyczajnie nie wiesz. W 1967-68 cała popkultura była tak zanurzona w psychedelicznych wibracjach, że ludzie którzy udawali zdawali się brzmieć jak prawdziwi przedstawiciele sceny. I dlaczego nie? Im więcej dobrej muzyki, tym lepiej. Można powiedzieć o tym znacznie więcej, ale odsyłam do swojej książki.

CB: Jeśli chodzi o psychedeliczne grupy lat ’60, co powiedziałbyś o psychedelicznym okresie The Beatles? Prawdziwa kreatywność czy kopiowanie innych? Revolver i Sgt. Pepper’s wywołały znacznie większy sztorm od Psychedelic Sounds w swoim czasie, ale obydwie płyty posługiwały się głównie językiem pop rockowym praktycznie nie wchodząc w kwasowe improwizacje. To one jednak zdefiniowały trend.

PL: Nie sądzę, żeby Bitlesi byli mniej psychedeliczni niż The 13th Floor Elevators w kwestii twórczości muzycznej. Kawałki tj. Tomorrow Never Knows czy Strawberry Fields są arcydziełami wczesnej psychedelii i pomogły popchnąć granice rocka w stronę nieznanych lądów. Nic takiego, jak te kawałki, nigdy wcześniej nie zostało nagrane. Bitlesi byli tak ważni dla całej popkultury lat ’60, że w żaden sposób nie mogą być nazwani kopistami – pytaniem było bardziej czy Bitlesi będą zainteresowani jakimś nowym stylem czy kierunkiem. Jeśli byli, wtedy ten styl czy kierunek uważano za prawdziwy, po czym przychodzili kopiści. Stonesi mogą być bardziej uważani za kopistów, gdyż nagrali Satanic Majesties; ale to wciąż bardzo dobry album. Bitlesi z drugiej strony zainteresowali się muzyką psychedeliczną tak wcześnie (wiosna 1966), że mogą być uważani za pionierów stylu.

CB: Czy sądzisz, że doświadczenie psychedeliczne może być zastosowane jedynie do sztuki (muzyka, malarstwo, film etc.), ponieważ jest tak niespecyficzne, czy też po prostu nie nastał jeszcze czas, jak mówią starzy utopiści? Co o tym sądzisz?

PL: Doświadczenie psychedeliczne jest bardzo potężnym modyfikatorem świadomości i osobowości. Niemal wszyscy ludzie, którzy przeszli je przynajmniej kilka razy z pozytywnym, przełomowym skutkiem, zmieniają swoje życie, to jak postrzegają świat i to co chcą robić. Niektóre z tych zmian są nagłe i łatwe do zauważenia, inne są bardzo subtelne i mogą nie zostać odkryte aż nie spojrzysz na swoje życie z oddali i nie zobaczysz jak zmieniłeś swoje zachowanie i z jakiego powodu. Te zmiany nie są przypadkowe, nie do końca indywidualne – istnieje wzór tego co staje się z człowiekiem po wzięciu środka psychedelicznego.

Ten temat był studiowany w latach ’60 i był jedną z rzeczy, którą zainteresowała się banda z Harvardu/Millbrook, zanim cały projekt zamienił się w wielką dragową imprezę. Ludzie, którzy wzięli środki psychedeliczne wystarczającą ilość razy mają tendencję do luzowania się, otwierania na nowe doświadczenia, większej akceptacji wad świata lub siebie samych i są bardziej przygotowani na sytuacje z niejasnymi granicami i regułami lub które wzajemnie się wykluczają. Jednym z klasycznych objawów psychedelizacji, które lubię przytaczać, jest to, że człowiek przestaje mieć problemy z ambiwalencjami i przeciwnościami, których pełen jest świat współczesny.

lsd_photo_1
Świat zewnętrzny na kwasie

Dzieje się tak oczywiście dlatego, iż trip psychedeliczny rozdziera fałszywe dychotomie i dualizmy tak jakby były papierem ozdobnym, a zamiast tego pokazuje ci świat przestrzeni wewnętrznej, w którym wszystko jest trzema rzeczami naraz w tym samym czasie i znajduje się w stanie przepływu, jak w „panta rei” u Heraklita lub „nic nie trwa wiecznie” Merry Pranksters. Spędź wystarczającą ilość czasu w przestrzeni wewnętrznej, odczuj radość i magię, która z tym przychodzi, a wszystko to, co kiedyś było sztywne i spięte odejdzie, i zostanie zastąpione przez osobę, która jest zarówno bardziej dojrzała, jak też paradoksalnie bardziej dziecięca. To właśnie przydarza się większości ludzi, którzy biorą środki psychedeliczne, kiedy są młodzi, ale nie zbyt młodzi (powinieneś mieć za sobą szkołę średnią).

Doświadczenie psychedeliczne ma także do zaoferowania wiele ludziom, którzy pracują w zawodach kreatywnych, nie ma znaczenia czy są aktorami, czy rzeźbiarzami, czy architektami. Jeśli chodzi jednak o najbardziej konwencjonalne części społeczeństwa – filary stabilności finansowej, sektor rządowy, przedsiębiorców, inżynierów i wszystko to, co zbudowało współczesny Zachód – mam trudności ze wskazaniem na natychmiastowe korzyści środków psychedelicznych, poza zrelaksowaniem się i osiągnięciem szczęścia przez białe kołnierzyki. Nie istnieje alternatywna giełda, na której acidheadzi handlowaliby według innego systemu, jeśli rozumiesz o co mi chodzi.

Te funkcje społeczne zostały wyrzeźbione w ciągu wieków, aby zadowolić ambicje i żądania członków społeczeństwa. Są one skrajnie skomplikowanymi, zbilansowanymi funkcjami. Wątpię, żeby można je było ulepszyć w jakiś kontrolowany sposób. Alternatywne społeczeństwo psychedeliczne musiałoby zaczynać od zera i budować swój własny system na bazie wiejskiego życia, wypasu zwierząt, rolnictwa etc. To oczywiście zrobiło mnóstwo hipisów, którzy zdecydowali się na zużytkowanie kwasowych pomysłów. Mój tok myślenia jest więc taki, że społeczeństwo „zgredów”, które naprawdę jest zgredowate, urosło w niemal organicznym stylu w ciągu wieków do swojej dzisiejszej postaci.

Możemy go nie lubić, ale istnieje ono dla jakiegoś powodu, którym jest zapewnianie komfortu zgredom. W tym społeczeństwie zgredów wciąż istnieje jednak przestrzeń kreatywna, czy też pewna doza anarchii i zabawy, a w niektórych krajach ludzie, którzy używają psychodelików, mogą to robić z małym ryzykiem i stwierdzają, że ich rodzinne miasta wraz z mieszkańcami są w porządku, zgredowate czy nie. W innych krajach tj. USA zgredy są przerażone ludźmi, którzy chcą być wolni, jednak nie dlatego, że są zagrożeniem, ale ponieważ wierzą, iż całe społeczeństwo i pewien styl życia upadnie jeśli zbyt wiele jednostek uwolni swoje umysły i osobowości z pomocą środków psychedelicznych. A najśmiejszniejsze jest to, że mają rację.

Milion Amerykanów wziął wystarczającą ilość LSD, by zmienić się całkowicie, a to stworzyło duchową kontrkulturę, która wpływała na całe społeczeństwo przez wiele lat. Wyobraź sobie co by się stało, gdyby 100 mln Amerykanów wzięło LSD? Te finansowe filary, wielkie korporacje i agencje rządowe nagle wypełniłyby się ludźmi, którzy zakwestionowaliby wszystko, którzy zdecydowaliby, że nie chcą pławić się w gównie i odeszli z pracy zostawiając cały ten młyn. Ci w USA, którzy widzielli w LSD zagrożenie dla amerykańskiego modelu „szczytu/nagrody”, przedsiębiorczości, ciężkiej pracy i kapitalizmu mieli rację.

W czym mogli się jednak mylić, to że nowe społeczeństwo, które zastąpiłoby stary kołowrotek, wyścig szczurów i piramidową grę, byłoby koniecznie gorsze od starego. W perspektywie tego, co robią ze zdrowymi, dorosłymi ludźmi psychodeliki, sądzę że istnieją spore szanse na to, iż społeczeństwo zbudowane przez psychedelistów byłoby znacznie lepsze od tego, które mamy obecnie na Zachodzie. Sądzę jednak również, iż to może zostać osiągnięte jedynie poprzez totalne zawalenie się starego systemu, który stworzy miejsce na nowy. To nie jest przedsięwzięcie, które może zostać osiągnięte przez prostowanie i wygładzanie.

Widząc jak wygląda dzisiaj świat Zachodu, najbardziej przewidywalnym rezultatem wydaje mi się współistnienie psychedelicznych enklaw ze starym systemem – model, z którym już eksperymentowano i który rośnie w wiarygodność. Wierzę, że taką właśnie przyszłość musimy uwzględnić i z tego powodu napisałem też cały rozdział w Psychedelii, który traktuje o psychedelicznych kongregacjach i komunach, o budowaniu utopii na małą skalę.

CB: Naprawdę podobał mi się ustęp w Psychedelii na temat psychedelicznych wątków w Czasie apokalipsy. Co byś powiedział o narkotycznym kinie Nowego Hollywood w kontekście rzucenia tego na ekrany? Lata ’70 były okresem, w którym dragi naprawdę wkroczyły do mainstreamu. Z drugiej strony uważasz Bliskie spotkania Spielberga za przykład kina psychedelicznego, mimo że ten był zawsze znany jako nerd trzymajacy się z dala od dragów.

PL: W książce wspominam o tym, że Nowe Hollywood pomimo całej swojej kreatywności i pomysłów nieszczęśliwie skierowało się na tory realizmu i naturalizmu. Podczas gdy psychedelia trzymała w garści popkulturę przez wiele lat, przebudzone Hollywood odsunęło się od rzeczy duchowych i halucynogennych kierując w stronę filmów o zwykłych ludziach zmagających się z życiem. W Easy Riderze wciąż mamy element psychedeliczny, ale w Pięciu łatwych utworach nie pojawia się on w ogóle. Jeśli chodzi zaś o Spielberga, to nie skupiam się tyle na nim samym, co na Bliskich spotkaniach, które mają ten specyficzny, dziecięcy zachwyt łatwy w odczycie dla acidheadów.

Easy_Rider_Hopper_fuck
Scena z „Easy Ridera” (1969)

W filmie tym świat został przedstawiony jako lekko nierealna tajemnica, która czaruje ludzi. W przeciwieństwie do innych obrazów Spielberga jest on również pozytywny i ma magiczną atmosferę. Sposób, w jaki sfotografowano ten film, chodzi mi głównie o nocne sceny, przypomina psychedeliczne pejzaże w tripową noc – duże otwarte niebo i poczucie bycia zaangażowanym w coś ważnego. Spielberg nigdy nie stworzył już potem niczego psychedelicznego, a nawet to wyszło mu być może przez przypadek, ale Bliskie spotkania posiadają specyficzny psychedeliczny klimat, o który trudno w filmach. To nie jest ta sama wibracja, którą znajdziemy na przykład w 2001 Kubricka.

CB: Going Up The Country Canned Heat – singiel wydany w 1968 – to numer, który dla wielu symbolizuje konkretny moment, kiedy headzi w końcu wyprowadzili się z miast, by założyć wiejskie społeczeności i poszukać bardziej zielonej trawy. Ale dla mnie jest to także początek drugiej rundy, gdyż w ruch poszło sadzenie marihuany, a Szmaragdowy Trójkąt stał się prawdziwym centrum nowego biznesu. 30-40 lat później wziął on w końcu Amerykę szturmem – ganja jest bardziej popularna niż była kiedykolwiek. Co sądzisz na ten temat?

PL: Marihuana i cała kultura konopna Zachodu jest ogromnym fenomenem kulturowym, który powinien zostać zbadany i skomentowany przez wyspecjalizowanych ekspertów. Istnieje pewien punkt zaczepienia pomiędzy sceną marihuanową i sceną kwasową, konkretnie w erze świetności kontrkultury, ale jeśli mamy oddać szacunek obydwóm gigantycznym fenomenom, nie można ich zgarniać do jednego worka. Zgadzam się jednak, że marihuanowa scena growerska stała się dużym hobby (i biznesem) w latach ’70 i zrodziła takie magazyny jak High Times, który także zajmuje się środkami psychedelicznymi. Najbliższym połączeniem jest tu hodowla magicznych grzybów, którą opisałem szczegółowo w Psychedelii.

CB: Dlaczego nie wspomniałeś w książce, że konopie, jeśli wzięte doustnie, wywołują efekt tak samo silny jak LSD (przy dużych dawkach)? Osobiście, uważam mit lekkiej psychedeliczności konopi za zabawną sprawę. Hinduska soma mogła być równie dobrze potężnym ekstraktem z konopi, ale jakoś nikt nigdy nie poszedł tą drogą.

PL: Zgadzam się, że haszysz przyjęty doustnie może być bardzo mocny – faktycznie, jeden z moich najpotężniejszych tripów przeżyłem jedząc omlet z haszyszem, który przygotowała grupa moich przyjaciół. Być może trochę przesadziliśmy (na patelnię poszło kilka gramów), bo wyssało całą naszą trójkę na kilka godzin. Opanowało mnie euforyczne uczucie i nie mogłem przestać się śmiać, a kiedy w końcu wyluzowałem się na tyle, że byłem w stanie leżeć, każda komórka mojego ciała zdawała mi się elektryczna. Interesująca rzecz i bardzo fajna, muszę przyznać. Ale jak wspomniałem wcześniej, musiałem dokonać świadomego wyboru i zostawić kulturę konopną innym, gdyż jest ona tak bardzo popularna i na pewno bardziej rozpowszechniona od psychodelików.

CB: Czy sądzisz, że kultura zachodnia jest w stanie wyprodukować swoją własną ścieżkę mistyczną bez romansów z buddyzmem, hinduizmem, taoizmem czy chrześcijaństwem, która opierałaby się bardziej na pierwotnym rdzeniu, jak w neopogaństwie czy niektórych gałęziach filozofii transgresji?

PL: Jest to jedno z najważniejszych pytań, które porusza moja książka. W mojej opinii musimy sobie przede wszystkim zdać sprawę, że psychedelia jest osobną ścieżką, a nie częścią już istniejących ścieżek duchowych czy psychologicznych. Znajdziemy wprawdzie punkty styczne, ale różnice są znacznie większe od podobieństw, szczególnie jeśli spojrzysz na treść doświadczenia psychedelicznego, które jest oczywiście rdzeniem całej sprawy. Uważam za przedziwne mówienie o tym, że wschodnia medytacja zastępuje lub zabiera ludzi do „tego samego miejsca”, co środki psychedeliczne, ponieważ to nieprawda.

Ci ludzie albo przeżyli bardzo łagodne tripy na kwasie, albo zwyczajnie przekonali się, że nie potrzebują unikalnych przeżyć oferowanych przez środki psychedeliczne. To ich strata, ale chciałbym, żeby stare mity z lat ’60-’70 o „naturalnych hajach” całkowicie wyparowały. Medytacja i inne praktyczne metody (jak nazywają je buddyści) są oczywiście bardzo efektywnymi ścieżkami, które zostały udoskonalone w ciągu setek lat i każdy, kto wybierze podążanie za jedną z tych szkół ze szczerym oddaniem, na pewno wiele zyska, a być może nawet osiągnie pewien wyższy stan świadomości. Wschodnie ścieżki są piękne i działają – co jednak jest mylną koncepcją, to przekonanie, że są one w jakiś sposób porównywalne z doświadczeniami środków psychedelicznych. To są różne ścieżki posługujące się różnymi narzędziami, różnymi treściami doświadczenia i różnymi stanami końcowymi.

vipassana
Mali mnisi buddyjscy w trakcie praktyki vipassany

Zrozumienie, że psychedelia reprezentuje osobną, specyficzną ścieżkę treningu duchowego, jest więc pierwszym krokiem. Idąc krok dalej sądzę, że istnieją inne szkoły i tradycje, z którymi warto się zaznajomić, gdyż mogą one pomóc w nawigacji poprzez psychedeliczny trip. Wcześniejsze poznanie wschodniej medytacji będzie pomocne, nawet jeśli treści są kompletnie różne, jako że umiejętność kontroli i eksternalizowania strumienia własnego umysłu, której uczysz się w trakcie medytacji, jest bardzo przydatna w psychedelicznej przestrzeni wewnętrznej.

Podobnie, wartościowe przy zażywaniu psychodelików są także doświadczenia z tradycyjną psychoterapią, jako że trenują one w identyfikowaniu własnych mechanizmów obronnych, zawiech i odruchów. Konkretnie, podczas pierwszych tripów, kiedy dochodzi do intensywnego czyszczenia wewnętrznej garderoby, naprawdę przydaje się zrozumienie własnego ego. Nawet gdy jesteś konkretnie naładowany, wcześniejszy trening pomoże ci opatrzyć etykietką momenty, kiedy reagujesz ze względu na strach lub inne negatywne wdruki, a to zarówno obniży ryzyko doświadczenia psychedelicznego, jak też popchnie cię szybciej do przodu na psychedelicznej ścieżce.

W dodatku do wschodniej medytacji i zachodniej psychoterapii, dwóch najważniejszych sprzymierzeńców dla ścieżki psychedelicznej widzę w filozofii neoplatońskiej i rdzennym szamanizmie wykorzystującym rośliny psychoaktywne. Neoplatonizm jest użyteczny, ponieważ jest to gałąź klasycznej filozofii pozostająca najbliżej psychedelicznego doświadczenia wszechświata, prezentująca go w formie warstw różnych poziomów zrozumienia, przez które można się przedrzeć dzięki „kontemplacji”, a w naszym przypadku dzięki dragom halucynogennnym.

shaman_3
Szaman z bebnem

Można się kłócić, że Platon, którego filozofia jest przecież podstawą tego systemu, może zaoferować znacznie bogatszy i lepszy model myślowy umysłu i wszechświata, ale Platon interesował się także wieloma rzeczami, które nie miały żadnego związku z doświadczeniem psychedelicznym i dopiero w niektórych pracach (szczególnie w Fedonie) wyczuwamy jasną obecność inicjacji w Eleuzis i pogląd na egzystencję, który ma silny duchowy ton. Na poziomie technicznym wielopoziomowa struktura metafizyczna neoplatonizmu wydaje się lepiej rozwiniętym modelem od dualistycznego poczucia form i idei Platona.

Jeśli chodzi o tradycje szamańskie, pokrywają one witalną przestrzeń, której nie pokrywa żadna z innych szkół czy tradycji, a chodzi o konkretną nawigację w przestrzeni wewnętrznej, kiedy odbywasz swój psychedeliczny trip. Szamani są mistrzami tej domeny, a przestrzeń wewnętrzna (zaświaty) jest dla nich tak samo lub nawet bardziej rzeczywista od otaczającego nas, fizycznego świata. Otrzymują oni swój szamański trening poprzez przyjęcie gigantycznej dawki środków enteogennych aż nie przemierzą wszystkich zakątków tamtego świata, który opisuje tradycja szamańska.

Mistrz szamański zna pejzaż przestrzeni wewnętrznej, jej mieszkańców, zarówno tych dobrych, jak i złych, gry w które grają, swoje powinności i wie jak poradzić sobie z różnymi specyficznymi sytuacjami. Doświadczony acidhead otrzymuje mniej więcej tę samą wiedzę, zakładając że przyjmie wystarczająco duże dawki, tak więc staje się w efekcie szamanem tradycji wcześniej nieznanej na Zachodzie – on lub ona staje się szamanem/ką przestrzeni wewnętrznej. A na tej ścieżce psychedelicznej Zachodu, czy to z użyciem LSD, grzybów, DMT/ayahuaski, czy czegoś innego, można się wiele nauczyć od rdzennych i mieszanych szamanów, czy ayahuasqueros, którzy przemierzyli przestrzeń wewnętrzną z punktu widzenia swojej własnej tradycji.

Jako że dragi są takie same lub podobne, nie powinno dziwić, że to co opisuje szaman z Amazonii, ofituje w podobieństwa dla zachodniego fana enteogenów. Wizje członka społeczności plemiennej będą zaowoalowane przez ikony i język jego własnej tradycji, więc nie zawsze będzie łatwo odróżnić folklor od bezpośredniego doświadczenia psychedelicznego, ale siłą rzeczy setki szamańskich tradycji Centralnej i Południowej Ameryki mają do zaoferowania dużo wiedzy i praktycznych pomysłów.

ayahuasca-vine
Ayahuasca w naturalnym środowisku

Podsumowując powiedziałbym, że ścieżka psychedeliczna Zachodu powinna być najpierw zrozumiana i zdefiniowana jako osobna tradycja duchowa posiadająca swoje własne narzędzia, treść wizyjną, język, strukturę stopniowego rozwoju i potencjalne stany końcowe. Zdefiniowanie tych rzeczy może zostać dokonane wyłącznie dzięki studiowaniu i dyskutowaniu doświadczeń psychedelicznych, zarówno w formie natychmiastowych impresji oraz dalekoterminowych nauk, co doprowadzi do zbudowania pełnego modelu duchowej tradycji. To trochę jak u zarania chrześcijaństwa, kiedy Ojcowie Kościoła stopniowo definiowali kanon tego, co stało się religią chrześcijańską. To szeroko zakrojony wysiłek angażujący mózgi, serca i duchy tysięcy jednostek pracujących aż tradycja otrzyma w końcu względnie stabilną, konsensualną forme, spajającą i łączącą wszystkie fundamentalne doktryny i rytuały.

Po uzgodnieniu, że psychedelia jest osobną duchową tradycją, drugim krokiem byłoby stworzenie mapy przestrzeni wewnętrznej, co szeroko omawiam w swojej książce. To zadanie, które postępuje od dekad, ale przybiera formy ad hoc, w jakiś sposób rozproszone, jakby treść tripu nie była tak ważna jak coś innego, cokolwiek to miałoby być. Dla doświadczonego psychedelisty, który wystarczająco oczyścił swój niechciany bagaż, wyzwanie powinno być oczywiste: wejście w przestrzeń wewnętrzną i sprawdzenie czego można się dowiedzieć. Trzeba uczynić fundamenty z wartościowych rzeczy i udokumentować je w celu dalszej analizy. To właśnie powinno zostać zrobione i zgrupowane w postaci dużej pomocy naukowej, podobnie jako praca Ojców Kościoła.

Te dwa kroki są wystarczająco wyzywające dla zachodnich psychedelistów i dają im pracę na kilka następnych dekad. A dopóki nie będzie znaku postępu, nie ma nawet sensu patrzeć dalej w przyszłość. I nawet jeśli opisuję to w ogólnych zarysach jako szeroko zakrojony fenomen, nie istnieje oczywiście żadna przeszkoda dla plemion acidheadów czy miłośników grzybów, by wystartować z własnymi projektami mającymi na celu stworzenie kanonu nauk psychedelicznych i map przestrzeni wewnętrznej. Ja sam byłby wielce szczęśliwy dowiadując się, że tego typu przedsięwzięcie jest w toku.

CB: My także, dzięki za rozmowę!

<<< Odwiedźcie stronę Patricka i sprawdźcie gdzie można kupić jego książkę>>>

2 komentarze

  1. niby ok – ale szukanie „ojców kościoła” dla tradycji psychedelicznej może skończyć się tępieniem wszelkiej indywidualnej psychedelicznej „herezji”. może lepiej byłoby po prostu ustalić pewne ogólne „punkty wspólne” w doświadczeniu psychedelicznym i nie dręczyć się scholastycznym uszczegółowianiem – choćby dlatego, że zawsze będą istniały różne podejścia do każdej kwestii.
    powoływanie się lundborga na neoplatonizm czy jakikolwiek system filozoficzny świadczy raczej o jego błędnym rozeznaniu w historii myśli filozoficznej europy (i nie tylko) – bogate systemy filozoficzne są raczej dowodem na niezdolność ludzkiego umysłu do pełnego ogarnięcia „natury rzeczywistości”. żaden z wielkich systemów filozoficznych nie był, nie jest i nie będzie otwarty na prosty fakt, że doświadczenie jest procesem, który wymaga uwagi i skupienia, bo to przecież może prowadzić do kompletnej zmiany zarówno podejścia do przedmiotu badań/poznania jak i samego poznania i skierować badacza/doświadczającego na zupełnie inne tory. a twórcom wielkich systemów filozoficznych chodzi o to, by umysł zniewolić zasłoną „poznawalności i wytłumaczalności wszystkiego”.

    Polubienie

    1. Olaf, tak Lundborg mil takie lekko systemowe ujecie a la Levi-Strauss. Nie ze wszystkim sie w jego ksiazce zgadzam, ale trzeba przede wszystkim zauwazyc, ze on nie probowal budowac jakiegos systemu doswiadczenia psychedelicznego w sensie teologii jakiegos nowego kultu mistyczno-religijnego, czy filozofii, tylko staral sie objac fenomen antropologicznie, czy socjologicznie. No i nie widze w tym wywiadzie za bardzo szukania herezji, naprawde.

      Polubienie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.

%d blogerów lubi to: